Ręce na maskę!

Wypinanie się na pociągi linii Amtrak w Kalifornii, doroczny dzień bezgłowego kurczaka Mike’a w Kolorado, rzut końskim łajnem w Wisconsin – to niektóre spośród setek najdziwniejszych świąt i wydarzeń, jakie znaleźć można bodaj tylko w Stanach Zjednoczonych. Raczej niegroźne, choć pewnie podczas większości z nich spora garstka amatorów jedzenia na czas mierzy się w rywalizacji na jak najszybsze pochłonięcie tylu burgerów, ile się da, a to już zdecydowanie bardziej niebezpieczne dla zdrowia. Przez lata w małej mieścinie Longview w Teksasie odbywał się konkurs wyjątkowo kuriozalny, mimo iż na pierwszy rzut oka całkowicie nieszkodliwy. Zasady zabawy „Hands On!” były proste: kto spośród dwudziestki uczestników wytrzyma najdłużej, co najmniej jedną dłonią dotykając półciężarówki, w nagrodę odjedzie tym samochodem do domu. Trzeba stać. Nie można opierać się o auto. Kucanie i siadanie dyskwalifikują, nie mówiąc już o zasypianiu. Pięciominutowa przerwa raz na godzinę, co sześć – kwadrans odpoczynku. Coroczny festyn zawieszono po samobójczej śmierci jednego z uczestników, któremu nie udało się spełnić amerykańskiego snu będącego wszak na wyciągnięcie ręki.

Imprezę jako pierwszy zrelacjonował w 1997 roku S. R. Bindler, autor głośnego dokumentu „Hands on a Hard Body” wypełnionego postaciami tak barwnymi, że aż przerysowanymi. Na krótko przed swoją śmiercią fabułę na jego podstawie chciał zrealizować sam Robert Altman, widząc w materiale wprost gotową historię do opowiedzenia. Nie zdążył. O obrazie Bindlera nie zapomniano: najpierw przekształcono go na broadwayowski musical, który choć w Nowym Jorku cieszył się krótkim powodzeniem, to jednak zgarnął trzy nominacje do nagród Tony, następnie zaś Brytyjczycy zaczęli emitować teleturniej rządzący się identycznymi zasadami, co konkurs w Longview. Teraz do tematu powraca urodzony w Niemczech reżyser Bastian Günther, na tyle długo mieszkający w Teksasie, że doskonale obeznany z mentalnością mieszkańców stanu. Jego „Ten dzień” (2020) – porównywany do „Czyż nie dobija się koni?” (1969) Sydneya Pollacka, w którym zwykli ludzie dotknięci przez ekonomiczną Depresję postanawiają wziąć udział w maratonie tanecznym, chcąc poprawić warunki życia – skupia się na jednej postaci i doświadczanym przez nią napięciu.

Joe Cole i Callie Hernandez w filmie "Ten dzień" (reż. Bastian Günther, 2020)

Kyle (Joe Cole) pracuje w teksańskim barze szybkiej obsługi, gdzieś niedaleko granicy z Luizjaną. Mężczyzna i jego żona, która niedawno urodziła syna, ledwo wiążą koniec z końcem. Na niewiele ich stać, a już na pewno nie na naprawę zdezelowanego auta. Kobieta bierze nadgodziny i dodatkowe etaty, byle tylko rodzinie wystarczyło pieniędzy na opłaty i pieluchy dla malca. Uśmiech losu sprawia, że Kyle zostaje wylosowany jako jeden z dwadzieściorga szczęśliwców, którzy wezmą udział w konkursie „Ręce na maskę!”. Mężczyzna może liczyć na mentalne wsparcie entuzjastycznie nastawionej doń organizatorki wydarzenia Joan (Carrie Preston). Problem w tym, że bohaterka robi dobrą minę do złej gry. Wydawałoby się, że praca w komisie samochodowym przynosi jej satysfakcję, ale to tylko pozory. Nie ma partnera, którego uporczywie szuka, umawiając się na internetowe randki, córka właśnie ją zostawiła i wyjechała na studia aż na Florydę, a matka zaczyna popadać w demencję. Zawody pozwalają jej utrzymać się na powierzchni. „To fajna zabawa” – przekonuje wszystkich dookoła. Darmowe drinki i przekąski, muzyka na żywo, atrakcje rodem z dożynek. Czego chcieć więcej?

