Samotna gwiazda
Teksas określa się mianem stanu samotnej gwiazdy. Ten przydomek jest hołdem dla flagi, która zaczęła obowiązywać na tym obszarze w 1836 roku, tuż po uniezależnieniu się od Meksyku. Trzy lata później, jeszcze przed przystąpieniem republiki do USA (to nastąpiło w 1845 roku), lazur i złoto zastąpiono kolorami nawiązującymi bezpośrednio do sztandaru państwowego. W tej nowej konfiguracji, aktualnej do dziś, ciemny niebieski symbolizuje lojalność, biały – czystość, zaś czerwony – męstwo. Flaga Teksasu odzwierciedla dumę i wolnego ducha tkwiące w każdym mieszkańcu tych terenów. Zdaje się, że żadna z tych cech nie określa bohatera filmu „Red Rocket” (2021) w reżyserii Seana Bakera.
Mikey Saber (hipnotyzujący i niuansujący tę postać Simon Rex) wraca z Los Angeles do rodzinnego i położonego nad Zatoką Meksykańską Texas City, jednego z największych ośrodków rafineryjnych w kraju (napis na wieży ciśnień głosi, że to „typowe amerykańskie miasto”). Ten czarujący i umięśniony facet jest byłym gwiazdorem porno, co nie znaczy bynajmniej, że na emeryturę przeszedł z własnej woli. Mając 22 dolary i zapas viagry w portfelu, udaje się do domu swej żony, a zarazem dawnej ekranowej partnerki. Błaga Lexi (Bree Elrod) oraz jej matkę Lil (Brenda Deiss; zmarła 14 lutego 2022 roku w wieku sześćdziesięciu lat na skutek komplikacji po udarze, który przebyła parę tygodni wcześniej), by pozwoliły mu zatrzymać się u nich na kilka dni. Zapewniwszy, że będzie dokładał co nieco do czynszu, kobiety się zgadzają, a on w zamian karmi je niestworzonymi opowieściami o tym, co sprawiło, że opuścił Zachodnie Wybrzeże.
Chcąc wywiązać się z danego małżonce i teściowej słowa, gdy tylko z jego twarzy schodzą siniaki, których nabawił się w dość szemranych okolicznościach, wsiada na rower i zaczyna szukać pracy. Rozmowy rekrutacyjne nie idą po jego myśli (to zdecydowanie jeden z zabawniejszych wątków filmu; „Posiadasz za duże kwalifikacje” – stwierdza któryś z przedsiębiorców). Ma wszak trwającą prawie dwie dekady lukę w CV. Nie znajdując zatrudnienia w legalnie działających firmach, idzie do Leondrii (Judy Hill; jedna z bohaterek dokumentu „Co zrobisz, gdy świat stanie w ogniu?” Roberto Minerviniego z 2018 roku), lokalnej dilerki, która biznes prowadzi wraz z córką imieniem June (Brittney Rodriguez). Mikey zaczyna handlować trawką i zarabiać wreszcie pieniądze. By uczcić dzień wypłaty, zabiera Lexi i Lil do pączkarni, gdzie poznaje stojącą za kasą Raylee (Suzanna Son; dziewczyna wypatrzona przez Bakera przed wejściem do kina, mająca w sobie „to coś”, czynnik sprawiający, że – jak to określa reżyser – widz jest skłonny patrzeć na nią przez bite dwie godziny projekcji), którą wszyscy zwą Strawberry, czyli Truskawka. Choć dzieli ich spora różnica wieku, inicjują płomienny romans. Mężczyzna ma plan, by uczynić z nastolatki gwiazdę porno, która utoruje mu drogę do powrotu do branży.
Właściwie od początku kariery – a już na pewno od czasu zrealizowania „Take Out” (2004) opowiadającego o jednym dniu chińskiego imigranta, pracującego nielegalnie jako dostawca w jednej z nowojorskich knajp – Baker przygląda się marginesowi amerykańskiego społeczeństwa. Na szarą strefę patrzy bez oceniania, kreśląc historie, które sam chce usłyszeć. Tak było w przypadku znakomitej „Gwiazdeczki” (2012), relacjonującej dość nietypową więź, która rodzi się pomiędzy młodą dziewczyną dorabiającą sobie w filmach dla dorosłych a wdową po osiemdziesiątce; „Mandarynki” (2015), będącej przekazem o solidarności wśród transpłciowych pracownic seksualnych, a także „Projektu Floryda” (2017), fantazji na temat życia amerykańskiej białej biedoty w cieniu parku rozrywki Walt Disney World.
Tak jest również, jeśli chodzi o „Red Rocket”. Nie bez przyczyny Baker – wespół ze swym stałym współpracownikiem, scenarzystą Chrisem Bergochem – lokuje akcję obrazu w 2016 roku, w momencie toczącej się kampanii prezydenckiej. Głos Donalda Trumpa stale dobiega tu zza kadru – Lexi i Lil raz po raz widziane są, gdy siedzą przed telewizorem i oglądają jego wystąpienia. Twórcy czynią paralelę pomiędzy, jak się ostatecznie okazało, późniejszym lokatorem Białego Domu, który – chcąc uczynić Amerykę ponownie wielką – zbudował swą pozycję na pompowaniu w ludzkie umysły słów bez pokrycia oraz pustych obietnic, za nic nie biorąc odpowiedzialności, a Mikeyem, narcyzem, bajkopisarzem i kompulsywnym kłamcą zwodzącym otaczające go osoby.
