Nigdy nie będzie takiego lata

Już nigdy nie będzie takiego lata. Wkrótce Sam (Lily Collias) pójdzie na studia, a wraz z opuszczeniem przez nią gniazda wszystko się zmieni. Nic zatem dziwnego, że zaczynający się właśnie weekend przypomina pożegnanie. Tak się jednak składa, że jej ojciec Chris (James Le Gros) chyba nie do końca zdaje sobie z tego sprawę, skoro planując wycieczkę w góry Catskill – pasmo stanowiące część Appalachów i leżące na południowym wschodzie stanu Nowy Jork – udział w niej zaproponował swemu najlepszemu kumplowi, czyli będącemu dopiero co po rozwodzie Mattowi (Danny McCarthy). Ten miał wprawdzie jechać z synem Dylanem (Julian Grady), ale w ostatniej chwili został wystawiony przez chłopaka do wiatru. I tak oto siedemnastoletniej Sam towarzyszy w eskapadzie dwóch facetów w średnim wieku, których bagaż emocjonalny – a w przypadku Matta także ten niesiony na plecach – jest tak ciężki, że świeżo upieczona absolwentka liceum ma prawo czuć się przytłoczona.

Wbrew temu, czego można by oczekiwać, Sam zachowuje zimną krew. Z tylnego siedzenia samochodu rzuca ironiczne komentarze i ostre riposty. W większym natomiast stopniu skupiona jest na wymianie wiadomości z Jessie (Sumaya Bouhbal), która najprawdopodobniej jest jej partnerką. Kiedy tylko odrywa wzrok od telefonu, obserwuje mężczyzn, gości po przejściach, którzy znaleźli się na rozdrożu. Chris, który już od jakiegoś czasu nie jest z matką Sam, spodziewa się dziecka z dużo młodszą od siebie kobietą, co nie umyka, rzecz jasna, uwadze jego bystrej córki. Matt z kolei, zrobiwszy skok w bok, mierzy się z konsekwencjami popełnionego wykroczenia, stale wspominając swą przeszłość, która była bardziej kolorowa niż teraźniejszość.

Łono natury przybiera formę kozetki. Sam zaś – czy tego chce, czy nie – robi za psychoterapeutkę, cierpliwie przysłuchując się utyskiwaniom panów, którym w życiu coś nie wyszło. Wystarczy, że się odezwie, a oni traktują jej słowa niczym prawdę objawioną. Ale czy darzą ją szacunkiem, skoro obowiązkami nie dzielą się z nią po równo? Wszak to Sam gotuje i sprząta po posiłkach, podczas gdy oni nie przestają marudzić. Nie są przy tym niesympatyczni, przynajmniej do czasu, gdy jeden z nich – a konkretnie Matt – przekracza granicę, ni stąd, ni zowąd sugerując dziewczynie, by ogrzała go w jego namiocie. Czy to żart? Trudno stwierdzić, choć zaproszony przez Chrisa gość zachowuje się tak, jakby po prostu chlapnął coś jęzorem. Sam nie jest bynajmniej do śmiechu. Dyskomfort, którym dzieli się z ojcem, opanowuje widza „Dobrej córki” (2024), reżyserskiego debiutu – skromnego i przyzwoicie zrealizowanego – Indii Donaldson.

Autorka stawia kreśloną przez siebie protagonistkę w trudnej pozycji, najpierw każąc jej mierzyć się ze zrzędzeniem pary stetryczałych osobników, którzy, ot, choćby, atakują ją zgodnym twierdzeniem, że pannica wygląda im na wegetariankę (jak się okazuje, wcale nią nie jest), a następnie sytuując ją twarzą w twarz z potencjalnym drapieżnikiem, hamującym się być może tylko dlatego, że na horyzoncie jest tata jego hipotetycznej ofiary. Sęk w tym, że Chris nadwyręża zaufanie Sam, nie reagując na jej wyznanie tak, jak ta by tego oczekiwała. Pomysł Matta – nieważne, czy rzucony na poważnie, czy nie – rzuca cień na wyprawę oraz komplikuje i tak już pogmatwane relacje pomiędzy bohaterami. Nastolatka inicjuje bunt, ale nie hałaśliwy, agresywny, przypominający rewolucję, lecz cichy, subtelny, mający charakter ewolucji.

Tradycja, jaką były doroczne wspólne kempingi, umiera na oczach odbiorcy. Oto kończy się okres niewinności. Więź łącząca córkę z ojcem już nigdy nie będzie taka jak wcześniej. W Sam coś pęka, czego Chris nie potrafi w porę pojąć. Jasne, stwarzał pozory kochającego i wspierającego rodzica, ale w punkcie krytycznym zawiódł, bagatelizując obawy przyszłej studentki. Mało tego – przez całą włóczęgę mówił głównie o sobie, ani razu nie podejmując wysiłku, by dowiedzieć się czegoś o swej latorośli. Czy dostanie szansę na odpokutowanie tego, co zrobił? Na pewno nie teraz. „Dobra córka” to niepozorne kino, w którym z czysto dramaturgicznego punktu widzenia dzieje się niewiele. Wrze zaś pod powierzchnią. To niestety za mało, by traktować pełnospektaklowy debiut Donaldson jako dzieło udane.

Recenzja filmu Dobra córka (Good One); reż. India Donaldson; USA 2024; 90 minut