Ucieczka do wody
Wprawdzie Alice (Anna Kendrick) znajduje chwilę na spotkanie z długoletnimi przyjaciółkami – Sophie (Wunmi Mosaku) i Tess (Kaniehtiio Horn) – ale w jego trakcie nie przestaje zerkać na telefon, który co rusz wibruje, dając znać, że oto Simon (Charlie Carrick), jej pochodzący z Wielkiej Brytanii chłopak, dumny artysta przygotowujący się do wernisażu, znowu napisał. Aby nieco zaspokoić jego żądzę – zarówno cielesną, jak i władzy – kobieta udaje się do łazienki, fotografuje się w na poły erotycznej pozie, a efektem tej amatorskiej sesji dzieli się z mężczyzną. Tyle wystarczy, żeby mieć go z głowy, przynajmniej na jakiś czas. Wnet bowiem oznajmia towarzyszkom, że musi jechać do domu. Simon tęskni. Przed rozstaniem obiecuje dziewczynom, że już wkrótce wybiorą się na weekend za miasto. We trzy. Jak dawniej.
Tak też się dzieje. Wyruszają nad położone tuż przy lesie jezioro, by z dala od cywilizacji świętować urodziny Tess. Alice nie mówi Simonowi, dokąd tak naprawdę jedzie. Stwierdza jedynie, że chodzi o delegację, a sposobu przekazania mu tej informacji uczy się uprzednio na pamięć. Kłamstwo ma na tyle krótkie nogi, że już w drodze na odludzie Alice zaczyna wymiotować, odreagowując tym samym przeżywany stres. Będąc na miejscu, znowu robi zdjęcie dekoltu, tym razem na wyraźną prośbę Simona, który zasypuje ją wiadomościami o tym, że najlepiej by było, gdyby już wróciła. Alice dręczą wyrzuty sumienia, a atmosfera w drewnianej chacie gęstnieje. Kiedy Sophie stara się łagodzić napięcie, w Tess budzą się resentymenty. Żadna z nich nie ma natomiast bladego pojęcia, jak głęboko w psychice Alice zakorzenił się Simon, cichy prześladowca i kochający ponoć dręczyciel, nieobecny i obecny jednocześnie.
„Najdroższa Alice” (2022) w reżyserii Mary Nighy i według scenariusza Alanny Francis to silnie przefiltrowana przez osobowość tytułowej bohaterki opowieść o manipulacji rodem z „Gasnącego płomienia” (reż. George Cukor, 1944), a zatem przybierającej formę gaslightingu. Simon uzależnia od siebie ofiarę i wykoleja ją emocjonalnie, co prowadzi do tego, że Alice doświadcza permanentnego niepokoju. Nighy nie pokazuje przemocy wprost, a poprzez niemal podprogowe ujęcia o charakterze retrospekcji, w ramach których rozgrywa się tragedia („Mam dość ciągnięcia cię za sobą” – mówi Simon w jednej z takich reminiscencji). Jej skala wyraża się z kolei w scenach kompulsywnego wyrywania sobie włosów oraz obsesyjnego liczenia kalorii (Simon ma wiele do powiedzenia na temat tego, co Alice je i jaki wpływ dostarczany pokarm ma na jej kondycję, ale – jak się okazuje – prawienie komuś morałów nie przeszkadza mu w paleniu papierosów). Protagonistka, doświadczając okrucieństwa niewidocznego gołym okiem – wszak nie jest bita – traci grunt pod nogami. Nic dziwnego, że gdy dowiaduje się, iż w okolicy zaginęła nastolatka, postanawia włączyć się w jej poszukiwania. To daje jej poczucie sensu i pozwala choć na ułamek sekundy odzyskać kontrolę nad własną egzystencją, jakże kruchą i naznaczoną strachem przed tym, który na każdym kroku deklaruje przecież miłość.
Znerwicowana, cierpiąca na ataki paniki, popadająca w ortoreksję i zaburzenia odżywiania Alice usprawiedliwia poczynania Simona – nie tylko przed samą sobą, ale i przed dziewczynami, które z przerażeniem obserwują to, co dzieje się z ich przyjaciółką (egocentryczna Tess dolewa skądinąd oliwy do ognia, ujawniając swe toksyczne oblicze oraz brak umiejętności wypracowywania kompromisów) – tłumacząc wszystko uczuciami, którymi jest na co dzień obdarowywana. Tak trudno dostrzec jej to, że wraz z każdym romantycznym wyznaniem tyran rośnie w siłę i coraz skuteczniej pociąga za sznurki przytwierdzone do jej poddawanego ocenie ciała. „Nigdy mnie nie skrzywdził” – wyznaje. „Naprawdę tak sądzisz?” – słyszy w odpowiedzi. W tym pytaniu tkwi sedno anegdoty. Słowa ranią w nie mniejszym stopniu niż ciosy. „Twoje zachowanie destabilizuje nasz związek”. „Spędzasz czas z koleżankami moim kosztem”. „Jesteś mentalnie rozchwiana”. To zaledwie garść dowodów na to, że Simon ciemięży Alice, wcale nie podnosząc na nią ręki.
Bohaterka musi się ocknąć, by całkowicie nie pogrążyć się w otchłani frustracji, lęków i rozpaczy. Przebudzenie, co znamienne, następuje w powracającej na zasadzie lejtmotywu wodzie, żywiole, który, owszem, może zabić, ale również oczyścić. Jakkolwiek negatywnie można oceniać postępowanie Tess, to właśnie ona – wrzucając Alice do zalewu – funduje jej zimny i wyrywający z letargu prysznic. Nighy przekształca urlop w gronie przyjaciółek w interwencję, zło trzymając – przynajmniej przez lwią część projekcji – poza kadrem (co nie oznacza bynajmniej, że nie daje się ono we znaki zarówno Alice, Sophie oraz Tess, jak i widzowi) i skupiając się na ofierze. Reżyserka kieruje się szlachetnymi pobudkami, ale czuć, że to jej debiut. Temat jest ważki, choć niewystarczająco zgłębiony. Proponowane rozwiązania fabularne wydają się zbyt proste i aż za nadto sprzyjają domknięciu historii (pojawia się tu nawet funkcjonująca na zasadzie strzelby Czechowa siekiera). Nieumiejętne i dość niepotrzebne przechodzenie pomiędzy dwiema konwencjami – studium psychologicznym i thrillerem – dodatkowo spłycają sprawę. Z tarczą ze spektaklu wychodzi Kendrick, jakże inna niż dotychczas – nawet jeśli pod uwagę wziąć jej nominowany do Oscara występ w filmie „W chmurach” (reż. Jason Reitman, 2009) – a zatem pozbawiona cechującej ją witalności i przebojowości, bliższa odbiorcy aniżeli zwykle.