List od nieznajomej
Urodzona w 1909 roku Margaret Sullavan przybyła do Hollywood w dniu, w którym skończyła dwadzieścia cztery lata. Wprawdzie dotarła tam prosto z Broadwayu, gdzie spędziła wcześniejsze dwa sezony, ale sceniczne szlify zdobywała jeszcze za czasów studenckich (na deskach letniego teatru w West Falmouth w Massachusetts poznała swojego pierwszego męża Henry’ego Fondę, a także Jamesa Stewarta, późniejszego partnera ekranowego). W Nowym Jorku wypatrzył ją John M. Stahl, który miał na koncie takie tytuły jak „Ognisko” (1931) czy „Boczna ulica” (1932). Zaproszona do Kalifornii Sullavan podpisała kontrakt z wytwórnią Universal Pictures i niemal natychmiast wzięła się do pracy. Tak oto – zastąpiwszy przymierzaną do projektu Irene Dunne – zadebiutowała przed kamerą w wyreżyserowanym przez Stahla filmie „Zaledwie wczoraj” (1933), zjednując sobie zarówno przychylność krytyki, jak i sympatię amerykańskiej publiczności.
Jest 29 października 1929 roku. Krach na giełdzie sprawia, że makler James Stanton Emerson (John Boles), mężczyzna tkwiący w nieszczęśliwym związku małżeńskim z Phyllis (Benita Hume), postanawia popełnić samobójstwo. Sporządzając notatkę pożegnalną, zauważa leżący na biurku list od nieznanej kobiety, który z ciekawości otwiera.
Autorka korespondencji, niejaka Mary Lane (Sullavan; w czołówce wyżej niż bardziej doświadczony od niej Boles), wraca w nim wspomnieniami do przedednia wybuchu Wielkiej Wojny, kiedy to zaszła w ciążę z mającym wyruszyć na front porucznikiem. Gdy ten zniknął bez słowa, ona – chcąc uciec z dala od małomiasteczkowej mentalności – przeprowadziła się do mieszkającej na Manhattanie i szalenie liberalnej ciotki Julii Warren (Billie Burke), która nie tylko przyjęła ją z otwartymi ramionami, ale także pomogła jej wyjść na prostą. Mary, urodziwszy syna dokładnie wtedy, gdy zawarto rozejm w Compiègne, udała się do portu, by odebrać wracającego z Europy oblubieńca. Sęk w tym, że ten jej nie rozpoznał.
Lata mijały, a panna Lane nie tylko zdecydowała się wychować syna na własną rękę, ale też założyła świetnie prosperujący salon piękności. Żołnierzowi, który w międzyczasie ożenił się z dziewczyną ze śmietanki towarzyskiej, co Sylwestra słała anonimowe życzenia noworoczne. Na jednej z imprez spotkała go osobiście, a on – ni stąd, ni zowąd – zaprosił ją do garsoniery. Mary, nie zdradzając mu tożsamości, zgodziła się pójść z nim do łóżka, po czym – pomimo jego próśb – odeszła na zawsze. Gdy zaś zachorowała, spisała koleje swych losów, które następnie Julia dostarczyła Emersonowi.
James, zorientowawszy się, że to on jest bohaterem czytanej epistoły, spieszy, by spotkać się z Mary. Dawna kochanka umiera, nim on zdąży do niej dotrzeć. Na miejscu broker spotyka chłopca (Jimmy Butler), któremu wyjawia, iż jest jego ojcem. James na powrót odnajduje sens istnienia.
Melodramat „Zaledwie wczoraj” powstał nominalnie w oparciu o książkę historyczną autorstwa Fredericka Lewisa Allena (taka informacja widnieje na jednej z plansz otwierających), ale oglądająca go publiczność dość szybko odnalazła w nim nawiązania do niemieckiego opowiadania Stefana Zweiga, w Polsce wydanego jako „List do nieznajomej” (na jego podstawie Max Ophüls zrealizował w 1948 roku film z Joan Fontaine i Louisem Jourdanem w rolach głównych). Skupiona wokół nieślubnego seksu, niechcianej ciąży i chorobliwej wręcz miłości anegdota jak ulał pasowała do epoki przedkodeksowej (do tego stopnia, że gdy po 1934 roku władze Universalu starały się o wznowienie dystrybucji utworu, Joseph Breen, cenzor numer jeden w Stanach Zjednoczonych, odmówił, tłumacząc, że to dzieło – mówiąc krótko – na wskroś niemoralne).
„Zaledwie wczoraj” to – podobnie zresztą jak „Boczna ulica” czy „Zaułki życia” (reż. Marion Gering, 1933) – opowieść o niewiaście, która źle ulokowała uczucia. Abstrahując od tego, że choroba, która ją zmogła, pojawia się tu deus ex machina i jest wygodnym rozwiązaniem fabularnym, to nie sposób nie zauważyć, iż funkcjonuje ona również jako pewna metafora. Nie bez powodu Mary umiera na skutek schorzenia kardiologicznego. Ona ma po prostu złamane serce. Zamykający nieformalną trylogię oddania i poświęcenia obraz Stahla to ponadto klechda o okropnym wręcz facecie, człowieku niepotrafiącym zidentyfikować dziewczyny, z którą się przespał. Mało tego, James bezczelny jest do tego stopnia, że w trakcie powtórnego spotkania uwodzi ją, czerpiąc z arsenału chwytów, z których korzystał już w przeszłości (warto się w takim razie zastanowić, ile nieszczęśnic Emerson zbałamucił przed Mary).
Co ciekawe, na łamach „Kina, Tygodnika Ilustrowanego” Wanda Kalinowska, krytyczka o zacięciu raczej feministycznym, usprawiedliwiała postawę Jamesa, twierdząc, że „mężczyzna inaczej reaguje na życie i na miłość niż kobieta”, przez co za szkody doznane przez Mary oskarżać należy „splot wypadków i przyczyn” („Ten «winowajca» ma tak ujmującą twarz, tak rozbrajający, dobry uśmiech, że wierzy się w to, iż rozmyślnie nie skrzywdziłby nikogo, a tym bardziej tak cudownej kochanki” – konstatowała recenzentka).
Jeśli zbudowany w znacznej mierze na retrospekcji film Stahla czymś się dzisiaj wyróżnia, to znakomitą sekwencją wstępną, w której reżyser przedstawił skutki giełdowego krachu.

Zaledwie wczoraj (1933)
Only Yesterday
UNIVERSAL PICTURES ● Reżyseria: John M. Stahl ● Scenariusz: William Hurlbut, Arthur Richman i George O’Neil ● Wykonawcy: Margaret Sullavan, John Boles, Edna May Oliver, Billie Burke, Benita Hume, Reginald Denny, George Meeker, Jimmy Butler, Noel Francis, Bramwell Fletcher, June Clyde, Jane Darwell i Oscar Apfel.
📅 6 listopada 1933 roku ● 105 minut