Babcia z misją
Urodzona w 1929 roku, a więc dziewięćdziesięciopięcioletnia dziś June Squibb, zadebiutowała na Broadwayu w musicalu „Gypsy” z muzyką Jule’a Styne’a i librettem Stephena Sondheima. Było to dokładnie sześć i pół dekady temu, a ona nie miała na karku trzydziestki. Na dużym ekranie pojawiła się dużo później, bo w „Alicji” Woody’ego Allena z 1990 roku. Grywała zwykle drugie plany i epizody. Przełom w jej długiej karierze aktorskiej nastąpił za sprawą Alexandra Payne’a, który najpierw wciągnął ją do „Schmidta” (2002), a potem do „Nebraski” (2013). Wprawdzie jej kreację w tym drugim utworze nominowano do licznych nagród, ale utrzymany w czerni i bieli film drogi nie zmienił charakteru interpretowanych przez nią postaci – nadal angażowano ją do mniejszych występów. Aż do momentu, w którym debiutujący za kamerą Josh Margolin obsadził ją w „Thelmie” (2024), nie dość, że w roli wiodącej, to jeszcze tytułowej. Trudno o doskonalszy wybór castingowy. Squibb – z wypisanymi na twarzy pogodnością i ckliwością – pasuje tu jak ulał.
Jej Thelma to mieszkająca w Los Angeles wdowa po dziewięćdziesiątce, którą łączy głęboka więź z wnukiem imieniem Daniel (Fred Hechinger), chłopakiem święcie przekonanym o tym, że jego życie utknęło w martwym punkcie (na taki stan rzeczy rzutują dwa czynniki: brak pracy oraz wciąż niezabliźnione rozstanie z dziewczyną). Zdaniem nestorki, która przecież dopiero co pochowała męża, a i niejedno pewnie przeszła (lista pokonanych przez nią chorób nie ma końca), jest o wiele za wcześnie, by młodzian myślał o sobie w ten iście kasandryczny sposób. Tak się bowiem składa, że babuleńka, na przekór metryce i wszystkim wkoło, nie ma zamiaru rezygnować ze snucia planów na przyszłość. W tym celu uczy się nawet obsługi komputera. Sęk w tym, że już opaski, która w przypadku niebezpieczeństwa zaalarmowałaby bliskie osoby, nosić nie zamierza.
Choć Thelma stara się nadążyć za zmieniającym się światem, pada ofiarą oszustów podszywających się pod Daniela. Nabrawszy się na metodę na wnuczka, seniorka traci bez mała 10 tysięcy dolarów. To niefortunne zdarzenie skłania jej córkę Gail (Parker Posey) i zięcia Alana (Clark Gregg), ludzi zabieganych i na syna cedujących obowiązek sprawowania pieczy nad kobieciną, do rozważenia idei umieszczenia jej w specjalnym ośrodku. Thelmie ani się śni bytować w takim miejscu. Ma na siebie inny pomysł – bierze sprawy w swoje ręce i postanawia odzyskać stracone pieniądze. W tym celu udaje się do Bena (Richard Roundtree; na ekranie po raz ostatni przed śmiercią w październiku 2023 roku) – dawnego przyjaciela przebywającego skądinąd w domu opieki – od którego pragnie pożyczyć wózek elektryczny mający utorować jej drogę do wytropienia wyłudzaczy. Nie z mężczyzną takie numery – Ben woli dołączyć do Thelmy, niż pozwolić jej na samotne przemierzanie Miasta Aniołów jego ukochanym pojazdem (to ponadto człowiek, nomen omen, starej daty, a więc taki, który nie odmówi pomocy).
Obraz Margolina – zainspirowany figurą jego własnej babci, pokazywanej tu w napisach końcowych – to niecodzienne dzieło, zręczna mieszanka dramatu, którego centrum stanowią rozważania nad nieuniknioną sędziwością i związanymi z nią ograniczeniami, oraz komedii kryminalnej noszącej znamiona kina akcji. Reżyser i scenarzysta kreśli wielowymiarową historię kobiety, która nic sobie nie robi z barier narzucanych przez wiek (co znamienne, zapytana w 2014 roku o kwestię ageizmu w branży rozrywkowej, Squibb odpowiedziała, że tego typu dyskryminacja, owszem, jest ewidentna, ale wszak zasady są po to, by je łamać, czego ona jest najlepszym przykładem). Thelma ma świadomość tego, w jakim położeniu się znajduje, zwłaszcza że większość jej znajomych wyzionęła już ducha, ale nie akceptuje tego, by ci, których kocha, patrzyli na nią jak na ciężar. Benowi, pogodzonemu z losem, wyznaje zresztą, że chce być przydatna.
O to jednak wcale nie tak łatwo. Gail i Alan traktują kobietę protekcjonalnie (podobnie zresztą jak Daniela, którego stale strofują i upominają), lecz to – zdawać by się mogło – tylko ją nakręca. Fakt, iż czuje się niedoceniona przez krewnych, sprawia, że – obejrzawszy uprzednio popisy Toma Cruise’a w „Mission: Impossible – Fallout” (reż. Christopher McQuarrie, 2018) – wyrusza na swoją prywatną misję niemożliwą, w trakcie której wykonuje kilka mniej lub bardziej imponujących wyczynów kaskaderskich (adekwatnych oczywiście do umiejętności i kondycji) oraz korzysta z gadżetów na miarę Ethana Hunta (aparat słuchowy jako idealne narzędzie komunikacji!).
„Thelma” to kino akcji podejmujące przy okazji ważne tematy (albo i na odwrót; zależy od tego, jak na to spojrzeć). Dynamiczny montaż (autorstwa Margolina), z którym wyraźnie koresponduje rytmiczna ilustracja muzyczna rodem z filmu szpiegowskiego, kontrastuje z motorycznością portretowanych bohaterów. To, jak operator David Bolen chwyta zawady, z jakimi mierzą się nie tak dziarscy jak kiedyś Thelma i Ben (Roundtree zasłynął rolą Johna Shafta z klasyka Gordona Parksa z 1971 roku), przyprawia o delikatny ucisk w żołądku (odpowiednie kadrowanie przekształca zwykłe schody w przeszkodę niemal nie do pokonania). To także specyficzne kino zemsty (warto przypomnieć okazji tu „Moving On” Paula Weitza z 2022 roku, opowieść o szukających wendetty seniorkach, w której również zagrał Malcolm McDowell). Poza tym wszystkim „Thelma” to kino zabawne i sentymentalne, stanowiące przestrogę. I dla oszustów, i dla potencjalnych pokrzywdzonych emerytów.