Śmierć na pustkowiu
Już sekwencja otwierająca właściwą akcję filmu „God’s Country” (2022) Juliana Higginsa przekonuje, że oto „na tym pustkowiu mieszka śmierć”. Sandra Guidry (Thandiwe Newton; znana między innymi z recenzowanych tu „Wszystkich starych noży” Janusa Metza z 2022 roku) uczestniczy w pogrzebie swej zmarłej niedawno matki. Przygląda się kremacji jej zamkniętego w drewnianej trumnie ciała. Nie płacze, choć oczy zachodzą jej łzami. Za oknem zima, tak chłodna, jak tylko potrafi być ta pora roku w tej części Stanów Zjednoczonych (wprawdzie nikt nie wymienia Montany z nazwy, ale to właśnie mieszkańcy tego stanu określają go mianem tytułowej krainy Boga). Jeszcze sporo śniegu będzie musiało spaść, nim natura na powrót obudzi się do życia. W tych srogich okolicznościach przyrody wykładowczyni akademicka Sandra mierzy się ze spowodowanym utratą bliskiej osoby bólem. Żałoba tymczasem nie jest bynajmniej jedynym jej problemem.
Pożegnawszy matulę i zakopawszy jej prochy w twardej, zmarzniętej ziemi, kobieta orientuje się, że kostucha wciąż czai się tuż za rogiem. Jej wysłannicy to aniołowie zagłady, dwaj bracia Cody – Nathan (Joris Jarsky) i Samuel (Jefferson White) – myśliwi, którzy zostawiają czerwoną półciężarówkę na posesji Sandry, a stamtąd udają się na polowanie. Idą zabijać. (Kolor auta jest nie bez znaczenia – on również, kontrastując przy okazji z jednolicie szarym krajobrazem, zwiastuje zbliżający się koniec). Właścicielka gruntu leżącego pośrodku niczego, poirytowana obecnością nieproszonych gości, zostawia im za wycieraczką wiadomość. Prosi, aby znaleźli sobie inną bazę wypadową, z dala od jej prywatnego terenu, najlepiej po drugiej stronie wzniesienia, u podnóża którego mieszka. Odpowiedź przychodzi zaskakująco szybko i mówi więcej niż tysiąc słów. Na miejscu, na którym wcześniej stał samochód intruzów, Sandra odnajduje napisany przez siebie liścik, z tym, że na poły pognieciony, a na poły podarty, zaś tuż obok niego – ptasie truchło, pierwszą realną ofiarę Codych.
Nieznajomi inicjują konflikt. Nic dziwnego, że nazajutrz kobieta, ponownie natrafiwszy na krwisty wóz, postanawia go odholować. Nie czeka długo na odwet. Drzwi wejściowe do jej domu przebija wypuszczona z łuku (bądź z kuszy) strzała, symbolizująca tu – niczym w klasycznym westernie – wejście na wojenną ścieżkę. Sandra, nim weźmie ostatecznie sprawy w swoje ręce – a była nowoorleańską policjantką, więc zna się na rzeczy – zwraca się o pomoc do Gusa Wolfa (Jeremy Bobb), mężczyzny pełniącego obowiązki lokalnego szeryfa. Jak to na Dzikim Zachodzie bywa, gdy funkcjonariusz miesza się do nieswojego sporu, w prowincjonalnym miasteczku odzywają się resentymenty i niechęć do przedstawicieli władzy. Nienawiść do nich wynika z faktu, iż w tuziemcach żywe jest wspomnienie o – a jakżeby inaczej! – śmierci z rąk stróża prawa poniesionej przez jednego z miejscowych. Sandra musi działać sama. Nie ma innego wyjścia, jeśli zależy jej na bezpieczeństwie. „Nigdy nie myślcie, że nic nie da się zrobić” – przekonuje swoich studentów i zgodnie z tym przekazem postępuje.
