Architekta marzenia o domu

Corrales to niewielka, licząca nieco ponad osiem tysięcy mieszkańców miejscowość położona w hrabstwie Sandoval w amerykańskim stanie Nowy Meksyk. I choć wchodzi w skład obszaru metropolitalnego Albuquerque, w gruncie rzeczy jest otoczoną przez łańcuch górski wioską, którą przecina Rio Grande. W 2007 roku ta rustykalna okolica trafiła na sporządzoną przez CNN i skupioną na małych ośrodkach listę stu najlepszych lokalizacji do życia, plasując się aż na dziewiętnastej pozycji. Nic więc dziwnego, że to właśnie tam postanowili przeprowadzić się ze Wschodniego Wybrzeża bohaterowie filmu „Wtargnięcie” (2021) w reżyserii Adama Salky’ego i według scenariusza Chrisa Sparlinga, od którego notabene można by oczekiwać dużo więcej, biorąc pod uwagę fakt, że nieco ponad dekadę wcześniej napisał skrypt do thrillera „Pogrzebany” (reż. Rodrigo Cortés, 2010) z Ryanem Reynoldsem w roli człowieka budzącego się w zakopanej w ziemi trumnie.

Meera (Freida Pinto) oraz Henry (Logan Marshall-Green) Parsonsowie, bo o nich mowa, są małżeństwem z dwunastoletnim stażem. Do Krainy Oczarowania wynieśli się dwa miesiące temu z Bostonu, chcąc tym samym zacząć od nowa (ona dopiero co wygrała walkę z rakiem, lecz na oboje wciąż pada strach, że choroba może powrócić). Tak naprawdę wcale nie mieszkają w Corrales, ale na jego obrzeżach, na istnym odludziu, w dużym oraz luksusowym, choć – i to pomimo poustawianych wszędzie fotografii prezentujących parę w pełni szczęścia – pozbawionym duszy domu. Henry, dobrze zarabiający architekt, nie tylko zaprojektował go od podstaw, ale również czynnie uczestniczył w jego budowie i pracach wykończeniowych, pomagając zatrudnionej ekipie lokalnych robotników. Brzmi jak przepis na, nomen omen, murowaną tragedię, zwłaszcza że gospodarz nie raczył zainstalować w posiadłości alarmu, wierząc, że to bezpieczne sąsiedztwo.

Nic bardziej mylnego! Nie dość, że na jaw wychodzą informację, jakoby niedawno zaginęła dziewczyna rezydująca po drugiej stronie wioski, to jeszcze Parsonsowie, wróciwszy z romantycznej kolacji bez telefonów (za to z partyjką scrabbli), zastają świeżo uwite gniazdo całkowicie zdewastowane. Tak, ktoś się do nich włamał. „Skoro chcieli nas obrobić, to czemu niczego nie wynieśli?” – zastanawia się na głos Meera i od razu wiadomo, że dom ten skrywa jakąś tajemnicę. To i tak nic. Jakiś czas później ponownie dochodzi do tytułowego wtargnięcia. Tym razem oboje są w domu. Małżeństwo walczy o życie z rabusiami. Korzystając z prawa do samoobrony, Henry wyciąga broń schowaną w donicy, i zabija rzezimieszków.

Logan Marshall-Green i Freida Pinto w filmie "Wtargnięcie" (reż. Adam Salky, 2021)

Skąd miał pistolet? Przecież, jak sam mówił, nie są jedną z tych typowych par, które coś przed sobą tuszują. Już wtedy cuchnęło kłamstwem na odległość, ale dopiero teraz Meera zaczyna się niepokoić, inicjując śledztwo na własną rękę. A jest czego szukać! Jak sugeruje slogan promujący film, najcichsze i najbardziej niepozorne miasteczka ukrywają najmroczniejsze sekrety, i to niezależnie od tego, że Corrales należy do tych punktów na mapie Stanów Zjednoczonych, w których „czego nie da się usłyszeć w kościele, można przeczytać w komunikacie policji”. Nie wszystko może ujrzeć światło dzienne. Wystarczy rzut oka na Henry’ego, by zdać sobie sprawę, że ten facet nie ma czystego sumienia: ta fryzura, te okulary, to zapięcie na ostatni guzik. Jakby tego było mało, ten człowiek raptem uśmiercił kilka osób, a już chce organizować parapetówę.

Meera, na co dzień pracująca z dziećmi i młodzieżą jako psychoterapeutka (o ironio, wszak sama nie może mieć potomstwa!), nie jest zbyt bystra, skoro nie zauważa, że z jej mężem jest coś nie tak, tym bardziej, że właściwie jedyną cechą, jaka go charakteryzuje przez cały seans, jest jego skrajny pedantyzm (nie chodzi tylko o to, że zaraz po pierwszym włamaniu sprząta posiadłość na błysk, ale też o to, że przeszkadza mu dosłownie każde delikatnie wystające poza krawędź półki czasopismo).

„Wtargnięcie” to kino klasy średniej, chwilami wręcz wyjątkowo słabe, naszpikowane może nie tyle kliszami, co elementami znanymi z wielu innych tytułów. Ożywczy wydaje się fakt, że w tym konkretnym przypadku inwazja na dom stanowi jedynie początek problemów. W pewnym momencie pojawiają się podejrzenia, nieufność, coraz to wymyślniejsze kłamstwa (w istocie zakrawające na zwykłe bajdurzenie). Marzenia zostają pogrzebane, idylla upada na oczach głównej bohaterki. Tacy byli wspaniali, tacy idealni, ale wyłącznie na pozór, podobnie zresztą jak konstrukcja – również na poziomie wizualnym z szalejącą kamerą na czele – tego utworu. Cóż jednak z tego, skoro Salky jest tak leniwy, jak to tylko możliwe, podając widzowi rozwiązania, które można śledzić jednym okiem, drugim przeglądając zaś najnowsze ogłoszenia w serwisach z nieruchomościami. Solidny w swej prostocie koncept polegający na straszeniu odbiorcy tym, że nawet dom (szerzej: najbliżsi), a więc miejsce kojarzące się z bezpieczeństwem, może być źródłem zagrożenia, upada gdzieś po zakończeniu otwierającego całość aktu.

Recenzja filmu Wtargnięcie (Intrusion); reż. Adam Salky; USA 2021; 92 minuty