Plany doskonałe
Tom (Justice Smith; znany choćby z recenzowanego tu thrillera erotycznego „Kiedy nikt nie patrzy” Michaela Mohana z 2021 roku), miłośnik literatury i niespełniony pisarz, prowadzi antykwariat z białymi krukami (w skład imponującej kolekcji wchodzi między innymi pierwsze wydanie „Dziwnych losów Jane Eyre” autorstwa Charlotte Brontë) w prestiżowej dzielnicy SoHo na Dolnym Manhattanie. By oderwał się od lektury – i to wcale nie od razu – do jego księgarni musi wejść Sandra (Briana Middleton; wciąż właściwie debiutantka, uprzednio obecna jedynie w „Barze dobrych ludzi” George’a Clooneya z 2021 roku), doktorantka na Uniwersytecie Nowojorskim. Podniósłszy wzrok znad wolumenu Edgara Allana Poego, jest urzeczony kobietą, do tego wręcz stopnia, że gdy system odrzuca płatność za egzemplarz powieści „Ich oczy oglądały Boga” Zory Neale Hurston, on wręcza jej tytuł za darmo. Zaprasza ją nawet na randkę do pobliskiej knajpy, lecz bez powodzenia. Jeszcze tego samego dnia Sandra wraca do sklepu, by – jak zresztą obiecała – oddać pieniądze za tom, którym została obdarowana. Tym razem – przemyślawszy najpewniej sprawę – daje się zabrać na kolację. W trakcie posiłku dziewczyna i chłopak dzielą się ze sobą doświadczeniami z dzieciństwa (ona straciła oboje rodziców, on – matkę, po śmierci której przestał dogadywać się z ojcem).
Młodzi zaczynają się spotykać. Tym, co ich łączy, jest nie tylko pociąg do pożerania książek, ale i słabość do włoskiej kuchni oraz kina Federica Felliniego, a także złamane w przeszłości serca. Bratnie dusze czas spędzają na spacerach po mieście, gotowaniu i seksie. Sielanka nie trwa długo, raptem kilka tygodni. Pojawienie się brata Sandry, który narobił sobie długów na kwotę 350 tysięcy dolarów, generuje problemy. Jak uregulować tak ogromne zobowiązanie? Tom niespodziewanie wyznaje partnerce, że ma tyle – a nawet więcej – na koncie. Obawiając się, że wierzyciele dobiorą się do jego ukochanej, oferuje pomoc. Sandra, mimo że niechętnie, przyjmuje torbę po brzegi wypchaną banknotami i odchodzi. Dosłownie. Dziewczyna wyparowuje, burząc naiwnemu Tomowi doczesność.
Kim jest Sandra, a może raczej Sandy? Jaki jest jej związek z Maxem (Sebastian Stan; znakomicie odnajdujący się w tego typu rolach, o czym świadczy jego wcześniejszy udział we „Fresh” Mimi Cave z 2022 roku), szemranym gościem pokroju Svengaliego z prozy George’a du Mauriera, jeżdżącym wypasionymi furami, a stołującym się w podrzędnych barach na Queensie, a ponadto synem Madeline (Julianne Moore), nowej żony Richarda (John Lithgow), krezusa z Wielkiego Jabłka, którego motto brzmi następująco: „Jeśli kraść, to na szeroką skalę”? Jakie miejsce w tej skomplikowanej konfiguracji zajmuje Tom, na pierwszy rzut oka Bogu ducha winien przedstawiciel pokolenia millenialsów, który wolałby oddawać się czytelniczym pasjom, niż uganiać się za podejrzanymi ludźmi?
Pytania te stawia Benjamin Caron w podzielonym na rozdziały „Oszustwie” (2023), interesującej, staroświeckiej i prowadzonej nielinearnie łamigłówce o kanciarzach, czyli – jak głosi plansza otwierająca – „osobach wykazujących się sprytem”. Wprawdzie zaproponowana przez reżysera struktura układanki należy współcześnie do rzadkości, ale całość ogląda się z przyjemnością. Seans filmu Carona, anachronicznego także z uwagi na ziarnistą fakturę obrazu (przynajmniej we fragmentach), wnosi zatem paradoksalny powiew świeżości i jest gwarantem przedniej rozrywki. Twórca zręcznie przemieszcza się pomiędzy częściami – trochę jak w sztafecie – wraz z każdym segmentem odsłaniając kolejne karty i dokonując charakterystyki bohaterów, nawet jeśli kreślonych raczej jednowymiarowo, to cechujących się albo przebiegłością, albo perfidią, a najczęściej i tym, i tym równocześnie. Napędzane chciwością postaci – zdrajcy odznaczający się dwulicową postawą – poruszają się po nowojorskiej pajęczynie, i wertykalnie, i horyzontalnie, kopiąc dołki nie tylko pod innymi, ale i pod sobą.
Caron – o czym świadczy oparty na makrodetalach prolog, w którym widz obserwuje drobiazgową pracę zegarmistrza – ze szwajcarską niemal precyzją projektuje anegdotę, mając świadomość, że im bardziej skomplikowane rozwiązania fabularne, tym lepiej dla, nomen omen, oszustwa. Choć ostatni zwrot akcji nigdy tak naprawdę nie jest tym ostatnim, a motywacje protagonistów czynią z nich, wraz z rozwojem intrygi, antagonistów, finalnie – niczym w dobrze skonstruowanym mechanizmie czasomierza – wszystko się zazębia. Zakończenie jest, rzecz jasna, przewidywalne, ale samo obcowanie z historią i krętaczami o ambicjach większych niż życie jest w stanie zrekompensować uchybienia w sztuce.