Okrutne zamiary

Nastoletnia i szalenie ambitna Olivia (Madelaine Petsch; tu także w roli producentki wykonawczej) jest w rozsypce. Nie dość, że jakiś czas temu jej najlepsza przyjaciółka Jane (Chloe Yu) popełniła samobójstwo, to jeszcze Izzy (Chloe Bailey), kumpela wchodząca w skład nierozłącznego niegdyś tria, odcięła się od niej, znajdując sobie zupełnie nowe towarzystwo. Jakby tego było mało, marzenia o studiach na Uniwersytecie Stanforda, oddalają się od niej wielkimi krokami. To jednak wciąż nie koniec – jej pozycja liderki w szkolnym klubie debat zostaje zagrożona, gdy dołącza do niego nowa uczennica Camille (Nina Bloomgarden).

Olivia i Izzy, spotkawszy się wreszcie, by porozmawiać, orientują się, że wciąż mają dostęp do należącego do Jane konta na jednej z platform społecznościowych. Nie zastanawiając się długo, postanawiają skompromitować Camille, obnażając jej niewygodną przeszłość na profilu nieżyjącej już koleżanki, w efekcie czego dziewczyna wylatuje z liceum. Na tym nie poprzestają. Ich kolejną ofiarą pada nauczycielka, która zaszła im za skórę. Kobieta również musi opuścić placówkę. Olivia i Izzy, publikując posty w imieniu Jane, przypuszczają ataki na każdego, na kogo udaje im się znaleźć haki. Niepokojącym wpisom zaczyna przyglądać się dyrektorka szkoły, a mianowicie pani Rhodes (Melissa Leo), ale nie ona jest największym problemem – wnet okazuje się bowiem, że do tej samej aplikacji ma wgląd prawdopodobnie jeszcze jakaś osoba.

„Jane” (2022), fabularny debiut Sabriny Jaglom, to mieszanka kultowych dziś „Wrednych dziewczyn” (reż. Mark Waters, 2004) oraz takich seriali jak oryginalna „Plotkara” (2007-2012) czy nieco świeższe „Ktoś z nas kłamie” (2021-2022), a wszystko to wtłoczone w ramy thrillera z domieszką analizy, zarówno socjologicznej, jak i psychologicznej. Sęk w tym, że na żadnym z tych poziomów film Jaglom nie działa. Ani jako kino dla nastolatków, ani jako dreszczowiec, ani tym bardziej jako próba przyjrzenia się kondycji pokolenia Z. Pal licho, że przyczyny śmierci tytułowej bohaterki nie zostają wyjaśnione, co mogłoby przybliżyć widza do zrozumienia tego świata. Pal sześć, że ogląda się to bez większego zaangażowania i aż nie sposób wyobrazić sobie, by ktoś mógł w trakcie seansu obgryzać z nerwów paznokcie, zwłaszcza że wizje, które miewa Olivia – raz po raz przed jej oczami pojawia się postać Jane – są aż nadto sugestywne i pozwalają odbiorcy w mig rozwikłać dość banalną tajemnicę.

Tym, co razi szczególnie, jest powierzchowne potraktowanie tematu wiwisekcji generacji współczesnej młodzieży. Zagadnienie to zostaje ledwo ledwie zarysowane. Dzięki noszonemu przez Olivię zegarkowi wiadomo, że pannica jest maniaczką kontroli, ale już z dwóch czy trzech interakcji z rodzicami (Amie MacKenzie i Morse Bicknell) trudno wywnioskować cokolwiek o relacjach panujących w domu protagonistki. To, że nastolatkowie AD 2022 są pod ogromną presją, a start na wyższą uczelnię przypomina wyścig szczurów, to kwestie jasne jak słońce. Stawiane przez Jaglom diagnozy są zbyt ewidentne. Pomysłów na to, jak wybrnąć z ambarasu, brakuje. Można przyjąć, że jedną z dróg jest makiaweliczna postawa przyjmowana przez Olivię (być może nie bez powodu czyta w którymś momencie książkę o wytrwałości). Jeśli tak, to jest to konstatacja ze wszech miar pesymistyczna i w negatywnym świetle ukazująca formację ludzi dorastających w pełni scyfryzowanym społeczeństwie.

No właśnie. Internet. Reżyserka sięga po ważką materię, jaką jest bycie w sieci i wystawianie się na ewentualną cyberprzemoc, ale – znowu – w tym, jak prowadzi tę sprawę na ekranie, jest mało subtelna, serwując oglądającemu cały szereg oczywistości i nie dając żadnych recept, poza wyborem diabolicznej ścieżki. To moralnie wątpliwe rozwiązanie zamknięte w finale „Jane” jeszcze bardziej pogrąża Jaglom, której koncept może i był interesujący, ale samo wykonanie – nieszczególnie.

Recenzja filmu Jane; reż. Sabrina Jaglom; USA 2022; 80 minut