Podróż do korzeni

Wywodząca się z Malezji Adele Lim, najbardziej znana jako scenarzystka „Bajecznie bogatych Azjatów” (reż. Jon M. Chu, 2018), pierwszego filmu powstałego pod egidą czołowego hollywoodzkiego studia – mowa o Warner Bros. – w którym zdecydowaną większość obsady stanowili aktorzy mający chińskie korzenie, debiutuje jako reżyserka. Jej „Bez trzymanki” (2023) – obraz napisany przez Cherry Chevapravatdumrong i Teresę Hsiao – to kino nieszczególnie udane: wprawdzie względnie zabawne, ale aż nazbyt sprośne, chwilami wręcz prostackie, a przy tym w niewystarczającym stopniu dotykające sedna problemu, jaki trapi jego główne bohaterki, a mianowicie kwestii ich rodowodu.

Audrey Sullivan (Ashley Park) jest wspinającą się po szczeblach kariery prawniczką. Urodziła się w Państwie Środka, lecz jako dziecko została adoptowana przez białe małżeństwo z Seattle w stanie Waszyngton. Była końcówka lat dziewięćdziesiątych, gdy zaprzyjaźniła się z Lolo Chen (Sherry Cola), jedyną dziewczynką w zdominowanej prawdopodobnie przez WASP-ów okolicy, z którą łączył ją ten sam kolor skóry. Teraz, dwie i pół dekady później, Audrey staje przed szansą awansu. By go dostać, musi sfinalizować ważną transakcję biznesową z kontrahentami z Chin. Szef wysyła ją służbowo do Pekinu, ale jest pewien szkopuł – panna Sullivan nie zna mandaryńskiego. W związku z tym zabiera ze sobą Lolo, która – jako aspirująca artystka – para się tworzeniem sztuki z pogranicza pornografii. W podróży przez Daleki Wschód towarzyszą im jeszcze dwie osoby: zakochana w chłopakach z południowokoreańskiego boysbandu BTS kuzynka Lolo imieniem Vanessa (Sabrina Wu), która woli, by nazywać ją Martwym Okiem, oraz Kat Huang (Stephanie Hsu), kumpela Audrey ze studiów, obecnie rozchwytywana azjatycka aktorka.

Punkt wyjścia tak nakreślonej anegdoty jest obiecujący. Opowiadając historię relacji Audrey i Lolo, Lim zwraca uwagę na wiele niuansów, które mogą umknąć w powierzchownej refleksji na temat złożoności bycia Amerykankami chińskiego pochodzenia w Stanach Zjednoczonych przełomu wieków, przesiąkniętych zinternalizowanym rasizmem. Na czoło wysuwa się tu sama istota przyjaźni pomiędzy protagonistkami, która – jak sugeruje w pewnym momencie reżyserka – wynika nie tyle ze wspólnych zainteresowań i trosk, co z faktu istnienia jednakiego praźródła. Nad kobietami nieustannie wisi pytanie o to, czy zbudowałyby tak silną więź, gdyby ich genezy nie były tożsame. Innymi słowy: czy skumałyby się, gdyby nie to, że na kaukaskich przedmieściach Seattle tak bardzo różniły się od rówieśników? Całkiem sporo wskazuje na to, że nie.

Audrey i Lolo nie są wcale ulepione z tej samej gliny, choć wydawałoby się, że są dla siebie niczym lustra. Ta pierwsza – jak mówią jej wszyscy dookoła – jest już właściwie biała. Jankeski styl życia przesiąknął ją na wskroś (będąc na obczyźnie, ufa nie Azjatom, a podejrzanej blondynce z Ameryki). Nic zatem dziwnego, że marzy jej się promocja w kancelarii oraz wiążąca się z nią przeprowadzka do Los Angeles (wszak to właśnie Kalifornia funkcjonuje w świadomości przybyszów do USA jako ziemia obiecana). Ta druga z kolei częściej patrzy wstecz, nie tylko w kierunku przeszłości zbudowanej wraz z familią – no i, rzecz jasna, z Audrey – na Zachodnim Wybrzeżu, ale też w stronę swej kolebki. Lolo nie wyobraża sobie – i to pomimo szalenie otwartego umysłu, jeśli wziąć pod uwagę jej poglądy i działalność („Rzucam wyzwanie fetyszom w chińskim erotyzmie”) – przesadzenia z miejsca na miejsce, a ponadto posługuje się językiem przodków.

Zderzające się w kreowanej przez Lim wizji odmienne światy i postawy zaburzane są zupełnie niepotrzebnie zarówno przez wątki poboczne – na czele z losami Martwego Oka i Kat – jak i ordynarne żarty, które przywodzą na myśl takie filmy jak „Kac Vegas” (reż. Todd Phillips, 2009) czy „Druhny” (reż. Paul Feig, 2011). Alkohol leje się tu strumieniami (podobnie zresztą jak substancje wydalane przez bohaterki). Kokaina brana jest na wszelkie możliwe sposoby. Seks uprawia się w rozmaitych konfiguracjach. Tłem dla tych niedorzeczności są zaś zagadnienia ważkie: od odkrywania tożsamości przez próbę odbudowania przyjaźni aż po – i jest to skądinąd najwznioślejsza sekwencja w tym rozpasanym filmie – poszukiwanie biologicznej matki. Pal licho, że nie ma tu żadnego komentarza dotyczącego napiętych stosunków pomiędzy Białym Domem a Zhongnanhai. Szkoda natomiast, że to, co poważne i znaczące, jest przysłaniane przez to, co wulgarne i sztubackie.

Recenzja filmu Bez trzymanki (Joy Ride); reż. Adele Lim; USA 2023; 95 minut