Ciocia wszystkich dzieci

Duet reżyserski, który tworzyli Alexander Hall i George Somnes, zrealizował w sumie trzy wspólne filmy pod egidą wytwórni Paramount Pictures. Wszystkie powstały w 1933 roku, a dwa z nich na sto procent grane były w międzywojennej Polsce. Mowa o „Klubie dżentelmenów” i „Wielkiej grzesznicy” (nadwiślańskie ekrany niemal na pewno ominęła za to premiera na poły melodramatycznego, a na poły kryminalnego utworu „The Girl in 419”). Zwłaszcza ten drugi obraz, czyli oparta na opowiadaniu autorstwa Grace Perkins „apoteoza macierzyństwa”, jak go na łamach „Kina, Tygodnika Ilustrowanego” określiła Wanda Kalinowska, wydaje się interesujący, głównie z uwagi na fakt, iż wpisuje się w modną we wczesnych latach trzydziestych tendencję opowiadania o podlotkach, które los – w ten czy w inny sposób – zmusił do porzucenia swych pociech.

Będąca w ciąży bezrobotna tancerka rewiowa Sally Trent (Claudette Colbert) zjawia się w prowadzonym przez siostry zakonne nowojorskim szpitalu, by urodzić w nim córkę. Na oddziale położniczym zaprzyjaźnia się ze znajdującą się w podobnie fatalnej sytuacji Dorą Nichols (Lyda Roberti). Jako że obie nie mają pojęcia, gdzie są mężczyźni, którzy je zapłodnili, panie postanawiają zamieszkać pod jednym dachem, licząc na to, że dzięki takiemu rozwiązaniu uda im się jakoś związać koniec z końcem. Dora idzie do pracy, a Sally zostaje w domu, by zająć się niemowlakami. Ani się Trentówna obejrzała, jak jej współlokatorka wyszła za mąż i wyprowadziła się z ciasnej klitki. Sama jak palec Sally, nie mając nic do stracenia, zwraca się z prośbą o pomoc do krewnych ojca swego brzdąca. Kiedy ci nie zgadzają się na wzięcie kruszyny, girlsa oddaje ją do adopcji.

Wkrótce potem do kobiety uśmiecha się szczęście. Jako Mimi Benton robi karierę muzyczną. W nocnym klubie dla socjety poznaje niejakiego Tony’ego Cummingsa (Ricardo Cortez), z pomocą którego pnie się po drabinie społecznej hierarchii. Przypadek sprawia, że dostaje własną audycję w radiu, lecz nie dla dorosłych, a dla milusińskich. Oto na falach eteru „znana z rozpusty pieśniarka” (to określenie wydrukowane na ulotkach kolportowanych w polskich kinach) śpiewa amerykańskim maluchom na dobranoc. Pod pseudonimem Ciocia Jenny próbuje nawiązać kontakt z córką, z którą rozstała się pół dekady wcześniej. Jej misję komplikuje niespodziewany powrót Michaela Gardnera (David Manners), czyli taty poszukiwanej dziewczynki. Ostatecznie dziecko udaje się odnaleźć. Sąd przyznaje Mike’owi pieczę nad pięcioletnią teraz Sally (Cora Sue Collins; ponieważ grana przez nią postać nosi takie samo imię jak gwiazda interpretowana przez Colbert, w części źródeł figuruje błędna informacja, jakoby urodzona w 1927 roku aktoreczka wcielała się tu w młodszą wersję protagonistki). Dla dobra jedynaczki Trentówna godzi się z dawnym kochankiem.

„Usta, które całowało więcej facetów, niż mogłaby spamiętać, zaciskają się, by nucić kołysanki, których nie da się zapomnieć” – głosiło jedno z haseł promujących film Halla i Somnesa. To bodaj najcelniejsza charakteryzacja „Wielkiej grzesznicy”, w której – trochę jak w operze mydlanej – mieszają się dwa tematy, a mianowicie macierzyństwo i seks. Zrozpaczona Sally traci – jak zresztą mnóstwo jej rówieśniczek, o czym świadczą takie tytuły z tego okresu jak „Małżeństwo dla opinii” (reż. Paul L. Stein, 1931) z Constance Bennett, „Łzy matki” (reż. William A. Wellman, 1932) z Barbarą Stanwyck czy wreszcie „Tajemnica Madame Blanche” (reż. Charles Brabin, 1933) z Irene Dunne – dziecinę, ale zyskuje wolność, która pozwala jej wieść życie, o jakim marzyła przynajmniej część widzek uczestniczących w seansach odbywających się na tle ekonomicznej depresji. „Dlaczegóż nie urodziłaś się chłopcem? Świat to nie miejsce dla dziewczynek” – mówi panna Trent do córki, niczego jeszcze nierozumiejącej, a już na pewno nieświadomej tego, co ją czeka.

Gdzieś na marginesie Hall i Somnes przemycają sugestię, że panna Trent osiąga sukces, prostytuując się i stając się „faworytą birbantów”. „Dramat kobiety, która dla sławy sponiewierała swą cześć” – bez ogródek obwieszczało studio Paramount na cytowanej już ulotce. Koszt rozgłosu jest w „Wielkiej grzesznicy” ogromny, ale koniec końców uzyskane przez łóżko powodzenie jest li tylko mrzonką. Bohaterka tęskni za byciem matką. Żałuje odejścia od ukochanego cherubinka. Oznacza to, jak konstatował „Kurier Warszawski”, że film „każe widzieć głębokie ludzkie uczucie kryjące się nieraz pod maską pozornej deprawacji”.

Zaserwowane przez reżyserów zakończenie jest okropne, gdyż pojednanie pomiędzy Sally a Mikiem zachodzi na skutek szantażu. Bohaterka o „sercu zdolnym do poświęceń” decyduje się na bycie z Gardnerem, ponieważ to on jest teraz pełnoprawnym opiekunem juniorki. Trentówna, chcąc odpokutować winę z przeszłości – mowa o porzuceniu córki w przytułku, a nie o uprawianiu pozamałżeńskiego seksu – układa się z mężczyzną, który bez trudu doszedł do tego, do czego ona dojść nie potrafiła. Jak się okazuje, cena umożliwiająca wychowanie dziecka jest w tym przypadku jeszcze wyższa.

Wielka grzesznica (1933)

Torch Singer

PARAMOUNT PICTURES ● Reżyseria: Alexander Hall i George Somnes ● Scenariusz: Lenore Coffee i Lynn Starling ● Wykonawcy: Claudette Colbert, Ricardo Cortez, David Manners, Lyda Roberti, Baby LeRoy i Cora Sue Collins.

📅 8 września 1933 roku ● 71 minut