Poszukujący nomada

Morgan Neville, zdobywca Oscara za „O krok od sławy” (2013), już swemu pierwszemu rozmówcy wyznaje, że chce zrobić dzieło o tym, dlaczego człowiek, którego losy bierze na warsztat, był taki, jaki był. Ponieważ nigdy nie poznał go osobiście, pozwala opowiedzieć o nim tym, którzy znali go – lub przynajmniej tak sądzili – bardzo dobrze: rodzinie, przyjaciołom, a także ludziom mającym okazję spędzić z bohaterem najwięcej wspólnych chwil (będąc w trasie przez ponad dwie trzecie każdego roku), czyli producentom, reżyserom i technikom realizującym jego autorskie programy telewizyjne. To właśnie ci ostatni mogli – być może najdokładniej, bo z pierwszej ręki – obserwować to, w jaki sposób na przestrzeni lat i pod wpływem pewnych wydarzeń zmieniał się kucharz egzystujący niczym Keith Richards sceny kulinarnej. „W drodze. Film o Anthonym Bourdainie” (2021) Neville’a jest zatem nade wszystko próbą ujęcia barwnego – acz opętanego przez demony – życia niemal rockandrollowego gwiazdora gastronomii. Jako że w tej opowieści nie ma szczęśliwego zakończenia – Bourdain popełnił samobójstwo w 2018 roku, ledwo przekroczywszy sześćdziesiątkę – dokumentalista przygląda się również jego tragicznej i szokującej śmierci, która pozostawiła trwały ślad zarówno na bliskich, jak i na najwierniejszych fanach.

Neville, wbrew temu, czego można by się spodziewać, rozpoczyna swój obraz nieszablonowo. Na próżno bowiem szukać tu metryczki bohatera. Wprawdzie pada kilka zdań na temat jego rodziców i dzieciństwa (pojawia się nawet postać brata), ale reżyser wprost upatruje początków Bourdaina w momencie, gdy stał się powszechnie rozpoznawalną osobistością (najpierw tylko w Stanach Zjednoczonych, potem już na całym świecie), a więc w 1999 roku, kiedy wydana została jego poświęcona kulisom funkcjonowania nowojorskiej branży gastronomicznej książka „Kitchen Confidential: Adventures in the Culinary Underbelly” (w Polsce znana jako „Restauracja od kuchni”, opublikowany w 2008 roku reportaż otwierający serię „Kill Grill”). Literacki sukces Bourdaina, który – jak sam skądinąd sądził („Budzę się, by pisać”) – duszę miał pisarza, sprawił, że upomniała się o niego telewizja, a on nie musiał się już martwić o to, z czego opłaci czynsz (pomimo szefowskiego stanowiska w położonej na Manhattanie knajpce o nazwie Les Halles, z pieniędzmi na rachunki, jak przekonują rozmówcy Neville’a, zawsze był problem).

Dzięki obecności na małym ekranie jego popularność sięgnęła szczytów. Prowadząc takie programy jak – znane zresztą również nad Wisłą – „Podróż kucharza” (2002-2003), „Bez rezerwacji” (2005-2012), „Postój z Anthonym Bourdainem” (2011-2013) czy wreszcie „Miejsca nieznane” (2013-2018), zajmował się nie tylko jedzeniem, ale i szeroko rozumianą polityką. Od jakiegoś czasu to nie to, co znajdowało się na stole, było najważniejsze, ale otaczający go goście (a właściwie gospodarze uczt), zwłaszcza ci marginalizowani przez główny nurt (doskonale unaocznia to odcinek powstały tuż po trzęsieniu ziemi na Haiti w 2010 roku). Znając te audycje, aż trudno uwierzyć, że debiutując przed kamerą, Bourdain był niepewny siebie, unikał kontaktu wzrokowego i chował się za encyklopedyczną wiedzą, którą posiadł w młodości.

Anthony Bourdain w filmie "W drodze. Film o Anthonym Bourdainie" (reż. Morgan Neville, 2021)

