Romans w cieniu pandemii
Urodzona w 1978 roku Katie Holmes zadebiutowała przed kamerą u boku Tobeya Maguire’a w filmie „Burza lodowa” (reż. Ang Lee, 1997), ale ogromną popularność i powszechną rozpoznawalność przyniosła jej rola Joey Potter w serialu „Jezioro marzeń” (1998-2003). Na ekranie była urzekająca. To w zupełności wystarczało zatrudniającym ją producentom, którzy rzadko kiedy zadawali sobie trud odkrywania jej talentu. Interesowała ich ładna buzia, a nie umiejętności, stąd też występy w takich tytułach jak „Cudowni chłopcy” (reż. Curtis Hanson, 2000) czy „Wizyta u April” (reż. Peter Hedges, 2003) to wyjątki potwierdzające regułę. Kiedy kończono nadawać telewizyjną sagę o grupie przyjaciół z fikcyjnego Capeside w stanie Massachusetts, Holmes cieszyła się statusem gwiazdy, co zaowocowało angażem do widowiska „Batman – Początek” (reż. Christopher Nolan, 2005). Można by przypuszczać, że pojawienie się w tak dużym przedsięwzięciu rozpędzi jej karierę, lecz stało się zgoła inaczej. Dwudziestosześcioletnia Katie poznała chłopaka.
Problem w tym, że nie był to byle kto, a sam Tom Cruise. Para zaręczyła się, gdy minęło raptem siedem tygodni od dnia, w którym zaczęli się spotykać. To, co Holmes budowała przez niecałą dekadę, legło w gruzach. Zainteresowanie związkiem przyćmiło premierę filmu o zamaskowanym mścicielu z Gotham City, co nie w smak było szefostwu studia Warner Bros. W „Mrocznym Rycerzu” (reż. Christopher Nolan, 2008), kontynuacji przygód Batmana, zastąpiła ją Maggie Gyllenhaal. W kwietniu 2006 roku Holmes wydała na świat córkę imieniem Suri, a siedem miesięcy później poślubiła Cruise’a. Wróciła do aktorstwa, ale jej zawodowe ścieżki mało kogo już zajmowały. Liczyły się trzy rzeczy: małżeństwo, przynależność do kościoła scjentologicznego oraz zdjęcia dziecka, na które dybały tabloidy.
Będący na świeczniku duet rozwiódł się w 2012 roku. Opinia publiczna głodna była informacji zza kulis, zaś Holmes za wszelką cenę chroniła swej prywatności. Cztery lata po rozstaniu postawiła pierwsze kroki jako reżyserka, tworząc film „All We Had” (2016). Potem grywała w niewielkich utworach spod znaku kina klasy B, czego przykładem jest „Brahms: The Boy II” (reż. William Brent Bell, 2022). Wreszcie ponownie zasiadła na najważniejszym miejscu na planie zdjęciowym, realizując pokazywane na festiwalu Tribeca „Razem i osobno” (2022), opowieść o miłości w czasach zarazy.
Otwarcie jest niegroźne. Przed oczami widza rozpościera się pocztówkowy Nowy Jork. A to Central Park, a to majaczący w oddali Empire State Building, a to obowiązkowy Most Brooklyński, oczywiście odpowiednio podrasowane na etapie postprodukcji. W tle słychać „Blue Moon”, szlagier z lat trzydziestych, na przestrzeni dekad wykonywany przez niezliczone tuziny wykonawców (tu śpiewa go – w przyjemnej, należy przyznać, aranżacji – Suri Cruise). June (w tej roli sama autorka) jest krytyczką kulinarną, która swój czas dzieli pomiędzy recenzowanie zjawiskowo wyglądających steków (mimo iż usiłuje przerzucić się na weganizm), opiekę nad cierpiącym na demencję dziadkiem a rauty ze znajomymi. I tak oto, gdy kobieta wszystko ma pod kontrolą, nadchodzi marzec 2020 roku, a wraz z nim pandemia koronawirusa. Miasto, które nigdy nie śpi, niespodzianie pustoszeje. Po ulicach hula wiatr, choć to bynajmniej nie Chicago. Władze zamykają szkoły i odwołują pociągi. Na sklepowych półkach brakuje żelów antybakteryjnych do zalecanej przez specjalistów dezynfekcji rąk. Przerażeni ludzie robią się niemili (tę postawę reprezentuje sprzedawczyni biletów na dworcu kolejowym Grand Central Terminal).
