Ballada o buntowniczce

Wstrząsający serial „Lekomania” (2021), przypominająca horror opowieść o palącym współczesną Amerykę problemie, jakim jest uzależnienie od opioidów, które – jak kraj długi i szeroki – dziesiątkują tamtejsze społeczeństwo, to zapis tytanicznego i syzyfowego zarazem wysiłku, walki jednostek z firmą Purdue Pharma, prowadzoną przez znany z działalności filantropijnej klan Sacklerów i fabrykującą preparat o nazwie OxyContin. Dzięki formule przedłużonego uwalniania eksperymentalny farmaceutyk miał być bezpieczny i nie powodować nałogu, w związku z czym medycy, z premedytacją oszukiwani przez producenta, na potęgę przepisywali go swoim pacjentom. Wnet tymczasem okazało się, że to po prostu kolejny narkotyk – z tą różnicą, że dużo łatwiej dostępny niż choćby heroina – zbierający straszliwe żniwo wzdłuż i wszerz Stanów Zjednoczonych.

Z szacunkowych wyliczeń wynika, że z powodu przedawkowania substancji zmarło ponad pół miliona ludzi. „Lekomania”, mając na uwadze te liczby, kończy się na poły optymistycznym akcentem – oto stacje informacyjne donoszą, że „muzea odmawiają przyszłych datków od rodziny Sacklerów”, a paryski Luwr idzie o krok dalej, stając się „pierwszą poważną instytucją”, która usuwa nazwisko swego fundatora z tablic upamiętniających dobroczynność familii. To awers tej historii.

Przesiąkniętą złem i zarządzaną przez makiawelicznego Richarda dynastię, która fortuny dorobiła się na sprzedaży Valium, jednego z najczęściej kupowanych specyfików w dziejach przemysłu aptekarskiego, oskarżono o zapoczątkowanie tak zwanego kryzysu opioidowego. Cóż z tego, skoro – to rewers, na wskroś pesymistyczny – Sacklerów nie udało się pozwać, gdyż zdążyli ogłosić bankructwo przedsiębiorstwa, zabezpieczając się tym samym przed ewentualnymi reperkusjami.

W finale „Lekomanii” przywołana zostaje jedna persona, bodaj najzacieklej wojująca o pociągnięcie właścicieli Purdue Pharmy do odpowiedzialności, znająca trudy wspomnianego wysiłku – tytanicznego i syzyfowego – od podszewki. To Nan Goldin, artystka i centralna postać nagrodzonego Złotym Lwem na festiwalu w Wenecji dokumentu „Całe to piękno i krew” (2022) Laury Poitras, autorki oscarowego „Citizenfour” (2014), filmu o Edwardzie Snowdenie.

Reżyserka, spędziwszy dwa lata na rozmowach z Goldin, kreśli charakterystykę wrażliwej i naznaczonej traumami kobiety, przecierającej szlaki fotografki oraz bojowniczo nastawionej buntowniczki, leżący gdzieś na przecięciu tego, co prywatne, z tym, co publiczne. Przyglądając się zarówno życiu osobistemu, jak i twórczości – rozumianej w tym przypadku naprawdę wielopłaszczyznowo – Poitras buduje fascynującą biografię i retrospektywę zarazem. Składają się na nie i słowa wypowiadane ponad kadrem przez Goldin (to narracja bogata w szczegóły, bezkompromisowa, czasami niewygodna), i jej zdjęcia: uwierające, przekraczające granice ówczesnego tabu, w zwykłej na pozór codzienności odnajdujące prawdę, nie zawsze piękną, częściej mętną i lepką, wręcz szokującą.

Mieszając warstwy audialną i wizualną, Poitras przedstawia genezę swojej bohaterki. Goldin zasłynęła składającym się z przeszło pół tysiąca obrazów cyklem pod zatytułowanym „Ballada o seksualnej zależności” (1979-1986), będącym intymną kroniką jej najbliższego otoczenia, czyli nowojorskiej i nieprawdopodobnie różnorodnej bohemy, radosnej i smutnej, pełnej wigoru i chorowitej, kochającej i cierpiącej. Przez obiektyw przyglądała się temu i tym, co na marginesie: szalejącej w Wielkim Jabłku epidemii AIDS i nieheteronormatywnym przyjaciołom; prostytucji i kobietom doświadczającym przemocy (sama, o czym nigdy wcześniej nie mówiła, parała się przez jakiś czas, byle tylko związać koniec z końcem, pracą seksualną, i padła ofiarą toksycznego partnera, co uwieczniła skądinąd w serii porażających autoportretów); szponom nałogów i tym, którzy w nie wpadli.

