Dwa serca i zegarek

„Jedzie, jakby coś w nim zdechło” – mówi bez ogródek świeżo upieczony tata Willis Peterson (Sverrir Gudnason) o niemowlęciu niesionym przez jego żonę Gwen (Hannah Gross). Chwilę potem, gdy ojciec i syn o imieniu John zostają sami w pokoju, mężczyzna, uprzednio z czułością nazwawszy dziecko małym skunksem, zwraca się bezpośrednio do malca: „Wybacz, że przyszedłeś na świat tylko po to, żeby umrzeć”.

Te różne zdania, oparte na swoistej dychotomii, nieustannie rezonują w trakcie seansu debiutanckiego filmu Viggo Mortensena pod tytułem „Jeszcze jest czas” (2020), którego akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach: w latach sześćdziesiątych i wczesnych siedemdziesiątych, kiedy to grany przez różnych aktorów John dorasta gdzieś na farmie w północnej części stanu Nowy Jork pod okiem surowego i temperamentnego Willisa, oraz około 2008 roku, tuż po wyborach prezydenckich wygranych przez Baracka Obamę, gdy Peterson junior, w interpretacji Mortensena, ma już własną rodzinę i pod kalifornijski dach przygarnia schorowanego ojca (wprost fenomenalny Lance Henriksen, znany między innymi z roli androida w utworze „Obcy – decydujące starcie” Jamesa Camerona z 1986 roku).

„Głosowałeś na tego Murzyna, prawda?” – pyta ponad osiemdziesięcioletni Willis swego syna. Twarz wykrzywia mu grymas pogardy, gdy patrzy na przypięty do lodówki wręcz kultowy dziś plakat, którego przekazem jest nadzieja. John potwierdza cierpliwie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co go teraz czeka. „Ja stawiałem na Johna McCaina, bo to prawdziwy bohater i patriota” – peroruje senior. Willis jest Republikaninem pełną gębą, bodaj w najgorszym tego słowa znaczeniu. To szowinista, rasista, mizogin i seksista, a przede wszystkim homofob. Tak się akurat składa, że gejem jest jego syn, a on nie może się pogodzić z tym faktem. Nie tak go wychował – powtarza wielokrotnie. Z jego ambiwalentnych wypowiedzi wynika jednakże, że zdarza mu się tolerować orientację seksualną Johna, ale za żadne skarby nie jest w stanie jej zaakceptować. Podobny problem ma z mężem pierworodnego. Eric (Terry Chen) ma korzenie chińsko-hawajskie, o czym Willis doskonale wie, ale to nie przeszkadza mu zadawać pytań w stylu protagonisty „Gran Torino” (reż. Clint Eastwood, 2008): „Z której części Japonii pochodzisz? Z Nagasaki?”. Bodaj tylko Monica (Gabby Velis), córka Johna i Erica, cieszy się szacunkiem dziadka. Inne kobiety nie mogą liczyć na podobne fory, zwłaszcza jego dwie byłe żony, obie już nieżyjące, które notorycznie myli: mówiąc o jednej, ma na myśli tę drugą, i odwrotnie. I tak zresztą wyraża się o nich niepochlebnie, więc nie robi mu to żadnej różnicy.

Grady McKenzie i Sverrir Gudnason w filmie "Jeszcze jest czas" (reż. Viggo Mortensen, 2020)

Mężczyźni przyglądają się narastającej demencji nestora rodu z ogromnym spokojem, niemal stoicyzmem, zupełnie tak, jakby zdawali sobie sprawę, że tę psychofizyczną kondycję trzeba wybaczyć. Nie ma miejsca na to, by dać upust złości. Zarówno John oraz Eric, jak i Sarah (Laura Linney), siostra tego pierwszego, nie przerywają pełnych żółci i jadu tyrad patriarchy. Słuchają z zaciśniętymi zębami i łzami w oczach. Dopiero kolejne pokolenie potrafi się postawić. „Dlaczego zawsze wszczynasz kłótnie? Traktujesz wszystkich jak gówno. W dupie mam to, co myślisz. I to, co się z tobą stanie” – wykrzykuje jeden z wnuków do swego toksycznego dziadka, pokazując wszystkim zgromadzonym przy stole na rodzinnym obiedzie, że oto można – lub wręcz należy – odciąć się od zatruwających życie osób, niezależnie od tego, kim są.

