Niemiłość w czasach kosmicznej inwazji
Będący po trzydziestce Cory Finley, zrealizowawszy dwa ciepło przyjęte filmy, czyli „Panny z dobrych domów” (2017) oraz „Złą edukację” (2019), powraca po niespełna pół dekady komediodramatem spod znaku science fiction, w którym ludzkość staje wprawdzie w obliczu zagłady, ale zakładającej nie tyle anihilację gatunku, co jego ekonomiczną zgubę. Tak w skrócie prezentuje się oparty na powieści dla młodych dorosłych autorstwa M. T. Andersona „Krajobraz z niewidzialną ręką” (2023), dzieło tyleż interesujące, przynajmniej w otwierającym je akcie, bliskim romantycznemu kinu o dojrzewaniu, co zwyczajnie nierówne, upadające ostatecznie pod ciężarem ambicji natury społeczno-gospodarczej, a może i politycznej.
Jest rok 2036. Mija kilka lat, odkąd pochodzący z odległej galaktyki Vuvvowie opanowali Ziemię, pogrążając jej mieszkańców w bezrobociu i kryzysie bezdomności. Ci, którzy zgromadzili wystarczająco duży kapitał jeszcze przed inwazją obcych, wynieśli się z planety i osiedlili się na krążących wokół niej ogromnych i przypominających miasta statkach kosmicznych. Ci, których nie stać było na taki krok, zostali na dole, gdzie w większości ledwo wiążą koniec z końcem.
Wśród tych, którym nie udało się wyemigrować, jest rodzina Adama Campbella (Asante Blackk), niebanalnego nastolatka z talentem artystycznym. Jego matka Beth (Tiffany Haddish), z wykształcenia prawniczka, nie pracuje. Ojca nie ma nawet na horyzoncie. Wyjechał na mityczny Zachód w poszukiwaniu zatrudnienia i wciąż nie wrócił. U Campbellów się nie przelewa, dlatego Natalie (Brooklynn MacKinzie), siostra chłopaka, która dość ma jedzenia drukowanego przez Vuvvów syntetycznego żarcia, uprawia warzywa w starym basenie przekształconym w ogródek.
W szkole Adam poznaje nową uczennicę, a mianowicie Chloe Marsh (Kylie Rogers). Jako że jej familia jest w jeszcze gorszym położeniu niż Campbellowie, którzy przynajmniej mają dach nad głową, kawaler zaprasza dziewczynę, jej ojca (Josh Hamilton; znany między innymi z „Reality” Tiny Satter z 2023 roku) i brata Huntera (Michael Gandolfini) w swoje skromne progi, co – rzecz jasna – nie w smak jest Beth (przynajmniej do czasu, aż Marshowie nie zaczną dokładać się do czynszu).
Adam i Chloe zbliżają się do siebie, a widząc, że ich staruszkom z trudem wystarcza na utrzymanie, postanawiają spieniężyć raczkujący związek. On nie pała entuzjazmem do tej koncepcji, ale rozumie powagę sytuacji i potencjalne zyski, więc daje się przekonać partnerce, by obnażyć się z prywatności przed przybyszami. Vuvvowie, choć sami aseksualni i niezdolni do kochania, skorzy są zapłacić ludziom krocie, by obserwować, jak ci okazują sobie uczucia. Dzięki specjalnym nadajnikom para transmituje swój flirt, a na ich wirtualne konto trafiają realne środki. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że oglądający dość szybko orientują się, iż między Adamem a Chloe nie ma wcale miłości. Proces wisi w powietrzu.

„Krajobraz z niewidzialną ręką” to dziwny film. Na jeden dobry pomysł przypadają tu co najmniej dwa absolutnie chybione rozwiązania. Finley chce wycisnąć z tej opowieści zdecydowanie za dużo, przez co większość obieranych przezeń dróg prowadzi w ślepą uliczkę. Reżyser próbuje dokonać zbyt dogłębnej analizy społeczeństwa, zapominając o tym, że ma do dyspozycji nieco ponad półtoragodzinny metraż (może całość sprawdziłaby się lepiej w formie serialu?). Początek jest obiecujący, bo skupiony wokół kiełkującej więzi pomiędzy młodymi ludźmi, których teraźniejszość przesiąknięta jest przygnębiającą beznadzieją i wszechobecną apatią, zaś przyszłość rysuje się wyłącznie w ciemnych barwach. Tym smutniejsze jest to, że Adamowi i Chloe nie udaje się do siebie zbliżyć w pełnym tego słowa znaczeniu. Ich kontakt okazuje się powierzchowny i wyrachowany, wyjęty wprost z programu typu reality. Bohaterowie nie odnajdują miłości, za co spotyka ich kara. Kłania się Yórgos Lánthimos i jego „Lobster” (2015).
Godne uwagi są starania Finleya, by przedstawić zależności, jakimi rządzi się współczesny świat. Kosmiczny sztafaż to tylko przykrywka. W istocie reżyser przygląda się bowiem temu, w jaki sposób funkcjonuje kapitalizm, na arenie którego toczy się walka klas. Mechanizm ten zostaje zobrazowany nie tylko poprzez przywołany wcześniej awans krezusów, ale także w wyraźnie zaznaczonej opozycji na linii Campbellowie-Marshowie. Ci pierwsi, będący wszak u siebie, funkcjonują na parterze. Ci drudzy – w piwnicy. Góra i dół. Sęk w tym, że od pewnego momentu nawet ten podział drży w posadach, a przyczynkiem wywołującym kryzys są oczywiście pieniądze. Hunter, który aspiruje do tego, by żyć pośród Vuvvów, nazywa goszczących jego rodzinę gospodarzy uprzywilejowanymi burżujami, zupełnie ignorując przy tym fakt, że Campbellowie są czarni.
Jakby poruszonych kwestii nadal było za mało, Finley zastanawia się nad tym, czym jest – i był – kolonializm. Kosmiczna technologia wypiera tu człowieczą działalność, czego wyrazem jest utrata etatu przez pana Stanleya (John Newberg), nauczyciela, który z rozpaczy popełnia samobójstwo na oczach swoich podopiecznych. Vuvvowie indoktrynują Ziemian, zakazując im studiowania tego, co ludzkie, i zmuszając ich do przyswojenia swojej historii i kultury, jednocześnie okradając populację trzeciej planety od Słońca z tego, co wytworzyła (namalowany przez Adama mural wyrywają wraz z fundamentami i przetransportowują do siebie).
To wciąż nie koniec wątków, jakie eksploruje Finley. Jest tu także co nieco o próbie powrotu do lat pięćdziesiątych, czyli do epoki prezydenta Dwighta Eisenhowera, kiedy to istniał – przynajmniej zdaniem obcych – idealny wzorzec rodziny (ojcowie zapewniali byt, zaś matki dbały o domowe ognisko i potomstwo). Vuvvom, z sitcomów czerpiącym wiedzę o rasie, którą podbili, marzą się takie warunki. W „Krajobrazie z niewidzialną ręką” dzieje się sporo, ale co za dużo, to niezdrowo. Ostatecznie mieszanka zaproponowana przez reżysera składa się z tak wielu składników, że trudno odgadnąć, dokąd to wszystko zmierza. Chyba po prostu do zagłady.