W proch obrócona
Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych w Stanach Zjednoczonych wszystko było czarne: Czarny Czwartek, Czarny Wtorek i wreszcie Czarna Niedziela, która przypadła 14 kwietnia 1935 roku, kiedy to nad Oklahomę nadciągnęła największa burza pyłowa w historii, miejscowych pozbawiając domów, gospodarstw, zwierzyny, zdrowia, a nawet życia. Na Wysokich Równinach USA – w regionie znanym później jako Dust Bowl (dosłownie: misa wypełniona piaskiem) – wędrująca ziemia pustoszyła krajobraz i doszczętnie niszczyła marzenia o spełnieniu Amerykańskiego Snu, które jeszcze w epoce jazzu były żywe jak nigdy.
Od 1932 roku, gdy rozpoczęła się trwająca ponad pół dekady susza, największa łąka na świecie zamieniała się w olbrzymie cmentarzysko. Zmagano się już nie tylko z ekonomiczną depresją, ale i z kryzysem klimatycznym, jakiego Jankesi – odpowiedzialni skądinąd za jego wywołanie – dotąd nie znali. Istny horror. Nic dziwnego, że X muza – zrobiwszy w swych dziejach szereg filmów poświęconych temu zagadnieniu (vide: recenzowany tu „Wyśniony świat” Milesa Jorisa-Peyrafitte’a z 2019 roku) – postanowiła opowiedzieć o tych wydarzeniach w konwencji kina grozy, czego rezultatem jest „Wstrzymaj oddech” (2024) w reżyserii debiutujących za kamerą Karrie Crouse i Williama Joinesa, utwór tyleż intrygujący, co zwyczajnie nużący.
Jest rok 1933 na obszarze Oklahoma Panhandle (jako że stan ten ukształtowany jest tak, że przypomina rondel, chodzi tu o jego wciśniętą między Kolorado i Kansas od północy oraz Teksas od południa rączkę, część najbardziej wysuniętą na zachód). Dustery od miesięcy nawiedzają okolicę, obracając ją w pustkowie, na którym mieszka śmierć. Mija mniej więcej pięć lat, odkąd na płonicę zmarło jedno z dzieci Bellumów. Margaret (Sarah Paulson) opiekuje się samotnie dwiema pozostałymi córkami: nastoletnią Rose (Amiah Miller) i głuchą Ollie (Alona Jane Robbins). Patriarcha jest nieobecny. Wyjechał za pracą, być może skuszony propozycjami prezydenta Franklina Delano Roosevelta i jego Nowym Ładem (wszak buduje gdzieś mosty). W tych trudnych czasach Margaret szuka pocieszenia w modlitwie i snutych raz po raz gawędach o zielonej przeszłości, gdy deszcze wciąż padały, a pszenica rosła obficie wokół stojącego pośrodku niczego domu.
Kiedy ona nie nadąża ze sprzątaniem, jej latorośle zaczytują się w legendzie o Siwcu, którego prochy niesie wiatr. Kto nie włoży maski, temu klechdowa istota wejdzie do płuc i każe czynić straszne rzeczy. Choć matka przekonuje dziewczęta, że to zwykła bujda na resorach, na wieść o tym, że po terytorium kręci się jakiś włóczęga, zaczyna z jeszcze większą pieczołowitością dbać o bezpieczeństwo. W końcu tramp puka do ich drzwi. Nazywa się Wallace Grady (Ebon Moss-Bachrach) i mówi, że jest kaznodzieją. Wprawdzie Margaret nie mogła, rzecz jasna, widzieć „Nocy myśliwego” Charlesa Laughtona z 1955 roku z przerażającym z Robertem Mitchumem w roli tułaczego duszpasterza, ale słusznie węszy podstęp, zwłaszcza że mężczyzna ma na sobie kurtkę jej ukochanego. Czy przybysz jest tym, za kogo się podaje? A co, jeśli to Siwiec?
Nie odpowiedzi na te pytania są u Crouse i Joinesa najważniejsze, ale to, co dzieje się z protagonistką. We „Wstrzymaj oddech” sytuacja pogodowa oraz figura tajemniczego wagabundy są albo tłem dla anegdoty, albo środkiem do celu, jakim jest prezentacja losów kobiety w żałobie, straumatyzowanej i cierpiącej, przerażonej tym, co stało się z jej nieżyjącym już dzieckiem, a także tym, co może się przytrafić Rose i Ollie. Kostucha nieustannie zagląda w oczy bohaterek filmu. Horror wynika tu zatem przede wszystkim z emocjonalnej pustki, jakiej doświadcza na co dzień Margaret. Jałowy jest i grunt, który notabene i tak osuwa się pani Bellum spod nóg, i jej serce. Gdy więc rodzicielka martwi się o to, czy plony wzejdą, ma na myśli zarówno to, co otrzymuje się z roślin uprawnych, jak i uczucia, które musi okazać swym córkom.
Im trudniejsze wyzwania przed nią – stawiane nie tylko przez Matkę Naturę, ale i samą siebie – tym w większy obłęd Margaret popada. Wrażenie paranoi rośnie, podobnie zresztą jak warstwy pyłu pokrywającego chatę. Brudne lata trzydzieste symbolizują tu – dosłownie i w przenośni – koszmar, jaki towarzyszy centralnej postaci obrazu. Problem w tym, że gatunkowy sztafaż, który powinien sprzyjać wizji Crouse i Joinesa, jedynie przeszkadza. Znacznie ciekawsze są bowiem wewnętrzne demony Margaret niż to, co wyprawia się na poziomie audiowizualnym. Atrakcji jest tu zdecydowanie za dużo, a przecież już same burze pyłowe, które w proch zmieniają płynącą niegdyś mlekiem i miodem krainę, są zjawiskiem wystarczająco zatrważającym, by sięgać po rozwiązania rodem z dreszczowców.