John tymczasem nie porzuca ojca. Nie umie. Albo nie może. I choć w pewnym momencie wreszcie wybucha, wyrzucając z siebie to, co od dawna w nim buzowało, opiekuje się staruszkiem do samego końca. Mężczyzna wie bowiem, że Willis nie zawsze był potworem. Próbował nawet się zbliżyć do syna w jedyny sposób, jaki uważał za słuszny: przez wspólne polowania. Gdy w jednej z retrospekcji zaledwie czteroletni Johnny odstrzela z dubeltówki kaczkę, jego tatko pęka z dumy. Reżyser kontempluje to wydarzenie, poświęcając mu długą sekwencję, na którą składa się kilka scen. Oto samiec alfa stroszy piórka i przekonuje się na własne oczy, że wydał na świat godnego następcę. Sęk w tym, że w późniejszym o dobrą dekadę wspomnieniu, gdy John jest już nastolatkiem, dzieje się rzecz niezwykła, i nie chodzi bynajmniej o to, że młodzian, mając zwierzynę na wyciągnięcie ręki, nie pociąga za spust, nie mogąc zabić niewinnego stworzenia, a o to, jak reaguje ojciec, który przytula chłopaka i zapewnia, że nic się nie stało, wszystko jest w porządku. To znamienna chwila, ukazująca ludzkie oblicze Willisa, który rozumie, że nie musi być przez cały czas ucieleśnieniem męskości niczym oglądany na ekranie małego telewizora John Wayne z „Rzeki Czerwonej” (reż. Howard Hawks, 1948). Może sobie pozwolić na ciepło względem dziecka, i nie będzie to wcale oznaka słabości. Dwa serca biją wreszcie tym samym rytmem. To być może dlatego, mając w pamięci ten epizod, John tak wiele odpuszcza.

Mortensen – wykorzystując swój gwiazdorski status, który zapewniła mu nie tylko rola Aragorna w trylogii „Władca Pierścieni” w reżyserii Petera Jacksona, ale i trzy nominacje do Oscara za udział w filmach tak różnych jak „Wschodnie obietnice” (reż. David Cronenberg, 2007), „Captain Fantastic” (reż. Matt Ross, 2016) oraz „Green Book” (reż. Peter Farrelly, 2018) – daje widzowi wartościowe kino o starości i przepracowywaniu dawnych traum oraz o przebaczeniu; kino sprawnie sfotografowane i inteligentnie zmontowane, w którym kolejne ujęcia następują po sobie na zasadzie pewnej asocjacji, a do tego okraszone oszczędną ilustracją muzyczną skomponowaną przez samego autora. „Jeszcze jest czas” to również obraz posępny, pokazujący, jak głęboko zakorzeniony jest w USA konserwatyzm (do tego wręcz stopnia, że Kalifornia w umyśle Willisa jawi się nie jako „dziki brzeg wolności”, zgodnie z podtytułem książki o San Francisco autorstwa Magdy Działoszyńskiej-Kossow, a jako piekło, w którym „pedały palą flagi”). Starość, podobnie jak w przerażającym „Ojcu” (reż. Florian Zeller, 2020), pozbawiona jest tu wdzięku, za to pełna zgorzkniałości, cierpienia i chłodu. Jedno z serc przestaje w końcu bić, ale przekazany wnuczce zegarek wciąż chodzi. Jeszcze jest czas.

Recenzja filmu Jeszcze jest czas (Falling); reż. Viggo Mortensen; Kanada USA Wielka Brytania 2020; 112 minut