W wydanych w 1998 roku – a więc niedługo po premierze dokumentu Bindlera – „Zapiskach z wielkiego kraju” Bill Bryson dokonuje bodaj najdoskonalszej (i najzabawniejszej) analizy USA, patrząc na nie przez pryzmat tego, jakie znaczenie mają dla obywateli auta. „Amerykanie chcą by, ich samochody były jak najwygodniejsze, dlatego że po prostu w nich żyją. Niemal 94 procent wyjść z domu wiąże się z użyciem pojazdu. Ludzie korzystają z nich nie tylko po to, by dostać się do sklepu, ale i po to, by poruszać się między sklepami. Większość firm ma własne parkingi, a zatem ktoś, kto załatwia sześć spraw, pewnie przestawi swój samochód sześć razy w trakcie jednego wyjazdu, także po to, by dostać się do dwóch miejsc leżących po przeciwnych stronach tej samej ulicy”. Od lat pięćdziesiątych XX wieku, czyli od wybuchu wyraźnego boomu motoryzacyjnego, czterokołowiec stał się dla przeciętnego Amerykanina wyznacznikiem społecznego statusu. Dzisiaj pozwolić sobie może niego niemal każdy. Sęk jednak w tym, że po drogach jeździ sporo starych, nieekonomicznych i mało ekologicznych samochodów.

Nic dziwnego, że bohaterom filmu „Ten dzień” zależy na nowiuteńkim aucie. Oddanie pickupa to niewielka inwestycja dla dilera, zwłaszcza jeśli spojrzeć na zasięg darmowej reklamy zapewnianej nie tylko przez filmujących całość gapiów, ale również przez zjeżdżające się z okolicy profesjonalnie media. Dla biorących udział w wydarzeniu jest to więc sprawa najwyżej wagi. Porażka w konkursie jest też porażką w głębszym sensie: jako współmałżonka, jako rodzica, a wreszcie – jako człowieka. To wcale nie jest beztroska zabawa, jak twierdzi Joan. To poniżające igrzyska, które sporo mówią o amerykańskim społeczeństwie żyjącym w biedzie oraz o stereotypowej potrzebie zwyciężania, tak charakterystycznej dla jankeskiego kapitalizmu.

Obraz Günthera to opowieść o napędzanym przez niesprzyjającą koniunkturę okrucieństwie i zdesperowanej klasie robotniczej, która zrobi wszystko, by osiągnąć swój cel. „Jesteśmy idiotami, którzy stoją przy aucie, bo nie stać nas na jego kupno” – mówi jeden z zawodników. Pomiędzy walczącymi o nagrodę zaczyna iskrzyć, tym bardziej, że wszyscy ulepieni są z innej gliny. Poza Kyle’em ręce na masce kładą nie tylko młody i zarozumiały weteran, ale i para rednecków o niskim ilorazie inteligencji oraz bogobojna chrześcijanka na głos czytająca Pismo. Zaczyna się od potyczek słownych mających wyprowadzić rywali z równowagi. Te wnet przekształcają się w rasistowskie wyzwiska, a zaraz potem w bójki. Z bohaterów wychodzi wszystko, co najgorsze, trochę na wzór biesiadników z „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” (reż. Paolo Genovese, 2016) czy paczki znajomych grających w futbol z okazji Święta Dziękczynienia w „Indyczych rozgrywkach” (reż. Kyle Smith, 2014). Nie ma tu mowy o samarytańskiej postawie z „Charliego i fabryki czekolady” Roalda Dahla. Człowiek człowiekowi wilkiem.

Co znamienne, reżyser nikomu nie kibicuje, mimo iż koncentruje się wokół jednej postaci. Trudno jest przewidzieć, kto do samego końca pozostanie na placu boju, ale wszak nie o to chodzi. Zamiast zastanawiać się nad rozstrzygnięciem, Günthera interesują przede wszystkim pobudki, które sprawiły, że ta dwudziestka – niezależnie od upału i charakterystycznej dla tego klimatu wilgoci – zdecydowała się stanąć przy samochodzie, wystawiając się na ocenę innych i powoli tracąc zmysły. Właśnie dlatego film kończy się epilogiem ukazującym wydarzenia poprzedzające konkurs oraz wyjaśniającym czynniki, które doprowadziły do wystartowania w akcji. Niepotrzebnie – to zdecydowanie najsłabsza część całości, wydłużająca ją o dobry kwadrans, rozwijająca jedynie to, co zostało powiedziane wcześniej. Szkoda, wystarczyło poświęcić więcej czasu temu, co dzieje się z ludźmi, którzy dniami i nocami trzymają ręce na masce wymarzonego auta.

Recenzja filmu Ten dzień (One of These Days); reż. Bastian Günther; Niemcy USA 2020; 119 minut