Rzeźbiarka

Lizzy Carr (Michelle Williams; znana między innymi z „Fabelmanów” Stevena Spielberga z 2022 roku) jest rzeźbiarką przygotowującą się do wystawy, na której planuje zaprezentować posążki przedstawiające kobiety w ruchu. Ewentualny sukces może pomóc jej w przebiciu się do głównego nurtu (może nie Nowego Jorku, ale przynajmniej tego związanego z Wybrzeżem Północno-Zachodnim). Sęk w tym, że pracę tę Lizzy łączy z etatem administratorki biura w Oregon College of Art and Craft (mowa o prywatnej szkole artystycznej operującej w latach 1907-2019 w Portland), którym zarządza jej matka Jean (Maryann Plunkett). Jak się okazuje – z czego doskonale zdają sobie sprawę wszystkie osoby funkcjonujące podobnie – nie tak łatwo znaleźć równowagę pomiędzy działalnością twórczą a aktywnością ściśle zarobkową.

Tak się składa, że to niejedyny kłopot Carrówny, która musi na co dzień użerać się z Jo Tran (Hong Chau z „Podżegaczy” Douga Limana z 2024 roku), swoją koleżanką po fachu – niewykluczone, że obdarzoną większym talentem, a już na pewno bardziej docenianą przez środowisko – a także właścicielką wynajmowanego przez nią mieszkania. Gospodyni, która bez wysiłku znajduje czas, by zamontować w ogrodzie huśtawkę z opony – mając zarazem na głowie szykowanie aż dwóch pokazów – nie potrafi wygospodarować chwili, by zająć się brakiem ciepłej wody w lokalu zajmowanym przez Lizzy, w związku z czym ta prysznice bierze, będąc w galeriach czy muzeach. Mało tego, Jo ceduje na lokatorkę obowiązek opiekowania się gołębiem, którego najpierw sama przygarnęła i opatrzyła, a następnie porzuciła (warto dodać, że za kontuzję ptaka odpowiada Ricky, rudy kot panny Carr).

Wyreżyserowana przez Kelly Reichardt „Wystawa” (2022) to nieszczególnie interesujące i niemal w ogóle nieangażujące kino o – jako się rzekło w dwóch wcześniejszych akapitach – zmaganiach jednostki zmuszonej do nieustannego balansowania między tym, co wysokie, a tym, co niskie. Sztuka, a zatem pokarm dla ducha, zderza się tu z szarością i monotonią, czyli z tak zwanym chlebem powszednim. Widać to już na poziomie miejsca, w którym protagonistka rzeźbi figurki wyrażające i radość, i smutek. Reichardt nie romantyzuje bynajmniej tej przestrzeni. To nie, ot, choćby, paryskie poddasze z widokiem na Sekwanę, a typowo amerykański garaż na przedmieściach (jasne, wielu przedsiębiorców z USA, na czele ze Steve’em Jobsem, zaczynało w ten sposób kariery, ale to bynajmniej nie przypadek Lizzy).

W „Wystawie”, czwartym wspólnym filmie Reichardt i Williams – po „Wendy i Lucy” (2008), „Meek’s Cutoff” (2010) i „Kobiecym świecie” (2016) – te dwie postawy bez przerwy ze sobą walczą, pokazując, iż dolą człowieka parającego się szeroko rozumianą twórczością artystyczną jest znalezienie złotego środka na linii dzielącej doniosłość z osobistymi doświadczeniami. Nie bez przyczyny pojawia się tu postać Seana (John Magaro; rozpoznawalny dzięki „Poprzedniemu życiu” Celine Song z 2023 roku), zmagającego się z problemami natury psychicznej brata Lizzy, któremu nie udało się odkryć tego punktu. Czyżby Carrównie groził podobny los? Już jest wszak samotna, sfrustrowana i zgorzkniała (bohaterka zaiste nigdy się nie uśmiecha).

„Wystawa” to dzieło subtelne, ale i nudne, zbyt poważnie podchodzące do tematu. Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której za kamerą staje ktoś z większym poczuciem humoru, a całość przekształca się w przynajmniej na poły zwariowaną komedię o dysfunkcyjnej rodzince zanurzonej w kulturalnych kręgach Ameryki (vide: Woody Allen, zwłaszcza ten z lat siedemdziesiątych, albo Noah Baumbach). Szkoda, że Reichardt zdecydowała się obrać inny kierunek. Szkoda tym większa, że to jej pierwszy obraz po rewelacyjnej wprost „Pierwszej krowie” z 2019 roku.

Recenzja filmu Wystawa (Showing Up); reż. Kelly Reichardt; USA 2022; 108 minut