Policjantka z problemami
Argentyńczyk Damián Szifrón dał się poznać szerokiej publiczności poprzez czarną i na wskroś przerysowaną komedią „Dzikie historie” (2014), namaszczoną przez samego Pedra Almodóvara i uhonorowaną szeregiem nagród opowieścią o drzemiących w ludziach frustracjach, po przebudzeniu przekuwanych w niczym nieposkromioną agresję. Jego najnowszy film, czyli anglojęzyczny debiut „Mizantrop” (2023), jak sam tytuł sugeruje, również zasadza się na swoistej niechęci do adamowego plemienia, lecz – w przeciwieństwie do „Dzikich historii”, które można kochać lub nienawidzić, ale trudno im odmówić niebanalności – jest absolutnie nijaki i, co gorsza, zwłaszcza w przypadku kryminalnego dreszczowca, całkiem pozbawiony napięcia.
Baltimore w stanie Maryland. W trakcie nocy sylwestrowej nieznany sprawca zabija niespełna trzydzieści osób, strzelając do nich z precyzją godną snajpera lub przynajmniej mistrza olimpijskiego. Ekspertyzy balistyczne pozwalają ustalić kryjówkę napastnika, ale zanim ktokolwiek dociera na miejsce, mieszkanie eksploduje, a wraz z nim wszelkie dowody. Wśród policjantów, którzy wchodzą do puszczonego z dymem pokoju, jest szeregowa funkcjonariuszka Eleanor Falco (Shailene Woodley; znana między innymi z recenzowanego tu „Mauretańczyka” Kevina Macdonalda z 2021 roku). Młoda kobieta, reagując szybciej od kolegów po fachu, wskazuje te elementy wyposażenia lokalu, z których można pobrać próbki umożliwiające potencjalne zidentyfikowanie przestępcy. Sposób, w jaki działa – łącznie z rzuconą sugestią, jakoby agresor nie był członkiem żadnej organizacji terrorystycznej, a samotnym wilkiem – imponuje detektywowi z ramienia FBI, to jest Geoffreyowi Lammarkowi (Ben Mendelsohn), który wnet rekrutuje ją do swojego zespołu. Lammark dostrzega w Eleanor potencjał na pierwszorzędną śledczą, wprawdzie poobijaną przez życie (ślady cięć na jej nadgarstkach), ale też bystrzejszą od innych („Bez względu na to, jak dobrze smakuje posiłek, przestajesz jeść, gdy się nasycisz. Aż znowu zgłodniejesz” – zauważa dziewczyna, dokonując wstępnej analizy seryjnego mordercy). I tak oto Geoffrey i Eleanor zaczynają współpracę, której celem ma być odnalezienie zamachowca, w czym pomaga im dodatkowo Jack Mackenzie (Jovan Adepo), zaufany człowiek dowódcy składu.

Panna Falco przypomina tu, rzecz jasna, Clarice Starling (Jodie Foster) z kultowego dziś thrillera „Milczenia owiec” (reż. Jonathan Demme, 1991), lecz w porównaniu z bodaj najsłynniejszą agentką FBI w dziejach ruchomych obrazów, wszak również będącą żółtodziobem, w dodatku poturbowanym w dzieciństwie i nieradzącym sobie z traumami, wypada cokolwiek blado. Wina to przede wszystkim scenariusza, napisanego przez Szifrona wespół z Jonathanem Wakehamem: wyjątkowo płaskiego, odzierającego nie tylko bohaterów z trójwymiarowości, ale i samą intrygę z pierwiastka absorbującego uwagę widza. Postaci są, co tu dużo mówić, niedopracowane, oparte na truizmach, zwłaszcza Eleanor, czyli kobieta agresywna i aspołeczna, jak została niegdyś określana w ewaluacji psychologicznej („To jest profil jednostek, które ścigamy, a nie zatrudniamy” – rzuca w jednej z niewielu błyskotliwych kwestii Lammark).
Nakreślone przez Szifrona i Wakehama figury nie wytrzymują też, jako się rzekło, zderzenia ze swoimi odpowiednikami z innych filmów. Pal licho liczne absurdy, jak choćby to, że Eleanor dostaje angaż do wyspecjalizowanej grupy, choć na rodzimym komisariacie jest odpowiedzialna za parzenie kawy dla wyższych rangą gliniarzy, a także niecharakteryzującą się niczym nowym relację mistrza i uczennicy. Tym, co upada pod ciężarem ambicji twórców, jest postawa antagonisty, który w trzecim akcie – przeniesionym z wielkomiejskiej dżungli, nieznośnie kadrowanej z powietrza i sztucznej niczym miasto w pierwszej części gry „Grand Theft Auto”, na zabitą dechami i pokrytą śniegiem wieś – wygłasza swoje credo, mało wyrafinowane, celujące w amerykański system przez S. „Mizantropowi” bliżej do odcinka serialu proceduralnego. Fakt, że z tej anegdoty zrobiono pełnospektaklowy utwór, zakrawa zaś na niedorzeczność.