Mężczyzna jawi się tu jako duży chłopiec – zwłaszcza że teksańskie drogi przemierza frywolnie na pożyczonym od żony rowerze – zawsze uśmiechnięty, zawsze czarujący, zawsze grzeczny. W gruncie rzeczy to człowiek, który z łatwością jest w stanie zrujnować życie innym. Wystarczy spojrzeć na jego relację z sąsiadem. Lonnie (Ethan Darbone), bo o nim mowa, to bodaj jedyna postać w całym tym towarzystwie, która łyka wszystko, co mówi Mikey. Anegdoty o legendzie – parę tysięcy filmów na koncie, trzynaście nominacji do nagród AVN („Oscary dla twórców pornografii”), z czego sześć przekształciło się w statuetki – robią na młodziaku niemałe wrażenie. Dla niego Saber jest ucieleśnieniem sukcesu: nie bacząc na nic, wyjechał wszak z Teksasu do Kalifornii, by tam spełnić swój Amerykański Sen (poprzez robienie tego, co sprawia mu największą przyjemność). Gdy panowie jeżdżą autem, a Mikey – nawijający zupełnie tak, jakby wypił o kilka kubków kawy za dużo – przechwala się swoimi osiągnięciami (opowiada o dziewczynach, z którymi spał, i zdradza kulisy przemysłu), na jaw wychodzi, że to pozer. I rzeczywiście, kiedy miejsce ma katastrofa, Saber natychmiast umywa ręce (robi to tak sprawnie, że założyć można, iż już niejednokrotnie działał w podobny sposób).
To w istocie antybohater. Sęk w tym, że Baker nie określa go tak wprost, udzielając widzowi przyzwolenia na sympatyzowanie z nim. Ocierający się o rynsztok mężczyzna robi, co w jego mocy, by nie wylądować na bruku na stałe, i nie można mu odmówić tego, że jest w tych dążeniach wprost uroczy (spora w tym zasługa Rexa, który – jak stwierdził w jednym z wywiadów – też był już „na szczycie, na dnie i wszędzie pomiędzy”, łącznie z epizodem w kinie dla dorosłych). Łatwo dać się zwieść panu Hollywood, jak z przekąsem nazywa go Leondria. Podatna na jego wpływ jest również Strawberry, która wnet zaczyna się z nim spotykać, a następnie sypiać. „Wolę mężczyzn od chłopców” – mówi doń dziewczyna. Czy zdaje sobie sprawę z tego, jakie zamiary żywi wobec niej Mikey? Trudno jasno odpowiedzieć na to pytanie. Jest coś wzruszającego w ich romantycznych spacerach po promenadzie oraz w wypadzie na karuzelę. Scena, w której Truskawka wyznaje mu, iż jest przy nim szczęśliwa, rozdziera serce, ponieważ odbiorca doskonale już wie, że on chce ją wykorzystać, a ona być może zdążyła się zakochać.
Ludzi pokroju Mikeya określa się w branży pornograficznej mianem walizkowych alfonsów. Gdy Lexi zwraca się tak do męża, ten po raz pierwszy milknie, nie mogąc uwierzyć, że został obrzucony taką obelgą. Texas City, który miał być przystankiem pozwalającym mu wyjść na prostą, czyni zeń niemal Chaplinowskiego trampa (wystarczy rzut oka na ostatnią sekwencję, kiedy zbliża się do kamery, z trudem sunąć po piaszczystej drodze), z tą jednak różnicą, że Saber ma znacznie więcej za uszami, a jego przewiny są naprawdę poważne. Może i jest ujmujący, ale to przecież kanciarz, który – znalazłszy swą Lolitę – wodzi ją za nos, mamiąc obietnicami o lepszym życiu, o Ameryce, gdzieś tam, w oddalonym o dobę jazdy samochodem Los Angeles, może i faktycznie wielkiej.
W „Red Rocket” Baker miesza ze sobą rozpacz i radość, losy tak zwanych białych śmieci z ich marzeniami o sukcesie, fotografując ten świat na taśmie 16-milimetrowej, z charakterystycznym dla niej ziarnem, ale za to w szerokim planie (dzięki specjalnym obiektywom anamorfotycznym). Jak to ma w zwyczaju, reżyser nie ocenia. Daje widzowi wolną rękę, ale zadania mu nie ułatwia, kreśląc postać drania z sercem. Mikey nijak nie wpisuje się w symbolikę przypisywaną fladze Teksasu. Nie jest ani odważny, ani tym bardziej czysty, a jeśli lojalny, to tylko wobec siebie. Wciąż tymczasem pozostaje samotną gwiazdą.