Dwie ślepe myszy

Urodzona w 1890 roku Agatha Christie odniosła niebywały sukces, stając się bodaj najbardziej poczytną beletrystką w dziejach literatury (jej książki – przetłumaczone na ponad sto języków – sprzedały się w nakładzie 2 miliardów egzemplarzy). Tak się składa, że nie jest to jedyny rekord należący do brytyjskiej autorki. Otóż w 1952 roku Christie dokonała rzeczy, której pozazdrościć mogłoby jej wielu zawodowych dramaturgów – na deskach londyńskiego West Endu zadebiutowała napisana przez nią „Pułapka na myszy”. Nie byłoby w tym bynajmniej nic nadzwyczajnego, gdyby nie okazało się ostatecznie, iż jest to najdłużej grane przedstawienie w historii teatru. Siedemdziesiąt lat po premierze wciąż jest wystawiane (zawieszono je zaledwie parokrotnie: w 1974 roku, gdy miejsce miała przeprowadzka do innego budynku; w 2020 roku, w najbardziej newralgicznym okresie pandemii COVID-19; a także w 2022 roku, w dniu pogrzebu królowej Elżbiety II, która – notabene – zaszczyciła swą obecnością spektakl dwie dekady wcześniej, kiedy świętowano jego półwiecze). W 2012 roku „Pułapkę na myszy” zainscenizowano 25 tysięcy razy (od tego czasu liczba ta oczywiście stale rośnie). Dziś jest to swego rodzaju instytucja, stołeczna atrakcja turystyczna, funkcjonująca na tych samych niemal zasadach, co choćby Pałac Buckingham. I pomyśleć, że nigdy nie cieszyła się takim powodzeniem w Stanach Zjednoczonych, gdzie wprawdzie prezentowano ją wielokrotnie, lecz nie na Broadwayu, a w mniejszych, lokalnych gmachach, zwykle przez kilka tygodni lub miesięcy.

W autobiografii Christie, chcąc rozwikłać istotę popularności sztuki, zanotowała: „Bez zarozumiałości z jednej, a fałszywej skromności z drugiej strony mogę powiedzieć, że wyróżnia się sprawną konstrukcją – akcja wciąga i zaskakuje”. Na początku dwuaktówki, podobnie jak i w książkach prozaiczki, ktoś, ma się rozumieć, ginie. Zamordowano kobietę. Gdy opada kurtyna, naturalnie już po rozwikłaniu zbrodni i obnażeniu zabójcy, widownia proszona jest o to, by nie zdradzać zakończenia osobom, które być może nie widziały jeszcze sensacyjnego widowiska (wydawać by się mogło, że tych z roku na rok jest coraz mniej). To ostrzeżenie jest również częścią filmu „Patrz, jak kręcą” (2022), powstałego pod kierownictwem debiutującego angielskiego twórcy Toma George’a i według scenariusza Marka Chappella, którzy wprost nawiązują do „Pułapki na myszy”. Utwór ten – by sięgnąć po słowa samej Christie – „wyróżnia się sprawną konstrukcją”, zaś „akcja wciąga i zaskakuje”. Odbiorca rozczarowany całkiem niedawnymi wyczynami Kennetha Branagha, który nie tylko podpisał się zarówno pod „Morderstwem w Orient Expressie” (2017), jak i „Śmiercią na Nilu” (2022), a zatem ekranizacjami słynnych powieści Christie, ale też wcielił się w renomowanego detektywa Herkulesa Poirota, tym razem powinien być ukontentowany. Czuć tu bowiem powiew świeżości i niewymuszonego luzu, czego dziełom Branagha brakowało, a towarzyszyło z kolei innemu głośnemu whodunitowi ostatnich lat, czyli filmowi „Na noże” (reż. Rian Johnson, 2019), którego kontynuacja zbliża się skądinąd wielkimi krokami.

Londyn, rok 1953. Podczas wieczornej fety z okazji setnego dopiero wystawienia „Pułapki na myszy”, w której uczestniczy śmietanka West Endu, bawidamek i hollywoodzki reżyser Leo Köpernick (Adrien Brody), w USA umieszczony na czarnej liście sporządzonej przez Komisję do spraw Badania Działalności Antyamerykańskiej, wdaje się w bójkę z aktorem o nazwisku – uwaga, uwaga! – Richard Attenborough (Harris Dickinson), czyli postacią jak najprawdziwszą, znaną z takich obrazów jak „Skała w Brighton” (reż. John Boulting, 1947) czy dużo późniejszy „Park jurajski” (reż. Steven Spielberg, 1993), a przy okazji również topowym członkiem pierwszej obsady przedstawienia. Ubrudziwszy garnitur na skutek szarpaniny, Köpernick postanawia się przebrać. W tym celu udaje się do teatralnej garderoby, z której już nigdy nie wychodzi. Zabija go zamaskowany napastnik.

