Królowa fal

Gdy Gertrude Ederle (Daisy Ridley; znana między innymi z „Czasem myślę o umieraniu” Rachel Lambert z 2023 roku) miała dziewięć lat (młodszą wersję Trudy gra Olive Abercrombie), pokonała odrę. To wydarzenie stanowi kamień węgielny jej późniejszych losów. Lekarze nie dawali jej żadnych szans, a ona przeżyła. Zwalczyła chorobę, na którą na początku XX wieku konało rocznie kilkaset dzieci wzdłuż i wszerz Stanów Zjednoczonych, i wyszła z niej niemal bez szwanku (ucierpiał wyłącznie jej słuch), za to z dodatkowymi siłami.

Kiedy Trudy gorączkowała, na East River doszło do tragedii – w wyniku pożaru statku pasażerskiego General Slocum zginęło ponad tysiąc osób, głównie kobiet i dzieci, które nie potrafiły pływać. I choć w rzeczywistości katastrofa parowca miała miejsce dekadę przed wydarzeniami inicjującymi film, to jest 15 czerwca 1904 roku, to zdaniem Glenna Stouta, autora książki „Young Woman and the Sea”, czyli biografii Ederle, wycisnęła ona niezatarte piętno na historii Amerykanek. Tak się bowiem składa, że po tym wydarzeniu – najstraszliwszym w dziejach Nowego Jorku, i to aż do zamachów na World Trade Center – wielu rodziców, w tym matka Trudy (Jeanette Hain), dołożyło wszelkich starań, by ich córki nauczyły się sprawnie poruszać w wodzie (czymś absolutnie normalnym było wtedy to, iż tylko chłopcy mieli możliwość opanowania tej umiejętności).

„Dziewczyna i morze” (2024) Joachima Rønninga, urodzonego w Norwegii reżysera mającego na koncie „Piratów z Karaibów: Zemstę Salazara” (2017; zrealizowaną wespół z rodakiem Espenem Sandbergiem) oraz „Czarownicę 2” (2019), zaczyna się mniej więcej w momencie, gdy ojciec Trudy (Kim Bodnia), imigrant z Niemiec parający się rzeźnictwem gdzieś pomiędzy Greenwich Village a Chelsea, instruuje ją – niechętnie, ale jednak („Co ludzie powiedzą?” – pyta, zdając sobie sprawę z nieobyczajności takich praktyk) – jak się pływa. Ponieważ młódka przeszła chorobę zakaźną, lekcje odbywają się nie w zamkniętym kąpielisku, a u brzegu Coney Island, czyli w Atlantyku. Tym, co napędza Gertrude, jest fakt, iż za każde opłynięcie molo otrzymuje się darmowego hot doga w słynnej knajpie Nathan’s. Tyle wystarczy. Kiedy tata daje jej kilka centów, żeby po prostu zapłaciła za parówkę w bułce, ona mówi, że nie chce jej kupować, lecz wygrać.

Trudy dorasta i robi postępy. Lepsza od niej jest tylko jej siostra Meg (Tilda Cobham-Hervey). Matka zapisuje obie na zajęcia prowadzone przez Charlotte Epstein (Sian Clifford; znana z „Patrz, jak kręcą” Toma George’a z 2022 roku). Treningi sygnowane przez Kobiecy Związek Pływacki rozgrywają się w piwnicznym basenie, który nijak nie przypomina profesjonalnego obiektu, a raczej popularne w okresie prohibicji spelunki serwujące nielegalny alkohol. Trudy nie od razu dostaje się do drużyny, ale gdy już osiąga swój cel, wyrasta na jej liderkę. Mimo iż dziewczęta traktowane są przez mężczyzn protekcjonalnie, wreszcie udaje się zorganizować zawody, w których udział mogą wziąć także panie. Gertrude, choć zaczyna fatalnie, triumfuje, a potem bije rekord za rekordem. Meg, zadowolona z jej zwycięstw, przestaje się liczyć w walce o trofea. Trudy jest niedościgniona, ale dziennikarzy bardziej od jej sukcesów interesuje to, czy – a jakże! – potrafi piec ciasta.

