Rodzina na warunkowym
U Maxa MacLeary’ego (Brian Cox; znany z recenzowanego tu „Powrotu do siebie” Joshuy Caldwella z 2022 roku), który na przestrzeni całego życia parokrotnie siedział za kratkami, specjaliści diagnozują raka trzustki z przerzutami do wątroby i nerek. Więzienny lekarz przewiduje, że zostało mu maksymalnie pięć miesięcy, zanim umrze. Niewiele. Naczelnik zakładu, w którym mężczyzna przebywa już od ponad dekady – mając na względzie jego dobre sprawowanie oraz fakt, że przez te lata Max nie tylko wyszedł z uzależnienia od alkoholu i narkotyków, ale też pomógł zerwać z nałogami innym skazańcom – przedstawia mu propozycję. Zamiast gnić w mamrze, może spędzić czas, który mu pozostał, z mieszkającą w upalnym Las Vegas rodziną. O ile ta, rzecz jasna, wyrazi na to zgodę.
I choć MacLeary od wieków nie kontaktował się z córką, dzwoni do Maxine (Kate Beckinsale), prosząc ją o pomoc. Kobieta, wrogo nastawiona do ojca, samotnie wychowująca chorującego na epilepsję syna Ezrę (Christopher Convery) i ledwo wiążąca koniec z końcem, decyduje się przyjąć tatę pod swój dach, stawiając mu zarazem dwa warunki: ma nie zdradzać chłopcu, że tak naprawdę jest jego dziadkiem, a dodatkowo musi dorzucać się do rachunków. Nestor rodu przystaje na te wymagania, przedstawiając się jako dawno niewidziany wujek i wręczając pierworodnej czek pozwalający jej na wykaraskanie się z problemów. A tak się składa, że te piętrzą się z dnia na dzień.
Nie dość bowiem, że Ezra jest gnębiony w szkole, za co – o, zgrozo! – dyrekcja zawiesza go w prawach ucznia, to jeszcze Maxine traci pracę kelnerki. Powodem zwolnienia jest jej były mąż, awanturujący się i niestroniący od ćpania muzyk Tyler (Tyson Ritter), któremu nie w smak jest to, że nie może widywać się z dzieckiem. Pojawienie się Maxa zmienia wszystko. Owszem, z jednej strony na powrót spaja familię, lecz z drugiej – przyczynia się do tego, że to, co dawało się we znaki Maxine, urasta do gigantycznych rozmiarów. Jakby zaś tego było mało, na horyzoncie pojawiają się ludzie z przeszłości MacLeary’ego. Czyżby ich obecność oznaczała kolejne nieprzyjemności?
„Prisoner’s Daughter” (2022) Catherine Hardwicke, reżyserki nienależącej może do żadnej z czołowych lig w branży, ale za to wyjątkowo produktywnej – sęk w tym, że sporo zrealizowanych przez nią tytułów to artystyczne klapy, by wspomnieć o „Zmierzchu” (2008) czy o „Dziewczynie w czerwonej pelerynie” (2011) – to kino na wskroś pozbawione oryginalności. Banał i sztampa aż wylewają się ze scenariusza niedoświadczonego Marka Bacciego, ale bodaj nie to jest najgorsze, a prymitywne namnożenie wątków oraz trosk i zgryzot, z jakimi mierzy się główna bohaterka.
Nie wystarczy zatem, że wychowała się w skrajnie trudnych warunkach (przynależący do półświatka ojciec to zaledwie wierzchołek góry lodowej, pod którym kryje się kłopot dużo większy, a mianowicie niewylewająca za kołnierz matka, zmarła z powodu przedawkowania wyskokowych trunków). Na jej egzystencję składają się same zmartwienia, zupełnie tak, jakby to ona była zobowiązana do odpokutowania grzechów popełnionych przez swoich staruszków. Ezra, młodzian ponadprzeciętnie inteligentny (tak przynajmniej się o nim mówi; w istocie nic nie wskazuje na to, że jest aż takim bystrzakiem, no może z wyjątkiem sceny, w której wchodzi w słowną potyczkę z gnębicielami), cierpi na padaczkę, ale to autorom filmu nie przeszkadza w tym, żeby jeszcze bardziej dociążyć protagonistkę, pakując ją w finansowe tarapaty (komornik już puka do jej drzwi), co z kolei przyczynia się do tego, że nie stać ją na wykupienie leków. Na tym można by poprzestać – wszak da się z tego ulepić porządną anegdotę – ale Hardwicke i Bacci zrzucają na Maxine następne nieszczęście, czyli jej eks, którego wybryk w knajpie pozbawia ją zatrudnienia (to pikuś w porównaniu z tym, co mężczyzna zaserwuje byłej żonie w ostatnim akcie). Do tego należy oczywiście dodać telefon od śmiertelnie tatusia, który wyrywa się jak filip z konopi i proponuje swej latorośli zamieszkanie w jednym gnieździe.
Jasne, to przecież Ameryka w pigułce (tak czy siak, ciekawe jest to, że akcja rozgrywa się nie w ponurych barwach, a w gorącym słońcu Nevady), ale nawarstwienie tematów i pomysłów jest tak przytłaczające i chwilami niedorzeczne, że nie sposób zmęczyć się opowiadaną w „Prisoner’s Daughter” historią. Tej wizji przeszkadza ponadto to, że nie ma w niej absolutnie nic nowego. Utwór Hardwicke jest co najwyżej zlepkiem tego, co kinematografia wielokrotnie serwowała publiczności, i to w znacznie lepszych wersjach. Nakreślone przez Bacciego postaci to zaś szkice, które aspirują do rangi pełnowymiarowych i pełnowartościowych bohaterów. Przypomina to obraz telewizyjny, ale z rozpoznawalną obsadą, na czele z Coxem, który nabrał wiatru w żagle dzięki występowi w serialu „Sukcesja” (2018-2023). Wstęp jest wprawdzie obiecujący, ale rozwinięcie tej klechdy – prowadzące do trywialnego finału – znajduje się na antypodach atrakcyjności.