Czasem szczęście, czasem pech

Gdyby u schyłku lat osiemdziesiątych podróżujący po prowincjonalnej Ameryce Bill Bryson, autor wielokrotnie cytowanej na Mocnych Punktach książki „Zaginiony kontynent”, będąc na wysokości Reed City w stanie Michigan, odbił nieco na wschód, w ciągu kwadransa znalazłby się w niewielkim, bo liczącym blisko dwa tysiące mieszkańców Evart. Szukał wszak miejscowości idealnej, takiej jak nieistniejące w rzeczywistości Bedford Falls ze świątecznego klasyka „To wspaniałe życie” (reż. Frank Capra, 1946), „zadbanego i pełnego słońca, z wysadzaną drzewami główną ulicą, pełną przyjaznych sprzedawców”; takiej, w której „chłopak na rowerze zostawia na gankach gazety, a dobroduszny stary pierdoła w białym fartuchu zamiata chodnik przed swoją drogerią”; „miejsca harmonii i pracowitości, bez galerii handlowych i parkingów w rozmiarach oceanu”; „amalgamatu wszystkich miasteczek napotykanych w filmowej i literackiej fikcji”. Bryson nie zboczył z trasy. Kierował się na północ. Nie miał pewnie nawet pojęcia o znajdującej się zaledwie kilka mil od niego mieścinie, której z takim utęsknieniem wypatrywał, przemierzając USA. Nic dziwnego. O Evart Jankesi usłyszeli dopiero na początku XXI wieku, kiedy to nie pierwszej młodości małżeństwo – które, nawiasem mówiąc, osiedliło się tam w 1984 roku, a więc mogło być w domu, gdy pisarz objeżdżał okolicę – rozbiło, na poły dosłownie, na poły w przenośni, bank. Tę historię, opisaną oryginalnie na łamach „HuffPost”, postanowił przenieść na ekran David Frankel, znany między innymi z reżyserii tytułu „Diabeł ubiera się u Prady” (2005).

Pamiętające lepsze czasy Evart, w którym każdy zna każdego, upada. Gdzie nie spojrzeć, tam pustostany na wynajem, a ledwo utrzymujący się na powierzchni ludzie wciąż wracają myślami do odbywającego się w przeszłości festiwalu jazzowego. Jerry Salbee (Bryan Cranston) również marnieje. Przez ponad cztery dekady wstawał skoro świt i szedł do roboty w fabryce płatków śniadaniowych. Teraz jego zmiana dobiega końca. Z okazji przejścia na emeryturę dostaje od dzieci łódkę do wędkowania, ale to nie jego bajka. Wolałby nie odchodzić z firmy. Nie chcąc wypaść z rutyny, co rano udaje się na stację benzynową – która w takich lokalizacjach funkcjonuje też jako sklep spożywczy – zamawia ulubioną kawę przelewową (niewykluczone, że o mocno korzennym posmaku) i przystępuje do rozwiązywania sudoku. Robi to z zamkniętymi niemal oczami. Tak się bowiem składa, że jest matematycznym geniuszem. Choćby i do najbardziej skomplikowanych działań kalkulatora nie potrzebuje.

W trakcie jednej z takich wizyt podsłuchuje rozmowę ekspedienta z klientką na temat nowej loterii. Analizując jej zasady, szybko odkrywa lukę w systemie, która umożliwia łatwe wygrane, i to bez konieczności trafienia szóstki. Wprawdzie zawsze stronił od hazardu, ale decyduje się sprawdzić, czy ma rację. Wypłaca pieniądze z konta i kupuje kilkaset kuponów. Działa. Próbuje ponownie, inwestując tym razem jeszcze więcej forsy. Sukces, powtórnie. Przez moment stara się utrzymać proceder w tajemnicy przed żoną, ale ostatecznie wyznaje Marge (Annette Bening) prawdę. Na wieść o tym kobieta jest wyraźnie podekscytowana i zachęca męża do tego, by kuć żelazo, póki gorące. Pech sprawia, że grę wycofują z Michigan, w związku z czym para musi wybrać się aż do Massachusetts (wypad w jedną stronę trwa bez mała pół dnia). Tam wchodzą w spółkę z Billem (Rainn Wilson), człowiekiem, który udostępnia im swoją kolekturę do wielogodzinnego drukowania biletów. Jerry i Marge stawiają kolejne tysiące, najczęściej podwajając potem to, co włożyli w rozgrywkę. Wreszcie wpadają na pomysł, by w działanie zaangażować całą społeczność Evart. Mieszkańcy zawiązują spółkę i kolektywnie składają się na następne losowania, zapewniając miasteczku stały dopływ gotówki. Sęk w tym, że na tę samą dziurę w loteryjnej machinie natrafia Tyler (Uly Schlesinger), student z Harvardu, a ponadto sprawą zaczynają interesować się ogólnokrajowe media.

