Telefon nietowarzyski

Zrealizowana przez debiutującą za kamerą Aline Brosh McKennę komedia romantyczna „U ciebie czy u mnie?” (2023) zaczyna się całkiem obiecująco, zupełnie tak, jakby miała być hołdem zarówno dla wyczerpującej się na początku XXI wieku formuły, jak i dla miłośników gatunku z różnych pokoleń: późnego X i wczesnego Y. Nie dość bowiem, że w sekwencji otwierającej pojawiają się gwiazdy pierwszej dekady trzeciego milenium, czyli Reese Witherspoon, wtedy po sukcesach „Legalnej blondynki” (reż. Robert Luketic, 2001) i „Dziewczyny z Alabamy” (reż. Andy Tennant, 2002), oraz Ashton Kutcher, który tylko w 2003 roku wystąpił w dwóch tytułach wpisujących się w ramy konwencji (mowa o „Nowożeńcach” Shawna Levy’ego i „Córce mojego szefa” Davida Zuckera), to jeszcze akcja przenosi się do epoki, gdy prostujące włosy dziewczęta ubierały się na cebulkę, a chłopcy nosili bezsensowne kolczyki i łańcuszki do portfeli (te aspekty zostają uroczo obśmiane za pomocą pojawiających się na ekranie napisów transcendentnych). Problem w tym, że McKenna – współscenarzystka filmów „Diabeł ubiera się u Prady” (reż. David Frankel, 2006) i „27 sukienek” (reż. Anne Fletcher, 2008) – odhaczywszy obowiązkowe elementy wywołujące poczucie nostalgii (co znamienne, słyszana we wstępie piosenka „The Sweet Escape” w wykonaniu Gwen Stefani i Akona powstała po opisywanych wydarzeniach), niewiele ma do powiedzenia w sprawie komedii romantycznych.

Dwadzieścia lat temu Debbie (Witherspoon) i Peter (Kutcher) spędzili ze sobą noc. To, co mogło stworzyć zalążek dobrego związku, zaowocowało platoniczną i dozgonną przyjaźnią. Choć dzieli ich cały kontynent – ona mieszka w Los Angeles, on w Nowym Jorku – dzwonią do siebie codziennie. Rozmawiając, stosują politykę totalnej szczerości, co oznacza tyle mniej więcej, że mówią sobie – przynajmniej teoretycznie – o wszystkim. Debbie jest matką samotnie wychowującą syna imieniem Jack (Wesley Kimmel); Peter zaś to skaczący z kwiatka na kwiatek żigolak, którego relacje wytrzymują zwykle około sześciu miesięcy. Chcąc podnieść swoje kwalifikacje zawodowe, Debbie zapisuje się na organizowany na Manhattanie kurs doszkalający, lecz musi z niego zrezygnować, gdy tuż przed wyjazdem okazuje się, iż nie ma z kim zostawić uczulonego na co tylko się da dziecka. Peter tymczasem proponuje jej, że to on zaopiekuje się Jackiem pod jej nieobecność. Tak oto zamieniają się domami na tydzień. Ona wprowadza się do położonego na brooklyńskim Dumbo luksusowego i pozbawionego duszy loftu z widokiem na East River, zaprzyjaźniając się równolegle z Minką (Zoë Chao), byłą Petera. On natomiast rozlokowuje się w uroczej kalifornijskiej chatce, zewsząd otoczonej roślinnością, nad którą pieczę sprawuje Zen (Steve Zahn), amator ogrodnictwa mieszkający po sąsiedzku.

Reese Witherspoon i Zoe Chao w filmie "U ciebie czy u mnie" (reż. Aline Brosh McKenna, 2023)

Podstawowym błędem, jaki popełnia reżyserka, jest odseparowanie od siebie bohaterów. Poza wspomnianą sceną inaugurującą „U ciebie czy u mnie?” Debbie i Peter spotykają się tylko raz, a mianowicie w przynoszącym – jak na komedię romantyczną przystało – szczęśliwe zakończenie finale. To zdecydowanie za mało. To, co udało się choćby Norze Ephron w „Bezsenności w Seattle” (1993), w przypadku anegdoty zaproponowanej przez McKennę przynosi marny skutek. Nie wystarczy podzielić ekranu na dwie części – na wzór „Telefonu towarzyskiego” (1959) Michaela Gordona – by stworzyć poczucie bliskości. Gdy tej zaś nie ma, nie sposób uwierzyć w to, co tak naprawdę łączy Debbie i Petera, którzy żyją w istocie na przeciwległych biegunach.

Ich codzienności nie mogłyby bardziej ze sobą kontrastować. Sęk w tym, że i one zbudowane są na łatwych do odczytania stereotypach. Skoro ona jest helikopterową matką, która niemal nie daje Jackowi oddychać, to on jest ucieleśnieniem beztroski. Jeśli ona, dokonując jakichkolwiek wyborów, stawia na bezpieczeństwo i odpowiedzialność, to on, a jakżeby inaczej, kieruje się spontanicznością, która przyniosła mu powodzenie i bogactwo. Kiedy ona z uśmiechem na twarzy przemierza zielone i stosunkowo puste ulice Los Angeles, witając się z każdym napotkanym psem i niemowlakiem, on przedziera się przez betonową nowojorską dżunglę, unikając zderzenia z innymi przechodniami. Są przyjaciółmi, bo tak wynika z wypowiadanych przez nich słów. Zaklinają rzeczywistość, starając się przekonać odbiorcę, że jest tak, jak mówią, lecz trudno im zaufać (wszak i siebie, wbrew założeniom, notorycznie okłamują). No cóż, fizyczna odległość idzie w parze z dystansem symbolicznym.

O ileż większe byłyby szanse powodzenia, gdyby McKennie udało się chociaż lepiej rozpisać wątki poboczne. Te natomiast są wyjątkowo nieciekawe. I perypetie Debbie w Wielkim Jabłku, i losy Petera na Zachodnim Wybrzeżu nie rekompensują braku bezpośredniego kontaktu między bohaterami. Zarówno romans przekraczającej zbyt wiele granic Debbie z wydawcą Theo (Jesse Williams), jak i podejmowane przez Petera próby, skądinąd żałosne, zbliżenia Jacka do rówieśników, którzy zwyczajnie nie zasługują na to, by się z chłopcem kumplować, niewiele wnoszą do tej historii. Ostatecznie reżyserka robi nie jeden, a dwa nieudane filmy. Nie ma tu wiarygodnych postaci, są co najwyżej typy, którym przyczepiono jakieś łatki. Jak na utwór o ludziach, którzy stale powtarzają, jak bardzo są zakochani w literaturze, niesłychanie to płytkie.

Recenzja filmu U ciebie czy u mnie? (Your Place or Mine); reż. Aline Brosh McKenna; USA 2023