Człowiek, który chciał być królem
Eksperyment. Tak charakteryzowano „Cesarza Jonesa” pióra Eugene’a O’Neilla, który na deskach Nowego Jorku zadebiutował w 1920 roku. Szesnaście lat później, tuż po tym, jak jankeskiego autora uhonorowano Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury, na łamach „Kuriera Polskiego” Anna Chorowiczowa okrzyknęła kompozycję mianem „niesłychanie oryginalnego monodramatu, w którym wszystko obraca się dokoła przeżyć wewnętrznych jednej osoby”. W 1937 roku, kilka dni po krakowskiej premierze spektaklu (w Teatrze Miejskim imienia Juliusza Słowackiego; adaptował – w oparciu o przekład Ryszarda Ordyńskiego – Wacław Radulski), Antoni Jan Mikulski, recenzując widowisko w „Warszawskim Dzienniku Narodowym”, pisał o niełatwej do wystawienia „sztuce z życia Murzynów”, doceniając fakt, iż reżyser „pokonał trudności i dzieło zaprezentował godnie”. W podobnym tonie, dodając, że to „dość przerażająca historia”, wypowiadał się Tadeusz Boy-Żeleński w korespondencji dla „Kuriera Porannego”.
Skoro innowacyjnemu formalnie utworowi O’Neilla nie sprzyjała scena, to co dopiero mówić o kinie. Niemniej jednak niezależni producenci John Krimsky i Gifford Cochran, którzy dorobili się na sprowadzeniu z Niemiec do Stanów Zjednoczonych „Dziewcząt w mundurkach” (reż. Leontine Sagan, 1931), podjęli rękawicę. Zapłaciwszy dramaturgowi 30 tysięcy dolarów, nabyli prawa do ekranizacji, zaś pieczę nad filmowym „Cesarzem Jonesem” (1933) powierzyli Dudleyowi Murphy’ego, który niespełna dekadę wcześniej zrealizował we Francji – wraz z Fernandem Légerem – dadaistyczny „Balet mechaniczny” (1924), a potem, już po przełomie dźwiękowym, dwie krótkometrażówki przybliżające widowni z USA muzykę afroamerykańskich artystów jazzowych, czyli Bessie Smith i Duke’a Ellingtona.
Brutus Jones (Paul Robeson; w czołówce nad tytułem), dostawszy pracę portiera wagonu sypialnianego, żegna się ze swą dziewczyną Dolly (Ruby Elzy), wsiada do pociągu i wyjeżdża. Gdy dociera do dużego miasta, rzuca się w wir tamtejszych rozrywek, a jego uwagę przykuwają inne kobiety, zwłaszcza Undine (Fredi Washington). Wdawszy się w bójkę z Jeffem (Frank H. Wilson), który wcześniej umawiał się z podlotkiem, zabija go przypadkiem, za co zostaje wysłany na ciężkie roboty do kamieniołomu. Tam, choć skuty łańcuchami, ogłusza nieludzkiego strażnika i nawiewa. Na chwilę wraca do Dolly, po czym rusza w dalszą podróż. Zahacza się na pokładzie parowca płynącego na Karaiby, lecz kiedy tylko dostrzega na horyzoncie ląd, przestaje dorzucać do pieca i wskakuje do wody. Dopływa do kontrolowanej przez dyktatora wyspy, której mieszkańcy czynią zeń swojego więźnia.
Brutus, wykupiony przez białego handlarza i przemytnika Smithersa (Dudley Digges), proponuje mężczyźnie spółkę. Podczas zawierania transakcji z tubylcami dochodzi do zamieszania, w wyniku którego miejscowi skazują Jonesa na śmierć przez rozstrzelanie. Egzekucja kończy się fiaskiem, ponieważ przybysz zdążył uprzednio załadować broń ślepakami. Autochtoni, przekonani, że to cud, oddają mu hołd, a on przejmuje władzę w państewku, ogłaszając się imperatorem. Rządzi twardą ręką, podnosząc podatki i ciemiężąc poddanych, co doprowadza wreszcie do przewrotu i obalenia despoty. Licząc na to, że uda mu się wydostać z wyspy, Brutus wchodzi do dżungli, gdzie ostatecznie traci zmysły i wpada w sidła ścigających go rewolucjonistów.
„Cesarz Jones” to jedna z dwóch – obok późniejszego „Statku komediantów” (reż. James Whale, 1936) – najbardziej znanych ról Paula Robesona, śpiewającego charakterystycznym bas-barytonem syna prezbiteriańskiego pastora (i zbiegłego niewolnika) oraz kwakierskiej nauczycielki. W tytułowego bohatera aktor wcielał się już w teatrze (zastąpił Charlesa Sidneya Gilpina, którego zwolniono, gdy zażądał od O’Neilla usunięcia nadużywanego w przedstawieniu słowa „czarnuch”, skądinąd na prawo i lewo rzucanego także w filmie). I choć obraz Murphy’ego powstał na marginesie głównego nurtu (dystrybuowało go przedsiębiorstwo United Artists), nie sposób nie zauważyć, iż przyniósł Robesonowi rozpoznawalność, a wśród Afroamerykanów uczynił zeń gwiazdę wielkiego formatu. Na palcach jednej ręki można wszak policzyć dzieła z przełomu ery jazzu i brudnej dekady, w których ciemnoskórzy grali kogoś innego niż – jak to określił Jerzy Toeplitz w zaskakująco progresywnym tekście o kinie czarnych, opublikowanym w „Kurierze Polskim” w 1930 roku – „groteskowe niańki i kelnerów”.
Kosztujący około ćwierć miliona dolarów „Cesarz Jones” trafił na ekrany pocięty przez cenzurę. Usunięto, ot, choćby, moment, w którym Smithers przypala Brutusowi papierosa (gdyby tego nie zrobiono, film wyprzedziłby przełomowy kryminał „W upalną noc” Normana Jewisona z 1967 roku, gdzie interpretowany przez Sidneya Poitier czarny detektyw policzkuje białego plantatora). Abstrahując od ingerencji urzędników z nożyczkami, nie ulega wątpliwości, iż „Cesarz Jones” to nie do końca spełniony artystycznie utwór, być może dlatego, że wypacza eksperymentalny charakter sztuki O’Neilla. W gruncie rzeczy dopiero ostatnia sekwencja, surrealistyczna, niemal żywcem wyjęta z Williama Szekspira, zagłuszana przez dźwięki bębnów, ukazująca błąkającego się po lesie Jonesa, „ściganego strachem i widziadłami uosabiającymi jego poprzednie zbrodnie”, strzelającego do zjaw i pragnącego wrócić na łono Kościoła, którego się wyrzekł, oddaje ducha literackiego oryginału. Tak czy siak, to wciąż rzadka okazja, by przyjrzeć się życiu Afroamerykanów na tak wczesnym etapie rozwoju X muzy, nie bez przesady porównywana do głośnego filmu „Dusze czarnych” (reż. King Vidor, 1929).

Cesarz Jones (1933)
The Emperor Jones
JOHN KRIMSKY AND GIFFORD COCHRAN INC. ● Reżyseria: Dudley Murphy ● Scenariusz: DuBose Heyward ● Wykonawcy: Paul Robeson, Dudley Digges, Frank H. Wilson, Fredi Washington i Ruby Elzy.
📅 29 września 1933 roku ● 80 minut