Dobre uczynki
Trzynastoletnia Stacy Friedman (Sunny Sandler) nie może się doczekać swojej bat micwy. Nie o uroczystości religijnej jednak fantazjuje – wszak związane z nią rytuały, jak mówi, dobre są dla „starych ludzi i Boga” – lecz o imprezie nie z tej ziemi. Marzą jej się hulanki uświetnione przez występ Olivii Rodrigo, do której piosenek mogłaby się bawić z najlepszą przyjaciółką, to jest z Lydią Rodriguez Katz (Samantha Lorraine). „To najważniejszy dzień w mojej żydowskiej egzystencji, a może nawet w całej mojej egzystencji” – stwierdza, licząc na to, że w trakcie przyjęcia uda jej się zatańczyć z Andym Goldfarbem (Dylan Hoffman), w którym skrycie się podkochuje. Jej rodzice – Bree (Idina Menzel) oraz Danny (Adam Sandler; znany między innymi z recenzowanego tu „Rzutu życia” Jeremiaha Zagara z 2022 roku) – są sceptycznie nastawieni do tego pomysłu. Woleliby, żeby ich córka bardziej skupiła się na wiążącym się z wydarzeniem wkroczeniu w dorosłość aniżeli na rozrywce.
Stacy tymczasem, uparłszy się, że i tak jest już kobietą – w końcu okres ma od siedmiu miesięcy – próbuje wszystkiego, żeby zwrócić na siebie uwagę Andy’ego, łącznie z tym, że zachowuje się na wskroś dziecinnie. By zaimponować młodzieńcowi w kręconych włosach i z łańcuszkiem z gwiazdą Dawida na szyi, dziewczyna skacze z wysokiego klifu do wody (podryw na jarmułkę nie działa). Wprawdzie jej karkołomny wyczyn robi wrażenie na Goldfarbie, ale nie większe niż dryfująca obok niej zakrwawiona podpaska. Stacy staje się obiektem kpin w oczach koleżanek i kolegów ze szkoły hebrajskiej, a jakby problemów było mało, z Andym zaczyna się spotykać Lydia. To cios poniżej pasa, który sprawia, że panna Friedman rzuca w kierunku kumpeli zamknięte w tytule filmu zdanie.
„Nie jesteś zaproszona na moją bat micwę” (2023) w reżyserii Sammi Cohen to utwór oparty na powieści z 2005 roku, napisanej przez Fionę Rosenbloom. To rzecz mocno zakorzeniona w kulturze żydowskiej, co nie oznacza bynajmniej, że jej przekazu nie zrozumieją goje. Wręcz przeciwnie. To bowiem uniwersalna opowieść o dojrzewaniu oraz kojarzących się z nim lękach i nadziejach, o kłótniach z bliskimi, inicjacyjnych pocałunkach i goryczy rozstania, o różnicy pokoleniowej i odbiegających od siebie podejściach do religii (podobne tematy, w tym także kwestię pierwszej miesiączki, w przeuroczy sposób dopiero co poruszyła Kelly Fremon Craig w komediodramacie „Are You There God? It’s Me, Margaret” – również z 2023 roku – którego główna bohaterka, grana przez Abby Ryder Fortson, modli się o to, by rozbudzić w sobie wiarę).
Serce filmu stanowi relacja Stacy z Lydią (imię tej drugiej prowokuje pana Friedmana do zaśpiewania kilku wersów hitu wylansowanego pod koniec lat trzydziestych przez Groucho Marxa, a mianowicie szlagieru „Lydia the Tattooed Lady”). Relacja protagonistek, które na co dzień funkcjonują w bańce, z dala od zgryzot utożsamianych z dorosłością, za to blisko kataklizmów w mikroskali, zostaje tu wystawiona na próbę – o biblijnym niemal kalibrze – za sprawą charakterystycznych dla konwencji rozwiązań (nie bez powodu w lokalnym kinie odbywa się przegląd twórczości Johna Hughesa, specjalisty od młodzieżowych anegdot, w ramach którego wyświetlane są takie przeboje jak „Szesnaście świeczek” z 1984 roku czy „Dziewczyna w różowej sukience” z 1986 roku): a to sporu o chłopaka, wcale nie tak fajnego, jak im się wydaje, a to rozpychających się łokciami wrednych uczennic, czyli dyktujących trendy rówieśniczek. By Stacy i Lydia mogły zejść się na powrót, potrzebna jest micwa, rozumiana nie jako przykazanie, a jako dobry uczynek. Okazuje się zatem, że państwo Friedmanowie od początku mieli rację, sugerując dziecku, by skoncentrowało się ono nie na doczesnym wymiarze uroczystości, lecz na tym, co kryje się pod jej powierzchnią. Skoro bat micwa faktycznie determinuje przyszłość Stacy, jak przekonują jej rodzice, to niechże jej motywem przewodnim będzie przyjaźń, a nie nowojorski krajobraz czy kraina słodyczy.
Film Cohen ogląda się dobrze, głównie za sprawą energii drzemiącej w nastoletniej części obsady. To nie Adam Sandler jest największą gwiazdą widowiska; on usuwa się na drugi plan – co nie przeszkadza granej przezeń postaci w wygłoszeniu szeregu specyficznie żydowskich żartów, zarówno kiepskich, jak i udanych – by w światłach rampy umieścić swoje córki (oprócz Sunny występuje tu też starsza Sadie). I choć to jawny nepotyzm, o którego wpływie na branżę dyskutuje się w trzeciej dekadzie XXI wieku coraz głośniej, to Sandlerówny wychodzą z tego testu obronną ręką. W obu jest siła witalna podobna do tej, którą nie tak dawno temu w „Licorice Pizza” (reż. Paul Thomas Anderson, 2021) tryskała Alana Haim (na ścianie Stacy wisi skądinąd plakat zespołu, który wraz z siostrami tworzy aktorka). Czy to preludium do dwóch – a właściwie trzech, jeśli dodać do tego znakomitą wprost Lorraine – wielkich karier? Niewykluczone.