W labiryncie nonsensu

W twórczości Roberta Rodrigueza na jeden brutalny i ociekający krwią film dla dorosłych (vide: „Desperado” z 1995 roku czy „Maczeta” z 2010 roku) przypada jeden tytuł dla dzieci (patrz: „Mali agenci” z 2001 roku oraz „Rekin i Lava: Przygoda w 3D” z 2005 roku). Rozsmakowawszy się ostatnio w tytułach spod znaku science fiction – mowa tu zarówno o cyberpunkowym akcyjniaku „Alita: Battle Angel” (2019), jak i wyreżyserowanych przezeń odcinkach seriali „The Mandalorian” (2020) czy „Księga Boby Fetta” (2022) – Rodriguez sięgnął po niezrealizowany skrypt z 2002 roku, by opowiedzieć historię w duchu kina wczesnej fazy XXI wieku. Gdyby „Hipnoza” (2023) powstała u zarania trzeciego tysiąclecia, mogłaby być hitem, zwłaszcza frekwencyjnym. Dziś, podrasowana we współpracy ze scenarzystą Maxem Borensteinem, daleko jej do wielkości. Zbyt dużo wydarzyło się na gruncie fantastyki naukowej, chętnie bratającej się z utworami przypominającymi puzzle – w Polsce określanymi jako mózgotrzepy (mind-game films) – by w „Hipnozie” doszukiwać się czegoś nowego, wykraczającego poza standardy ustanowione przez, ot, choćby, „Incepcję” (2010) Christophera Nolana. Aż dziw bierze, że w Stanach Zjednoczonych obraz doczekał się dystrybucji na ponad dwóch tysiącach ekranów. Nie ma natomiast zaskoczenia w fakcie, iż było to najgorsze otwarcie w karierze Rodrigueza. „Hipnoza” to rzecz nieudana na dwóch poziomach – treści i formy – która ma jednakowoż szansę przyciągnąć przed telewizory zapalonych amatorów kina złego smaku.

Detektyw Danny Rourke (Ben Affleck; autor recenzowanego na Mocnych Punktach filmu „Air” z 2023 roku), wciąż nie uporawszy się z zaginięciem kilkuletniej córki Minnie (gra ją najpierw Hala Finley, a następnie – Ionie Olivia Nieves), wraca do pracy w departamencie policji w mieście Austin w stanie Teksas, gdyż – jak mówi – tylko dzięki robocie pozostaje przy zdrowych zmysłach. Prowadząc śledztwo w sprawie przedziwnego napadu na bank, mężczyzna odkrywa w jednej ze skrytek w sejfie – tej samej zresztą, która, zgodnie z cynkiem danym gliniarzom, miała paść łupem złodziei kierowanych przez tajemniczego Dellrayne’a (William Fichtner) – zdjęcie Minnie. Utwierdzając się w przekonaniu, że dziewczynka żyje, Danny podejmuje trop, który prowadzi go do wróżbitki Diany Cruz (Alice Braga). Kobieta – najprościej, a przy tym najbanalniej, jak się da (to ona jest odpowiedzialna za wprowadzenie i protagonisty, i widza w meandry sytuacji) – tłumaczy mu reguły rozgrywki, zwracając szczególną uwagę na to, iż wspomniany Dellrayne jest potężnym hipnotykiem, a więc człowiekiem zdolnym do kontrolowania myśli innych ludzi w celu przekształcania sposobu, w jaki postrzegają oni rzeczywistość. Diana też posiada tę moc, która nie działa skądinąd na pogrążonego w marazmie i depresji Danny’ego. Bogatszy o te jakże kluczowe informacje Rourke postanawia ruszyć na poszukiwanie dziecka, dając się wciągnąć w grę w kotka i myszkę zainicjowaną przez Dellrayne’a, który – zbuntowawszy się przeciwko amerykańskiemu rządowi – pragnie uzyskać dostęp do potężnej broni o kryptonimie „Domino”.

Wprawdzie sam zarys fabuły nie wydaje się aż tak kuriozalny, gdyż o, nomen omen, zawrót głowy (Rodriguez przyznawał w wywiadach, iż inspirował się głównie klasykiem Alfreda Hitchcocka z 1958 roku) przyprawiają następujące po sobie zwroty akcji, ale już wykonanie projektu jest na wskroś osobliwe. Struktura narracyjna budząca skojarzenia z układanką to kalka szeregu filmów, które pojawiły się wcześniej. Pal licho przywołaną uprzednio „Incepcję”, do której „Hipnoza” nawiązuje – w dodatku na wskroś niezdarnie – w warstwie wizualnej, na czele z eksponowaniem miasta jako labiryntu. Wszak zanim w 2002 roku Rodriguez nakreślił wstępną wersję scenariusza, musiał znać na przykład „Zagubioną autostradę” (reż. David Lynch, 1997), „Podziemny krąg” (reż. David Fincher, 1999) czy wreszcie „Memento” (reż. Christopher Nolan, 2000). I nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że w owym czasie reżyser wpadł na pomysł „Hipnozy”. Takie trendy panowały wtedy w kinematografii. Ekstrawaganckie jest natomiast to, że Rodriguez zdecydował się powrócić do tej anegdoty, w 2023 roku tworząc film anachroniczny od pierwszego dnia wyświetlania, i to w szalenie trudnych dla całej branży realiach.

Gdyby to przynajmniej był pastisz lub – co przecież Rodriguez miał w zwyczaju – hołd dla kina klasy B, dałoby się może przymknąć oko na papierowe dialogi, przeciętne efekty specjalne oraz na nigdy nieustającą, a przez to męczącą ilustrację muzyczną autorstwa Rebela Rodrigueza, syna reżysera. Nic jednak na to nie wskazuje. „Hipnoza” to po prostu produkt niskiej jakości – trwający na szczęście zaledwie półtorej godziny – który przy budżecie wynoszącym, bagatela, 65 milionów dolarów (część źródeł podaje kwotę 80 milionów dolarów), wszedł do szerokiej dystrybucji w USA, przynosząc dotkliwe straty jej twórcom. Zaiste zdumiewające.

Recenzja filmu Hipnoza (Hypnotic); reż. Robert Rodriguez; USA 2023; 94 minuty