Ludzie o wielu twarzach

Keir O’Donnell, czterdziestopięciolatek urodzony w Sydney w Australii, aktor charakterystyczny znany między innymi z takich tytułów jak „Polowanie na druhny” (reż. David Dobkin, 2005), „Sztuka zrywania” (reż. Peyton Reed, 2006) czy „Oficer Blart” (reż. Steve Carr, 2009), a zatem z mniej lub bardziej udanych komedii, które powstawały jak grzyby po deszczu w pierwszej dekadzie XXI wieku, debiutuje za kamerą filmem „Słodki przekręt” (2024) i – trzeba przyznać – jest to całkiem zręczne otwarcie reżyserskiej kariery.

Młody mężczyzna imieniem Baron (Joe Keery) – mieszkaniec niewielkiej mieściny leżącej gdzieś na terenach Dixielandu w Stanach Zjednoczonych (wprawdzie zdjęcia kręcono w Minnesocie, ale bohater mówi z głębokim południowym akcentem), niemal dosłownie zabitej dechami pipidówki, w której „nikt nikogo nigdzie nie zatrudnia” – trafia do więzienia. Celę dzieli z niejakim Otisem (Aldis Hodge), gościem mającym za sobą kilka odsiadek i równie dużo ucieczek. Na wieść o tym, że współosadzonemu udało się w przeszłości nawiać z paki, Baron – określany przez skazańców mianem „soczystego świeżego mięsa” – składa Otisowi ofertę nie do odrzucenia. Jeśli ten pomoże mu czmychnąć z zakładu karnego, on obsypie go gotówką (mowa o 250 tysiącach dolarów). Propozycja jest oczywiście kusząca, ale niezbyt wiarygodna. By więc przekonać dopiero co spotkanego kolegę do przyjścia z odsieczą, Baron opowiada mu historię swojego życia, zaczynając od momentu, w którym poznał Marmalade (Camila Morrone; znana, ot, choćby, ze znakomitego utworu „Mickey i niedźwiedź” Annabelle Attanasio z 2019 roku).

Nim dziewczyna, dla której Baron stracił rozum, pojawiła się na jego orbicie, chłopaczyna wiódł żywot raczej ponury, bo skupiony wokół ciężko chorej matki (Amy Warner). Rosnące z miesiąca na miesiąc ceny leków, sztucznie windowane przez bezlitosny koncern farmaceutyczny, sprawiły, że Baron znalazł się pod ścianą. Robiłby pewnie dobrą minę do złej gry, zwłaszcza że w międzyczasie stracił pracę listonosza, gdyby nie Marmalade, która wywróciła jego świat do góry nogami, nadając mu kolorytu, słodyczy i pieprzności. Nie chodziło bynajmniej wyłącznie o inicjacyjny seks, ale też o pomysł rzucony przez różowowłosą pannicę o smakowitym imieniu i w kowbojskich ciuchach. „Obrabujmy bank!” – zasugerowała.

Jak rzekła, tak też się stało (wszystko w myśl następującej zasady: „Jeśli system cię zawiódł, musisz stworzyć własny”). Ona i on, niczym współcześni Bonnie Parker i Clyde Barrow – zakochana w sobie para przestępców amerykańskich z epoki brudnej dekady – zaplanowali skok na lokalną instytucję finansową. Koncepcję wcielili w czyn, inkasując ćwierć miliona dolarów. Pech chciał, że Barona złapała policja. Młodzian wylądował za kratkami, gdzie – jak wiadomo – spiknął się z Otisem. Tym, czego teraz chce, jest Marmalade. Pal licho pieniądze. Dla niego liczy się miłość („Możesz wziąć całą forsę. Mnie zależy tylko na niej” – powtarza).

O’Donnell – kreśląc historię dziury zaludnionej osobami z głowami pełnymi marzeń i pustymi portfelami, prezentowanej przezeń w formie modelowej wręcz Americany – buduje dość zgrabne kino o napadzie, w którym aż roi się od nawiązań do historii X muzy. Tym, co bodaj najmocniej rzuca się w oczy, jest Marmalade, jawiąca się jako mieszanka wybuchowa, na którą składają się takie figury jak Manic Pixie Dream Girl, postać młoda, energiczna, pociągająca i nieco dziwaczna, oraz kobieta fatalna rodem z noirowych klasyków z lat czterdziestych. Obie te postawy uruchamiają w świadomości widza sygnały alarmowe, ale wiele wskazuje na to, że Baron – naiwniak, jakich mało, a ponadto człowiek zbyt chyba zajęty roznoszeniem poczty i opieką nad cierpiącą matulą – nigdy nie widział żadnego filmu pozwalającego mu rozpoznać zagrożenie. Marmalade niesie zgubę. Wie to odbiorca, ale nie protagonista, ślepo zapatrzony – jak zresztą wielu mężczyzn przed nim – w uwodzicielską postać skłonną do manipulacji (dziewczyna nazywa Barona kukiełką, ale to wciąż nie wystarcza, by ten oprzytomniał).

Debiutujący reżyser bez kompleksów realizuje swój projekt, łącząc komedię romantyczną z kryminałem. O’Donnell wzbogaca anegdotę o szereg niezłych żartów i zwroty akcji z prawdziwego zdarzenia, takie, które przewidzieć może jedynie najuważniejszy oglądacz. „Słodki przekręt” jest naprawdę niczego sobie. Sprawny technicznie, zagrany z werwą, odpowiednio zabawny i wystarczająco skomplikowany na poziomie narracyjnym. Nic nowego pod słońcem, ale patrzy się na to z zadowoleniem.

Recenzja filmu Słodki przekręt (Marmalade); reż. Keir O’Donnell; Wielka Brytania — USA 2024; 99 minut