Zamknięte w klatkach
„Kiedy byłam mała, matka powiedziała mi, że ojciec nie wymagał od niej niczego poza pracą w ogrodzie, udziałem w żniwach, robieniem przetworów, doglądaniem drobiu, dojeniem krów, oporządzaniem domu i pomaganiem w polu, jeśli zajdzie taka potrzeba” – zapisuje w swym skrzętnie prowadzonym dzienniku główna bohaterka filmu „Świat, który nadejdzie” (2020) w reżyserii Mony Fastvold. Jest rok 1856. Abigail (Katherine Waterston), bo o niej mowa, prowadzi wespół z mężem Dyerem (Casey Affleck) niewielkie gospodarstwo rolne w północnej części stanu Nowy Jork (konkretniej: w hrabstwie Schoharie). Oboje pracują w pocie czoła. Znoju nie ułatwia im z miesiąca na miesiąc zmieniająca się pogoda, coraz brutalniej oddziałująca na ich codzienność. Niedawno stracili kilkuletnią córkę. Dziewczynka zmarła na błonicę, w XIX wieku jedną z najczęstszych przyczyn zgonów wśród dzieci. W nieprzepracowanej traumie tkwi główne źródło ich problemów. Para oddala się od siebie. Żałoba trwa w najlepsze. Zdaje się, że wkoło nie ma ani jednej żywej duszy, z którą mogliby porozmawiać. Do czasu. Wraz z nadejściem wiosny pojawiają się nowi sąsiedzi, również małżeństwo: to Tallie (Vanessa Kirby) i Finney (Christopher Abbott) dzierżawiący farmę znajdującą się nieopodal. Wreszcie nadciąga cieplejsze powietrze, a zza chmur wygląda słońce. Panie niemal natychmiast zbliżają się do siebie. Spędzają wspólne chwile: najpierw kilka minut, potem godziny, w końcu zaś całe dnie. Wśród surowego krajobrazu lasów i pagórków rodzi się miłość. Nie byłoby jej, gdyby obie nie tkwiły zamknięte w więzieniach. Czy uda im się wyrwać z klatek nieszczęśliwych związków, czy podzielą los matki Abigail, wobec której mąż miał konkretne oczekiwania tylko dlatego, że była kobietą, a on mężczyzną?
Fastvold – aktorka, scenarzystka i reżyserka, a prywatnie partnerka Brady’ego Corbeta, z którym współpracowała przy okazji obrazów „Dzieciństwo wodza” (2015) oraz „Vox Lux” (2018) – za kanwę „Świata, który nadejdzie” posłużyła książka Jima Sheparda, który z kolei podpisał się pod jej adaptacją razem z Ronem Hansenem, autorem skryptu do westernu „Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda” (reż. Andrew Dominik, 2007). Rękę Hansena czuć tu doskonale, i to wychodzi całości na plus – jest więc elegancko, monotonnie, melancholijnie, co skłania widza do kontemplacji. Te aspekty przyćmiewa niestety prowadzona przez główną bohaterkę i korespondująca z literackim pierwowzorem Sheparda ponadkadrowa narracja: wykoncypowany i liryczny, a momentami wręcz grafomański zapis codzienności, ożywający na ekranie, skryty za ziarnistą fakturą obrazu wykreowanego przez operatora André Chemetoffa na taśmie 16 milimetrów i w charakterystycznym dla niej formacie 1,66:1. Pretensjonalne słowa wypowiadane przez Abigail – poetkę niespełnioną i rozczarowaną życiem, od którego oczekiwała znacznie więcej – pozbawione są energii i napięcia, nawet wtedy, gdy rozpoczyna się jej romans z Tallie. Bohaterka mówi o wodospadach uczuć i wirach, jakie ją wciągają, gdy spotyka się z kochanką („Kiedy tylko się pojawia, moje serce jest jak liść niesiony na kamieniu przez gwałtownie rwącą wodę”), w taki sam sposób, w jaki relacjonowała wcześniej chłód panujący – i to wcale nie z uwagi na mroźną zimę – w sypialni dzielonej z Dyerem. Napięcie erotyczne, co znamienne, jest tu znikome (bardziej płomienne są rude włosy Tallie), ale nie o seks tu w istocie chodzi – choć przyznać trzeba, że pojawiająca się pod koniec filmu sekwencja montażowa, na którą składają się krótkie ujęcia cielesnych uniesień, przeplatane planszami imitującymi kartki pamiętnika, zrealizowana jest wprost pierwszorzędnie – a o duchową namiętność mającą przynieść w konsekwencji już jak najbardziej realną wolność.
Bogobojni mężczyźni – bardziej religijni od ich żon (Abigail przestała chodzić do kościoła po śmierci córki) – fundują kobietom istne piekło na ziemi. Zwłaszcza Finney, człowiek brutalny – lecz nigdy bezpośrednio; jego agresja przebija się gdzieś między słowami, gestami i spojrzeniami – w Stwórcy i Piśmie Świętym upatrujący wskazówek oraz odpowiedzi, traktuje Tallie jak należący do niego przedmiot. „Żona nie rozporządza własnym ciałem, lecz jej mąż” (1 Kor 7, 4) oraz „Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony” (Ef 5, 22-23) – cytuje Finney nowotestamentowe instrukcje dla pań, gdy tylko orientuje się, że jego połowica zaniedbuje swe obowiązki, nie rodząc mu dziecka.
Nie tylko w wiktoriańskim gorsecie, ale i w na pierwszy rzut ciepłym i przyjaznym domu dusi się Abigail, z którą szorstki Dyer niemal nie rozmawia. Po stracie córki łączy ich już tylko praca. On zajmuje się na co dzień rachunkami, niczym wprawiony księgowy, ona z kolei została przezeń poproszona do prowadzenia dziennika, dzięki któremu nic im miało nie umknąć. Rzecz w tym, że pisana przez nią kronika XIX-wiecznej codzienności i towarzyszącej jej krwawicy jest aż do bólu pragmatyczna. Ani słowa o radościach i smutkach, jakich przez lata doświadczali. Nic o emocjach: i pozytywnych, i negatywnych. Można wręcz przyjąć, że oboje są razem, bo cenią w sobie praktyczne zmysły. Gdy Dyer ma gorączkę, ona prosi go, by nie umierał, ale nie tyle z miłości, co z kalkulacji.
Idzie lato, warunki atmosferyczne współodczuwają z protagonistkami. Kobiety otwierają się przed sobą, z każdym dniem coraz bardziej. Powściągliwość i skrytość ustępują miejsca szczerości i swobodzie. Spotkania przy herbacie pod pretekstem rozmowy o obowiązkach przekształcają się w regularne i coraz dłuższe schadzki w lesie, podczas których panie bohaterki skradają sobie pocałunki i czytają wiersze. Oto odnalazły się bratnie dusze. Tak przynajmniej sugeruje prowadzony przez Abigail monolog. Chemii na ekranie nie czuć. Widz musi uwierzyć narratorce na słowo i zaakceptować fakt, iż w paniach aż buzuje od emocji i namiętności. Mężowie nabierają jakichś podejrzeń, one są cały czas na czujce. Atmosfera tylko chwilami się zagęszcza. Nastrój tajemnicy przychodzi i odchodzi, podobnie jak kolejne pory roku. Fastvold przedstawia losy dwóch sfrustrowanych kobiet swymi postawami wyprzedzających epokę, deklasujących ją zbyt szybko, by móc liczyć na szczęśliwe zakończenie.