Bryan Cranston, Annette Bening i Rainn Wilson w filmie "Zwycięskie losy Jerry'ego i Marge" (reż. David Frankel, 2022)

„Zwycięskie losy Jerry’ego i Marge” (2022) to film o bohaterach z sąsiedztwa, którzy – postępując, co ważne, zgodnie z prawem (małżonkowie, na wypadek kontroli ze skarbówki, zachowują wszystkie kupony) – przyczyniają się do wskrzeszenia umierającego Evart, pompując w jego rozwój 27 milionów dolarów. Pieniądze to jedno (nie na nich bynajmniej zależy Jerry’emu i Marge), co innego zaś – możliwość poczucia zewu przygody i przysłużenia się zarówno bliźnim, jak i samym sobie. Mityczne postaci – jak opisywani przez Brysona młokosowaty gazeciarz czy marudny właściciel butiku – jednoczą się, by postawić na nogi swą małą, prywatną stolicę. Przedsiębiorstwa otwierają się na powrót, straszące uprzednio lokale aż pachną świeżością. Jerry i Marge także odnajdują nowe pokłady energii. Wskrzeszają związek, rozpalają płomień w, wydawać by się mogło, wysłużonej już relacji (pobrali się, mając zaledwie siedemnaście lat).

Całość ogląda się bez większych zgrzytów, ale aż trudno uwierzyć w to, jak każdy jest tu miły, na czele z Jerrym, który – zawładnięty przez liczby – zatracił gdzieś po drodze zdolność do kontaktowania się z tymi, co dookoła niego, w tym również z córką (Anna Camp) oraz – w większym bodaj stopniu – z synem (Jake McDorman). Tak naprawdę nie ma tu przyodzianego w biały fartuch staruszka, który psioczyłby na młodziana rzucającego prasę gdzie tylko popadnie. Nawet księgowy Steve (Larry Wilmore) – inaczej niż grany przez Lionela Barrymore’a przysadzisty i groźny pan Potter z filmu Capry – jest chodzącą oazą dobroci. Licho nadciąga z zewnątrz, prosto z murów elitarystycznego Uniwersytetu Harvarda, i ucieleśnia je zepsuty do szpiku kości Tyler, co prawda posiadający światły umysł, ale za to pozbawiony empatii i zadzierający nosa. Nie ma nic złego w takiej wizji świata, zwłaszcza w dobie wszelkiej maści kryzysów dotykających ludzkość, ale jest w tym coś aż zanadto uroczego, idealnego do familijnego pasma telewizyjnego, nadawanego niegdyś w niedzielne przedpołudnia. Skoro zaś jest tak przyjacielsko i serdecznie, to po co psuć tę sielankową atmosferę wątkiem studentów krzyżujących plany przyzwoitym obywatelom Evart? Czy nie wystarczyłoby skupić się na Jerrym, Marge i ich wielkiej rodzinie? Tak czy siak, jeśli istnieje Evart zaprojektowane przez Frankela, to właśnie tam powinien udać się Bryson, by na żywo zobaczyć swój wymarzony amalgamat amerykańskiej prowincji.

Recenzja filmu Zwycięskie losy Jerry’ego i Marge (Jerry & Marge Go Large); reż. David Frankel; USA 2022; 96 minut