W blasku fleszy
Sue Buttons (Allison Janney, laureatka Oscara sprzed trzech lat za drugoplanową rolę w filmie „Jestem najlepsza. Ja, Tonya” Craiga Gillespiego) to kobieta, której życie nie rozpieszcza, a wręcz ją przytłacza. Gdy w pierwszej scenie przechadza się po supermarkecie, z jej słuchawek dobiega żeński głos mający przynieść ukojenie i pomóc w znalezieniu motywacji. „Jesteś ważna” – mówi mentorka. „Jestem ważna” – powtarza bohaterka. „Twoja historia ma znaczenie” – pada w kolejnym zdaniu. „Moja historia ma znaczenie” – przytakuje Sue. Czyżby zaczynała wierzyć w siebie i we własne możliwości? Może na moment. Chwilę później musi już użerać się z protekcjonalną ekspedientką, która nic sobie nie robi z błędu, jaki wkradł się do tortu zamówionego przez panią Buttons.
Zgadza się, Sue ma urodziny. Urodziny, które – nomen omen – nikogo nie obchodzą. Pracujący w banku mąż imieniem Karl (Matthew Modine) ją zaniedbuje. W pracy na infolinii wcale nie jest lepiej: nie dość, że obrażają ją ludzie, z którymi rozmawia, to jeszcze koleżanki i koledzy zapominają o jakże ważnym dla niej święcie. Jakby tego było mało, pamiętają o jubileuszu innej dziewczyny. To i tak nic. Protagonistka nakrywa małżonka na zdradzie! Karl umiera na zawał serca dosłownie parę sekund po tym, gdy dostrzega żonę w obskurnym pokoju motelowym, w którym oddawał się igraszkom z inną kobietą (Bridget Everett).
Zamiast się załamać, Sue – niesiona najpewniej na fali dopingujących ją słuchowisk – postanawia przekształcić śmierć mężczyzny w medialne wydarzenie mające umieścić ją w światłach rampy. Bohaterka nie ma jednak pojęcia, że Karl zamieszany był w pranie brudnych pieniędzy na zlecenie właściciela lokalnej kręgielni oraz posłusznie wykonujących jego rozkazy surrealistycznych pomagierów (Awkwafina oraz Clifton Collins Jr.). Zakopuje więc na placu zabaw nie tylko jego ciało, ale również torbę z 3 milionami dolarów. Szczęście jej nie sprzyja – również na komisariacie wydaje się niewidzialna. Nikogo nie interesuje fakt, że zgłasza zaginięcie męża. Potrzeba więcej czasu, by zająć się sprawą – słyszy od jednej z policjantek (Regina Hall). Sue idzie zatem do telewizji, na własne życzenie rezygnując z anonimowości, by stać się gwiazdą jednej z tabloidowych stacji.
„Skandal w hrabstwie Yuba” (2021) w reżyserii Tate’a Taylora, autora między innymi głośnych „Służących” (2011), to przedziwne kino, po brzegi wypchane ekscentrycznymi postaciami, których losów widz nie jest w stanie spamiętać i dość szybko o nich zapomni (podobnie zresztą jak o wczorajszych wiadomościach podawanych w serwisach informacyjnych). Jest tu jakiś pastisz kina kryminalnego, jest komentarz społeczny, jest szalenie nieudana próba sięgnięcia po konwencję czarnej komedii (nie tak łatwo znaleźć choćby jeden śmieszny żart), jest nawet satyra na amerykańską małomiasteczkowość. Wszystko to wypada wyjątkowo przeciętnie. Nie zaginięcie męża należałoby więc w tym przypadku zgłosić, a scenariusza.
Pragnąca za wszelką cenę ogrzać się w blasku fleszy bohaterka wydaje się tak samo anachroniczna jak ten film. Bo choć wyraźnie widać, że jego akcja rozgrywa się współcześnie, a zatem – mniej więcej – w roku 2020, na co wskazuje wiele elementów – od scenografii po kostiumy – to nie pada tu ani jedno słowo o mediach społecznościowych. Nawet o samym Internecie się tu nie mówi! Cały ten tytułowy skandal rozgrywa się za pośrednictwem tradycyjnej telewizji, na antenie której Sue wylewa krokodyle łzy, udziela rzewnych i odpowiednio wystudiowanych wywiadów na temat nagłej nieobecności męża. Czuje się jak ryba w wodzie. Wreszcie jest w samym centrum uwagi. I tylko o to w tym chodziło? Trudno stwierdzić. Taylor nie ma bowiem nic do powiedzenia tym utworem. Owszem, Sue chce czuć się zauważona i kochana, zwłaszcza, że są jej urodziny. Czy to jednak wystarczający powód, by brnąć w zaparte i dopuszczać się nie tylko zbrodni, ale i notorycznych kłamstw oraz okropnych manipulacji, byle tylko wzbudzić współczucie Ameryki? Czy nie wystarczyłby sam fakt, że właśnie straciła męża i została wdową? Najwyraźniej nie – niezdefiniowane i niewyjaśnione pragnienie pięciu minut sławy wydaje się dużo bardziej kuszące. Może reżyserowi dałoby się wybaczyć ten okropnie poprowadzony wątek, gdyby nie to, że jednocześnie na ekranie rozwija się jeszcze jeden, dużo gorszy, rzekomo kryminalny, na który składają się porwanie, szantaż, kilka niespodziewanych trupów i sporo absolutnie nietrafionych gagów. Szkoda. Tym większa, że w całość została zaangażowana cała plejada znanych oraz lubianych aktorów i komików, którzy kręcą się smętnie przed kamerami, chyba nawet nie zastanawiając się, co jest na rzeczy. Zaiste skandal!