Higgins, adaptując opowiadanie Jamesa Lee Burke’a – którego akcja również toczy się w przywołanej już Montanie – rozszerza swój krótki metraż, przenosząc akcenty, zarówno płciowe, jak i rasowe (w „Winter Light” z 2015 roku głównym bohaterem był biały mężczyzna), by nakreślić historię niemal biblijną, rozłożoną na siedem dni poprzedzających święta Bożego Narodzenia. Warto zauważyć, iż antagoniści Sandry noszą imiona wywodzące się z tradycji chrześcijańskiej i judaistycznej: Natanael (jeden z uczniów Jezusa, głęboko religijny i oddany Bogu) oraz Samuel, a może raczej Samael, czyli znany z Talmudu – uwaga! – anioł śmierci. Nie bez powodu centralny punkt filmu stanowi scena rozmowy odbywającej się pomiędzy Sandrą a Nathanem w kościele. Mężczyzna, wbrew ewangelijnej charakterystyce apostoła (częściej określanego jako Bartłomiej), jawi się tu jako człowiek na życiowym zakręcie, niepewny tego, w co wierzyć, na msze chadzający wyłącznie ze względu na matkę, staruszkę grającą na organach. To wówczas Sandra otwiera się przed nim, jak na spowiedzi, referując swą skomplikowaną relację z własną rodzicielką. Tworzy się między nimi nić porozumienia, ale to sojusz nietrwały – wszak jego brat, upadły anioł, który sprzeniewierzył się Panu, tylko czeka, by zadać cios.
W portretowanym przez Higginsa świecie Sandra, wzgardzona przez homogeniczną społeczność czarna kobieta z dużego miasta, obca przybyszka, walczy nie tylko z rodzeństwem Codych, ale również z systemowymi przejawami wrogości, a więc z rasizmem i seksizmem na uczelni, których ucieleśnieniem jest Arthur Gates (Kai Lennox), jej kolega z pracy. Nie dość, że rozpisując konkurs na nowe władze wydziału, nie bacząc na wcześniejsze ustalenia dotyczące różnorodności i inkluzywności, wyłania wyłącznie białych kandydatów, to jeszcze – poprzez składanie na wskroś niemoralnych propozycji – przekracza granicę w kontaktach ze swą asystentką Gretchen (Tanaya Beatty).
Sandra stale jest na froncie, a właściwie na wielu frontach. Nie zważając na to, że walczy z wiatrakami, robi to, co uważa za słuszne. Przeciwstawia się temu, czego nikt uprzednio nie kwestionował. Kanion, w którym mieszka, synekdocha całej Ameryki, jest – owszem – areną jej zmagań, cichym obserwatorem dramatycznych wydarzeń oraz siedliskiem śmierci, ale i – co ważne – lęgowiskiem nowego życia. Jak bowiem inaczej interpretować moment leśnego spotkania z łanią i jej młodym, które – zrodzone w tym nieprzyjaznym środowisku – personifikuje coś na wzór nadziei, niesionej także przez zapowiadaną w proroctwach obietnicę przyjścia Mesjasza?
Higgins zręcznie – przy użyciu szerokich kadrów oddających majestat Krainy Wielkiego Nieba oraz aż nazbyt niestety nachalnej muzyki ilustracyjnej – prezentuje zmagania kobiety z demonami, zarówno wewnętrznymi (żal, tęsknota, może nawet depresja), jak i zewnętrznymi (uprzedzenia materializujące się w postaciach Nathana, Samuela i Arthura). Reżyser, tworząc poczucie niepokoju, rozbudza w widzu świadomość, że żaden z generowanych tu konfliktów nie ma prawa skończyć się polubownie, zupełnie tak, jakby i to zapisane było w starotestamentowych przepowiedniach. Wystawiana na próbę Sandra jest silna i samowystarczalna, ale w tej przesiąkniętej złem krainie Boga śmierć nie odpuszcza, zbierając coraz większe żniwo. Czy da radę przetrwać?