Jego wyśniony dom
Doktor Phil Loder (Peter Dinklage; znany między innymi z „Miłości bez ostrzeżenia” Rebeki Miller z 2023 roku) jest wykładowcą akademickim nauczającym ekonomii na jednej z uczelni w stanie Massachusetts (nie chodzi tu bynajmniej ani o MIT, ani o Uniwersytet Harvarda). Jako adiunkt zarabia 50 tysięcy dolarów rocznie i nie ma nawet stałego zatrudnienia, ale marzeniami sięga tak daleko, jakby był odnoszącym sukcesy wilkiem z Wall Street.
Mężczyzna chciałby kupić dom. Nie chodzi mu natomiast o byle jaki budynek. Loder fantazjuje bowiem o posiadłości niemal królewskiej, zbudowanej na przykład w stylu neoklasycystycznym, składającej się z kilku sypialni i pół tuzina łazienek, otoczonej reprezentacyjnym ogrodem. Tego typu luksusowych gmachów jest w Nowej Anglii całkiem sporo, także na zbyt, dlatego ilekroć jego obracającymi nieruchomościami kumpel Dell (Matt Dillon) organizuje dzień drzwi otwartych, tyle razy Phil przybywa na miejsce. To nic, że go nie stać (mowa przecież o majątkach kosztujących, nomen omen, majątek). A nuż kiedyś się uda, ot, choćby, dzięki pisanej właśnie powieści, potencjalnej sensacji sezonu.
Okazja pojawia się szybciej, niż profesorek mógłby przypuszczać. Otóż Loder trafia na ogłoszenie w gazecie, z którego wynika, że ktoś planuje sprzedać wartą 5 milionów dolarów rezydencję za jedyne 240 tysięcy baksów, czyli właściwie za półdarmo. Jako że Philowi posesja odpowiada, Dell załatwia wszelkie formalności. Wnet na jaw wychodzi, że jest haczyk. Osoba pozbywająca się pałacyku zastrzega sobie prawo do mieszkania w nim aż do śmierci. Loder, cudem uzbierawszy ćwierć bańki, zgadza się wprowadzić do pomieszczeń przeznaczonych niegdyś dla służby. Jak sądzi, nic złego mu się nie przydarzy, jeśli przez jakiś czas gnieździć się będzie w gorszych warunkach, zwłaszcza że staruszka – co ważne: bezdzietna wdowa – stoi już ponoć nad grobem.
Jego zdziwienie jest ogromne, gdy jasne staje się, iż Astrid (Shirley MacLaine), z którą zawarł transakcję, nie tylko ma się bardzo dobrze, ale i posiada liczne potomstwo, w tym specjalizującą się w – uwaga! – prawie spadkowym córkę Maggie (Kim Quinn), gotową na wszystko, by wybić Philowi z głowy mrzonkę o odziedziczeniu dworku należącego do jej matki.
Paul Dektor, autor szeregu krótkometrażówek i reklam, debiutuje jako pełnospektaklowy twórca filmem „Amerykański marzyciel” (2022), w którym – niczym ponad siedemdziesiąt lat temu H. C. Potter w komedii o zbliżonym tytule, czyli w „Marzeniach o domu” (1948) z Carym Grantem, Myrną Loy i Melvynem Douglasem – przygląda się mitycznemu Snowi śnionemu przez Jankesów.
Główny bohater utworu – opartego na jednym z odcinków prowadzonej przez Irę Glassa audycji radiowej „This American Life” – desperacko poszukuje szczęścia. Phil wierzy, że jego osiągnięcie, owszem, jest możliwe, ale zarazem ma świadomość, iż system nie sprzyja metaforycznemu małemu człowieczkowi (nie o niskorosłość protagonisty się tu rozchodzi, a o figurę wprowadzoną do kultury pod postacią żydowskiego szlemiela). Mężczyzna sięga wysoko, zdając sobie sprawę, że jeśli spadnie, to jego upadek będzie naprawdę bolesny. Mimo iż Dell zachęca go do obniżenia poziomu oczekiwań („Zacznij od kupna kawalerki, jak inni rozsądni ludzie bez środków i etatów” – mówi), Loder pragnie czegoś więcej, zupełnie tak, jakby dekada prezydenta Dwighta Eisenhowera nigdy się nie skończyła. I choć Phil wie doskonale, jak wygląda rynek („Widzę trendy, zanim stają się trendami” – wyznaje swoim studentom), to próbuje oszukać realia.
Zrezygnowawszy z wszystkiego, co miał (łącznie ze zdezelowanym samochodem marki Saab, którym i tak nie mógł parkować bezpośrednio przed szkolnym gmachem), wyrusza w podróż ku ziszczeniu planów. Wszak – jak stwierdza w pewnym momencie – w każdej wielkiej narracji bohater pragnie powrotu do domu. Poznawszy Astrid, Phil ma wreszcie szansę dopiąć swego. Wprawdzie kobieta jest dlań niemiła, ale on się nie zniechęca. Inaczej niż grana przez Drew Barrymore i Bena Stillera para z filmu „Starsza pani musi zniknąć” (reż. Danny DeVito, 2003), Loder nie ma zamiaru wykurzać seniorki z jej czterech kątów. Wręcz przeciwnie. W mężczyźnie jest na tyle dużo przyzwoitości, że robi, co może, by pomóc kobiecie w sytuacjach, gdy tej Kostucha spogląda w oczy („Widziałam Jezusa. Brzmiał jak Jimmy Stewart” – opowiada Astrid, co jest o tyle zabawne, że grająca ją MacLaine, dziewięćdziesięcioletnia legenda X muzy, niejednokrotnie stawała z rzeczonym aktorem twarzą w twarz). W jego postawie, zupełnie bezinteresownej, wyraża się współczesny przepis na spełnienie Amerykańskiego Snu.
Dzieło Dektora jest względnie udane. Sporo w nim prostoty, tak na poziomie formalnym, jak i w zachowaniu postaci. Niemniej jednak nie sposób nie zauważyć tego, że reżyser nie radzi sobie z przechodzeniem od tragedii do komedii (i z powrotem). Slapstickowego humoru, który przejawia się w donkichotowskiej walce Lodera z materią, jest tu zdecydowanie za dużo, przez co partie poważne tracą na sile. Równocześnie czuć, że koszmar, w jaki przekształca się tytułowe marzenie protagonisty, nie jest wystarczająco straszny. Tak czy siak, Dinklage doskonale oddaje emocje towarzyszące interpretowanemu przezeń zwykłemu człowieczkowi.