Wożąc przestępców

Mieszkająca w Cleveland w stanie Ohio Edie (Samara Weaving; znana między innymi z „Parkingowego” Richarda Wonga z 2022 roku) wiedzie uczciwe życie. Pracuje w banku i studiuje ekonomię. Sęk w tym, że nie zawsze tak to wyglądało. W nie tak znowuż odległej przeszłości dziewczyna zarabiała jako kierowczyni wożąca gangsterów. Jej zadaniem było przetransportowywanie oprychów z miejsca przestępstwa do dziupli. Za kółkiem nie miała sobie równych. Dziś wolałaby nie używać samochodu do niecnych celów, zwłaszcza że kryminalna młodość kojarzy jej się z latami spędzonymi w rodzinach zastępczych. To nie jedyny powód. Tak się bowiem składa, że Edie jest w ciąży.

Nic dziwnego, że zależy jej na bezpieczeństwie. Problem w tym, że gdy John (Karl Glusman) – ojciec dziecka, z którym Edie nie potrafi zbudować trwałego związku – wpada w tarapaty, to właśnie ona postanawia pospieszyć mu na ratunek. Rozchodzi się oczywiście o pieniądze. By odzyskać to, co mężczyzna zalega Nico (Andy Garcia) – lokalnemu rekieterowi, niegdysiejszemu szefowi Edie, odpowiedzialnemu skądinąd za nadanie jej ksywki Eenie Meanie – kobieta decyduje się wziąć udział w ostatnim skoku. Wystarczy ukraść stojące w kasynie i wypchane grubą forsą luksusowe auto, a będzie po sprawie. Tyle w teorii. Gorzej w praktyce. Wszak komplikacje są niejako naturalnie wpisane w tego typu sytuacje.

„Eenie Meanie” (2025) to pierwszy film w reżyserskim dorobku Shawna Simmonsa, scenarzysty mającego na koncie takie seriale jak „Wayne” (2019) czy „Continental: W świecie Johna Wicka” (2023). Ten brak doświadczenia daje się we znaki. Choć autor robi, co może, by zamaskować niekompetencję, ta rzuca się w oczy w co drugiej scenie. Utwór jest nudny, pozbawiony napięcia i poczucia humoru, a zawarte w nim sekwencje akcji – może z wyjątkiem względnie udanego finałowego pościgu, który z ulic miasta z impetem przenosi się na tor rajdowy – mało finezyjne. Kiepsko, a przecież mowa o kinie o napadzie, które powinno być bezsprzecznie bardziej brawurowe. Największą bolączką anegdoty jest natomiast to, że trudno zrozumieć, dlaczego Edie – bohaterka inteligentna i niedająca sobie w kaszę dmuchać – w ogóle wyciąga pomocną dłoń do gościa pokroju Johna.

Jasne, zrealizowane jest to rzetelnie, przynajmniej na poziomie wizualnym, ale to nie wystarczy, by ocenić to dzieło jako spełnione artystycznie. Niewykluczone, że na przełomie XX i XXI wieku snuta przez Simmonsa i kosztująca aż 50 milionów dolarów opowieść byłaby hitem. Współcześnie, gdy prawie każdego dnia podobne utwory zalewają wszelkiej maści platformy streamingowe, seans można sobie odpuścić. Innym pomysłem na zagospodarowanie zaoszczędzonego w ten sposób czasu jest włączenie wczesnego Quentina Tarantino, do którego Simmons chętnie nawiązuje, albo niemal bliźniaczej fabularnie, choć dużo ciekawszej komedii kryminalnej „Baby Driver” Edgara Wrighta z 2017 roku. Raz na wozie, raz pod wozem. W tym przypadku to drugie.

Recenzja filmu Eenie Meanie; reż. Shawn Simmons; USA 2025; 106 minut