June wyjeżdża na północ stanu. Siedząc w taksówce, dostaje wiadomość od swego partnera Johna (Derek Luke), z której wynika, iż ten nie dołączy do niej, gdyż musi zająć się rodzicami. Dotarłszy na miejsce, okazuje się, że w wynajętym przez Airbnb domu ktoś już jest (trudno stwierdzić, jakim cudem system przyjął dwie rezerwacje równocześnie, a wątpliwym wyjaśnieniom bohaterów trzeba wierzyć na słowo). Charlie (Jim Sturgess) to facet z przeciwległego bieguna: rodowity nowojorczyk, tuż po bolesnym rozstaniu, zawodowo zajmujący się renowacją tego, co zniszczone (jak dobrze, że ma fach w ręku – gdy gubernator wprowadza nakaz noszenia maseczek ochronnych, mężczyzna szyje je im obojgu).
June i Charlie postanawiają przeczekać newralgiczny czas z dala od cywilizacji. Pech chce, że do dyspozycji mają tylko jedną sypialnię i wspólną łazienkę (co w takim razie znajduje się w pozostałych pomieszczeniach tego przestronnego i utrzymanego w stylu kolonialnym budynku?). Okoliczności są zaiste kuriozalne. Żadne z nich nie wie, jak długo potrwa kwarantanna. Na domiar złego, wszystkie restauracje w sąsiedztwie są nieczynne. Jedzenie można zamówić wyłącznie z McDonald’s. Cóż za ironia losu – będąca krytyczką kulinarną weganka musi się zadowolić hamburgerem z baru szybkiej obsługi (nadmierne lokowanie produktów w tym filmie jest co najmniej karykaturalne). Pomiędzy współlokatorami z przypadku zaczyna iskrzyć, bodaj szybciej niż w romansach z lat czterdziestych. June i Charlie zakochują się w sobie w okamgnieniu, jeżdżąc na rowerach i konwersując do białego świtu (rozmowy zamknięte są najczęściej w elipsach, gdyż na postaci nie ma żadnego lepszego pomysłu). Nic, tylko czekać, aż John wpadnie z wizytą.
„Razem i osobno” to kolejny obraz wyrosły na – nomen omen – fali strachu przed COVID-19. Wyjątkowo nudny, bliski raczej wątpliwej jakości „Skazanym na siebie” (reż. Doug Liman, 2021) niż choćby „Lekcjom języka” (reż. Natalie Morales, 2021) czy „Kimi” (reż. Steven Soderbergh, 2022). Pal licho nieudaną próbę uchwycenia nastrojów towarzyszących ludziom na wczesnym etapie pandemii (długa sekwencja, w której June przygląda się rozwojowi choroby i poczynaniom nowojorczyków w obliczu katastrofy, wyraźnie odbiega od reszty materiału, co nie oznacza wcale, że jej na poły dokumentalny charakter rekompensuje niedociągnięcia fundowane przez reżyserkę).
Irytująca protagonistka napisana jest przez Holmes tak, jakby czas cofnął się dobre dwie lub trzy dekady. To bez przerwy gadająca – także do siebie – niezdara, żywcem wyjęta z amerykańskiej komedii przełomu XX i XXI wieku (scena, w której nie może znaleźć korkociągu, pomimo niebywałej wprost potrzeby napicia się wina – jak na damulkę z Upper West Side przystało – to jeden z najgorszych momentów filmu). Jej relacja z Johnem jest ledwie zarysowana. Jej związek z Charliem jest tak ekspresowy, że właściciel McDonald’s, w którym stołują się ona i on, mógłby pozazdrościć im tego tempa. Czas płynie błyskawicznie (znowu: głównie poza kadrem), co reżyserka sygnalizuje poprzez nadawane nieustannie doniesienia medialne na temat COVID-19, a widz więcej dowiaduje się o kondycji kraju niż o bohaterach. Jedyna prawdziwa, płynąca prosto z serca kwestia, jaka pada w „Razem i osobno”, to ta wypowiedziana przez June: „Czy naprawdę chcę być z kimś, kto nie chce być ze mną w trakcie pieprzonej pandemii?”. Na tym pomysłowość Holmes się kończy, a to niestety nie wróży powodzenia i pozostawia odbiorcę z pytaniem o to, czy tę karierę da się jeszcze wskrzesić.