Nie powinno bynajmniej dziwić, że tak było. Neville, czerpiąc z bogatych archiwów i wypowiedzi zaproszonych do udziału w dokumencie osób, pokazuje, że start Bourdaina przypominał w istocie czystą kartę. Tony, jak mówią o nim inni, nigdy wcześniej nie podróżował. Jedyne wojaże, jakie odbywał, to te, które znał z powieści i z filmów (szczególnie interesowało go przygodowe kino o piratach). Sama zatem propozycja producentów telewizyjnych, by to właśnie on pokazał widowni świat od kuchni, mogła wydawać się pomysłem ekscentrycznym lub wręcz szalonym. Bourdain nigdy jednak nie był przewodnikiem po miejscach, które prezentował – był prowadzącym uczącym się w czasie realnym, doświadczającym na żywo, stale łaknącym tego, co może mu zaproponować dotąd nieznana kraina. Wraz z upływem lat dosłownie stał się postacią pierwotnie wykreowaną przez speców od wizerunku (dobrze obrazuje to fragment odcinka „Simpsonów”, w którym pojawia się jego animowany i samoświadomy awatar, by powiedzieć, już bez żadnego wstydu, a za to z najszczerszym luzem: „Jestem Tony Bourdain. Pojadę wszędzie i zjem wszystko, byle płacono mi szmaragdami i dano hotelowy bidet, z którego tryska szampan”).

Nie był, jak zgodnie twierdzą zgromadzone przed kamerą gadające głowy, ani aroganckim dupkiem, ani skończonym chamem, a ciepłym i ujmującym mężczyzną. „Życie było dlań romantycznym wyobrażeniem, któremu rzeczywistość nie potrafiła sprostać”. Sukces nie przyniósł mu radości. Choć w jednej z pierwszych scen filmu mówi, iż „szczęściem jest nowa paczka fajek”, wraz z wiekiem ten portret stawał się coraz bardziej złożony. Stale się przemieszczał i nieustannie poszukiwał. Zakochiwał się bez reszty, ale nawet wtedy, gdy z drugą żoną doczekał się córki, wyznawał zasadę, że „nie ma nic lepszego niż powrót do domu, a potem wyjazd z niego”. Przemierzając Demokratyczną Republikę Konga, na wzór „Jądra ciemności” Josepha Conrada i „Czasu apokalipsy” (reż. Francis Ford Coppola, 1979), dotykał chaosu, przekraczał granice własnej śmiertelności. „Wszyscy zapominają, że Tony był ćpunem” – przypomina jego przyjaciel, dokonując inspekcji skomplikowanego ego nieżyjącej już druha.

Ani Neville, ani jego interlokutorzy nie dają wszelako odpowiedzi na bodaj najbardziej nurtujące pytanie. Dlaczego Bourdain popełnił samobójstwo? Rzucane są tu jedynie poszlaki. A to depresja, a to osobowość maniakalna, a to agorafobia. Innym razem ktoś sugeruje, że stało się to z winy aktorki Asii Argento, z którą był w owym czasie (ten związek sprawił zresztą, że Bourdain gorliwie zaangażował się w kampanię na rzecz ruchu #MeToo, gdyż jego partnerka była jedną z jej twarzy, kobietą oskarżającą Harveya Weinsteina o gwałt). Padają tu zarzuty, jakoby Włoszka uzależniła go od siebie i osaczyła, po czym zraniła, angażując się w relację z innym mężczyzną (ich zdjęcia opublikował jeden z tabloidów właśnie wtedy, gdy Bourdain kręcił we Francji „Miejsca nieznane”), ale Neville nie pozwala jej się wypowiedzieć przed kamerą (wydaje się, że jest to o wiele większy problem z etycznego punktu widzenia niż to, że twórcy wykorzystali sztuczną inteligencję, by sfabrykować głos kucharza i podróżnika do przeczytania jednej z wiadomości wysłanej kumplowi).

Może to jednak słuszna decyzja. Neville naprawdę najmniej miejsca poświęca tu ostatniemu epizodowi nomadycznej wędrówki podjętej przez Bourdaina. Dużo bardziej interesuje go doczesność człowieka, któremu się przypatruje, nawet jeśli to doczesność zawładnięta przez mrok i wieczne zmagania z samym sobą (czyż to, że Bourdain, chcąc uciec od heroiny, zaangażował się w ju-jitsu nie jest idealną metaforą tego siłowania się z życiem?). Reżyser nie tworzy spójnego portretu swego bohatera, ponieważ Tony był jednostką rozbitą i wieloznaczną, wymykającą się schematom: fascynującą, barwną i szalenie inteligentną, a przy tym przerażająco samotną, zawieszoną w stanie permanentnej boleści, niepotrafiącą zagoić swych ran. Bourdain chciał wieść normalny żywot, ale nie potrafił. „Największym grzechem jest przeciętność” – powtarzał. Noże w jego mniemaniu nigdy nie były wystarczająco ostre.

Recenzja filmu W drodze. Film o Anthonym Bourdainie (Roadrunner: A Film About Anthony Bourdain); reż. Morgan Neville; USA 2021; 118 minut