Klejenie zepsutego
Katie Holmes, zrealizowawszy „Razem i osobno” (2022), czyli na wskroś przeciętny romans, którego akcja rozgrywa się u zarania pandemii koronawirusa, powraca za kamerę i adaptuje „Rare Objects”, książkę autorstwa Kathleen Tessaro, a efekt jej pracy – trzeba przyznać – jest lepszy niż w przypadku poprzedniego filmu. Co prawda nie jakoś znacząco, ale jednak. Reżyserka, wraz z debiutującym jako scenarzysta Phaedonem A. Papadopoulosem, uwspółcześnia wydaną w 2016 roku powieść o Irlandce mieszkającej w Bostonie w czasach Wielkiego Kryzysu, która – opuściwszy zakład psychiatryczny – znajduje zatrudnienie w składzie z antykami, by opowiedzieć historię zarówno o wychodzeniu z traumy, jak i o przyjaźni rodzącej się wbrew różnicom klasowym.
Benita Parla (Julie Mayorga), córka imigrantów z Ameryki Południowej, przerwawszy studia ekonomiczne na Uniwersytecie Miejskim w Nowym Jorku, dokonawszy aborcji oraz uskarżając się na zespół stresu pourazowego wywołany przez gwałt, którego ofiarą padła, trafia do szpitala. Podreperowana przez specjalistów i leki zostaje wypisana z placówki i wraca do domu na Queensie. Tam przyjmuje ją matka (Saundra Santiago), nieświadoma tego, co przydarzyło się córce, a w związku z tym niekryjąca rozczarowania (nestorka dobrze wie, że rezygnując ze zdobycia wykształcenia, dziewczę zaprzepaściło szansę na godziwą egzystencję). Benita, chcąc odnaleźć się w realiach, które porzuciła na rzecz Manhattanu i marzeń o świetlanej przyszłości – symbolizowanych przez wciąż wiszący w jej dawnym pokoju plakat wyborczy Alexandrii Ocasio-Cortez, polityczki o portorykańskich korzeniach – szuka kontaktu z przeszłością. Bezskutecznie. Jej były chłopak (Giancarlo Vidrio) zdążył ruszyć do przodu, wiążąc się z kimś innym, a po świecie, który znała, nie ma już śladu (zatarła go nie tylko napaść seksualna, do jakiej doszło w barowej toalecie, ale również zaraza wywołana przez COVID-19).
Pomimo recesji i braku doświadczenia Benita znajduje wreszcie pracę i azyl w prowadzonym przez Petera Kesslera (Alan Cumming) i Bena Winshawa (Derek Luke) sklepie z unikatowymi – a przez to wartościowymi i przyciągającymi zamożną klientelę – starociami. Tam wpada na Dianę Van der Laar (w tej roli występuje sama reżyserka), dziedziczkę fortuny zmagającą się najprawdopodobniej z chorobą afektywną dwubiegunową („Lubię głosy w mojej głowie, bo dzięki nim czuję, że żyję” – powiada), którą poznała uprzednio na oddziale psychiatrycznym. Kobiety nawiązują relację. Zbliżają się do siebie. Wspólnie imprezują i wspólnie walczą z nawiedzającymi je demonami.

W „Rzadkich przedmiotach” (2023) Holmes jest scena, w której bohaterowie rozprawiają na temat techniki kintsugi polegającej na łączeniu złotem potłuczonych wyrobów ceramicznych. „Japończycy wierzą, że rysy i ślady po naprawie są nieodłączną częścią tego, co zniszczone, a zatem samo uszkodzenie dodaje odratowanym rzeczom urody” – mówi Peter, tłumacząc Benicie, co kryje się za tą szlachetną i wywodzącą się z XV wieku sztuką. Choć to mało oryginalna metafora – podobnej użył Richard Tanne w recenzowanym tu obrazie „Chemical Hearts” (2020) – to tkwi w niej całe sedno sprawy poruszanej przez Holmes. Protagonistki „Rzadkich przedmiotów” są niczym naczynia odrestaurowywane oryginalnie na Dalekim Wschodzie: zepsute i wymagające renowacji.
Ich losy roztrzaskały się w drobny mak, a – jak stwierdza górnolotnie Kessler (film obfituje notabene w pompatyczne aforyzmy rodem z chińskich ciasteczek z wróżbą lub prozy Paulo Coelho) – „nie każde pęknięte serce widać gołym okiem”. Czy jest co zbierać? Czy pokawałkowane żywoty da się jeszcze skleić? Czy przypominająca blizny laka faktycznie doda im urody? Autorka stawia mnóstwo pytań, ale nie zawsze znajduje na nie odpowiedzi (temat, który mógłby stanowić ważną część przekazu, a mianowicie rodowody obu pań – wywodzącej się z nowojorskiej arystokracji Diany oraz z trudem wiążącej koniec z końcem Benity, potomkini latynoamerykańskich przybyszów do Stanów Zjednoczonych, jest wprawdzie zaznaczony, ale nierozwinięty w należytym stopniu).
Holmes, wbrew temu, czego można by się spodziewać po starej wyjadaczce aktorstwa, nie radzi sobie z trudną partią rozedrganej emocjonalnie bohaterki, infantylizując ją, a nie pogłębiając, przez co ciężar anegdoty spoczywa na debiutującej w gruncie rzeczy w kinie pełnospektaklowym Mayordze, która na szczęście – oddając kruchość, zagubienie i niepewność interpretowanej postaci – radzi sobie bezbłędnie z powierzonym jej materiałem. Szkoda w takim razie, że podzielono tę historię pomiędzy dwie kobiety – wystarczyłoby bowiem skupić się wyłącznie na Benicie, by powstał utwór znacznie ciekawszy. Nic, tylko czekać na kolejny projekt Holmes – może wtedy się uda.