W 2014 roku Goldin uzależniła się od OxyContinu, którego stosowanie zalecono jej, by uśmierzyć dolegliwości po przebytej operacji. Coś, co miało załagodzić ból, wywołało jeszcze większy. Poszła na odwyk, a gdy terapia przyniosła pozytywny efekt, postanowiła wykorzystać swą pozycję w świecie sztuki – wszak jej fotografie wystawiały najważniejsze galerie dookoła globu – by ponownie zainteresować siebie i opinię publiczną tym, co wyrzucone poza nawias. Nie tylko zaczęła organizować wsparcie dla Amerykanów dosięgniętych przez macki opiatów, ale również wypowiedziała wojnę ich producentowi i dystrybutorowi, mierząc się z jedną z najpotężniejszych rodzin w USA, uchodzącą za Rockefellerów XXI wieku.

„Mój gniew na Sacklerów to sprawa osobista” – stwierdza. „Nienawidzę ich” – dodaje stanowczo. Jej wściekłość aż bije z ekranu, co Poitras podbija, włączając w przekaz materiały nagrane ukradkiem przez uczestników demonstracji urządzanych przez Goldin. Gdy artystka krzyczy, by muzea – od ulokowanych w Nowym Jorku The Met oraz Guggenheima aż po mieszczące się w Londynie Tate Modern (wszystkie one prezentowały jej prace) – przestały brać splamioną ludzką krwią forsę, widz rozumie tę perspektywę. Kiedy inicjowane przez nią protesty przynoszą wreszcie upragnione skutki, jej radość jest niewyobrażalna, zaś Poitras pokazuje to wszystko tak, iż dla odbiorcy jasne staje się to, że w gruncie rzeczy największymi dziełami stworzonymi przez Goldin są jej akty sprzeciwu.

Reżyserka, przysłuchując się bohaterce, wysuwa tezę, że nie byłoby tej nonkonformistycznie nastawionej kobiety, kontestującej zasady, normy i trendy oraz patriarchat i uprzywilejowane organizacje, gdyby nie spędzone na przedmieściach Bostonu dzieciństwo i młodość, które upłynęły pod znakiem ogromnej straty. Goldin – a tym samym Poitras – otwiera i zamyka tę historię opowieścią o Barbarze, swej starszej siostrze, która, nie chcąc podporządkować się ani rodzicom, ani konwenansom rządzącym wczesnymi latami sześćdziesiątymi, popełniła samobójstwo. To bunt wyrażany przez tę młodą dziewczynę – przynajmniej do czasu, aż zrezygnowana położyła się na torach kolejowych, czekając na nadjeżdżający pociąg – był impulsem do oporu stawianego przez Nan.

Być może fakt, iż Goldin nie udało się uratować Barbary, przyczynił się do tego, że zwróciła się ku potrzebującym pomocy. Poitras nie rozstrzyga tej kwestii. Oddaje za to ponaddwugodzinny metraż filmowanej przez siebie postaci, jakże porywającej: funkcjonującej na obrzeżach, a jednak w głównym nurcie, szanowanej przez świat sztuki i kąsającej rękę, która ją karmi, paraliżująco nieśmiałej, a i tak przeciwstawiającej się imperium bólu stworzonemu przez Sacklerów. Goldin odnalazła w medium fotografii język, którym mogła komunikować się z rzeczywistością, odsłaniając przy tym cząstkę siebie. Dzięki robieniu zdjęć pokonała strach przed tym, co na zewnątrz, i stała się pionierką dokumentowania zwykłości. Narastający w niej od dawna gniew przekuła natomiast w swój atut, wywołując wstrząs, który odczuła cała Ameryka. W tej opowieści o tym, co polityczne, i o tym, co osobiste, reżyserka pokazuje kobietę i mistrzynię w swoim fachu, którą nieugaszone żale przekształciły w orędowniczkę walki z niesprawiedliwością. I choć jej losy naznaczone były śmiercią, Goldin ze wszystkich sił postawiła na życie.

Recenzja filmu Całe to piękno i krew (All the Beauty and the Bloodshed); reż. Laura Poitras; USA 2022; 122 minuty