Pearl Chanda i Adrien Brody w filmie "Patrz, jak kręcą" (reż. Tom George, 2022)

Dlaczego akurat jego? Odpowiedź jest prosta, a z pomocą w jej udzieleniu przychodzi prowadzona przezeń – zgadza się: nieboszczyka, niczym w „Bulwarze Zachodzącego Słońca” (reż. Billy Wilder, 1950) – samoświadoma narracja. Ofiarą, jak mówi, jest zawsze bohater najmniej lubiany, a za takiego właśnie ma się Leo. Trudniej poradzić sobie z następnym pytaniem. Kto zabił? Śledztwo podejmuje inspektor Stoppard (Sam Rockwell), gliniarz z problemami, człowiek niewylewający za kołnierz i nieco sceptyczny wobec kobiet, z niejednego pieca chleb w swym życiu jedzący. Co innego towarzysząca mu funkcjonariuszka Stalker (Saoirse Ronan), pannica młoda, nieopierzona, naiwna, ale – ku utrapieniu starszego kolegi po fachu – energiczna i wyczulona na wszystko, co zaobserwuje lub usłyszy, skrzętnie notująca to i owo w kajeciku.

Wszczęte dochodzenie rusza, może nie z kopyta, bo dość długo niedopasowani policjanci błądzą po omacku, na ślepo („Pułapka na myszy” wyrosła skądinąd z opublikowanego przez Christie w 1947 roku opowiadania pod oryginalnym tytułem „Three Blind Mice”, przekształconego potem w słuchowisko wyemitowane w radiu BBC). Pojawiają się pierwsi, a potem kolejni podejrzani. Köpernick na pieńku miał z kilkorgiem osób, nie tylko ze wspominanym już aktorem Richardem, którego żonę – Sheilę Sim (Pearl Chanda) – nieudolnie podrywał, ale również z romansującym ze swoją sekretarką producentem Johnem Woolfem (Reece Shearsmith), impresario teatralną Petulą Spencer (Ruth Wilson) czy z Mervynem Cocker-Norrisem (David Oyelowo), dramaturgiem i scenarzystą adaptującym dla Leo sztukę Christie (warto dodać, iż w rzeczywistości brytyjska autorka kryminałów wyraźnie zaznaczyła w umowie, że jakakolwiek ekranizacja „Pułapki na myszy” będzie można zrealizować dopiero sześć miesięcy po zdjęciu przedstawienia z afisza, a to – jako się rzekło – wciąż z niego nie schodzi). Na światło dzienne wydobywane są nowe ustalenia. Okazuje się, że każdy ze zgromadzonych mógł mieć jakiś motyw.

Reżyser „Patrz, jak kręcą”, poza tym, że doskonale panuje i nad samą anegdotą, i nad swoimi bohaterami (spora w tym zasługa nietuzinkowej i uzdolnionej obsady), zwraca uwagę na sztuczność świata, który kreuje przed widzem, kreśląc autotematyczną refleksję nad konwencją. Tak oto, gdy tylko narrator napomyka o tym, że tytuły spod znaku „kto zabił” to niekończące się prologi, otwarcie filmu George’a zaczyna przypominać takie właśnie, rozwleczone do granic możliwości, wprowadzenie, choć – paradoksalnie – wcale niepozbawione tempa. Kiedy protagoniści rozprawiają o tym, że retrospekcje są dramaturgicznym chwytem używanym przez leniwych scenarzystów, to dzieje się to – a jakże! – w ramach ukazującej minione zdarzenia reminiscencji. W chwili, gdy Köpernick stwierdza, że – zwracając się ponad kadrem wprost do odbiorcy – ten, kto widział choć jednego whodunita, widział je wszystkie, można założyć, że tak będzie i w tym przypadku. Co ciekawe – nie jest. George bowiem, wpisując to parodystyczne naigrywanie się z prawideł, manier i stereotypów tego rodzaju kina, uaktualnia – i to bezceremonialnie – kryminał kładący szczególny nacisk na próbę odkrycia tego, kto popełnił zbrodnię.

Recenzja filmu Patrz, jak kręcą (See How They Run); reż. Tom George; USA 2022; 98 minut