W końcu zbliżają się Igrzyska Olimpijskie w Paryżu AD 1924, te, na których Johnny Weissmuller, późniejszy Tarzan, zdobył to, co dało się zdobyć. W kadrze USA jest też panna Ederle, która – podobnie skądinąd jak jej krajanie – ostrzy sobie zęby na medale. Nic z tego. Podczas podróży przez ocean dziewczęta – w przeciwieństwie do facetów – nie trenują, i to na wyraźne polecenie szkoleniowca Jabeza Wolffe’a (Christopher Eccleston), przez co Trudy wraca do Ameryki tylko z brązowym krążkiem. To o tyle dziwne rozwiązanie Rønninga i scenarzysty Jeffa Nathansona, że w istocie pływaczka dwukrotnie stanęła na trzecim stopniu podium, a raz na jego szczycie. Można założyć, że taki zabieg fabularny – ukazujący rozczarowanie na niewyobrażalną skalę – ma wyjaśnić, skąd biorą się kolejne kroki podejmowane przez Trudy, na czele z decyzją o pokonaniu wpław kanału La Manche.

To oczywiście punkt centralny całego utworu. Protagonistka, skuszona kroniką filmową puszczaną w jankeskich kinach, postanawia, wbrew zdrowemu rozsądkowi i na przekór wszystkim, dokonać wyczynu prawie niemożliwego (przed nią przepłynięcie drogi dzielącej Francję od Wielkiej Brytanii udało się kilku zaledwie śmiałkom, będącym, rzecz jasna, mężczyznami). Lodowata woda, niebezpieczne prądy sprawiające, że trasa się wydłuża, rekiny i meduzy, a nawet powojenne miny – to czeka na Trudy, ale ona nie ma zamiaru zmieniać zdania. Wszak przed laty wygrała z odrą, choć nikt na to nie stawiał. Teraz też nie należy do faworytek bukmacherów. Znalazłszy sponsora (Glenn Fleshler), w 1926 roku wyrusza na podbój Cieśniny Kaletańskiej, i – jak przekonuje historia – dopina swego, zostając pierwszą kobietą, która tego dokonała (w dodatku pobijając poprzedni rekord o dwie godziny; jej wynik poprawiono dopiero w 1950 roku).

„Dziewczyna i morze”, inaczej niż na przykład całkiem niedawna „Nyad” (2023) Elizabeth Chai Vasarhelyi i Jimmy’ego China, której tytułowa bohaterka (grana przez Annette Bening) przepłynęła dystans pomiędzy Kubą a Key West na Florydzie, to naprawdę udany film, dostarczający widzowi odpowiedniej dawki emocji (co wzmacnia na wskroś patetyczna, a przez to chwilami wręcz nieznośna ilustracja muzyczna autorstwa Amelii Warner), a może nawet motywujący do działania. Reżyserowi, pomimo kilku mniej lub bardziej znaczących zakłamań, nie sposób odmówić tego, że dobrze strukturyzuje tę opowieść (całość rozgrywa się linearnie i bez zbędnych ekstrawagancji), świetnie operuje tempem, raz po raz przyspieszając przebieg akcji, a ponadto zakotwicza ją w kontekstach, zwłaszcza społecznym.

Gertrude rozprawia się tu z czymś więcej niż tylko z kanałem La Manche. Ona – pal licho, że być może nieświadomie (tak to przynajmniej interpretuje Ridley, aktorka doskonale radząca sobie z rolami introwertyczek) – walczy z mizoginią i uprzedzeniami wobec kobiet. Ucieka od ścieżki przygotowywanej jej przez konserwatywnego – ale kochającego! – ojca, co oznacza, że nie daje się wtłoczyć w ramy aranżowanego małżeństwa (Ederle nigdy nie wyszła za mąż) i nie podejmuje pracy w sklepie mięsnym należącym do rodziny. Na kilka lat przed Amelią Earhart, która w 1932 roku samotnie przeleciała nad Atlantykiem, jawi się jako bohaterka Ameryki będąca wzorem dla dziewczynek od małego mierzących się z seksizmem (absurdalny wymysł, by tylko chłopcy mogli pływać, wyczerpuje w zasadzie temat). Nic dziwnego, że po jej powrocie z Europy Nowy Jork organizuje Trudy największą paradę, jaką kiedykolwiek przeszła przez to miasto na cześć sportowca.

Rønning kwituje „Dziewczynę i morze” kilkoma planszami, na których wyjaśnia dalsze losy portretowanej przez siebie postaci (od utraty słuchu po śmierć w 2003 roku). Nie dokonuje wiwisekcji jej życia po przełomowym sukcesie. Ogranicza się do suchych faktów, kreśląc wizerunek zdeterminowanej pływaczki, ale nie kobiety. Tak czy siak, jego film ogląda się z przyjemnością, bo to naprawdę rzetelne kino biograficzno-sportowe.

Recenzja filmu Dziewczyna i morze (Young Woman and the Sea); reż. Joachim Rønning; USA 2024; 100 minut