Drużyna
„Jaskinię można odbierać w dwojaki sposób. Pierwszy: «Mam nad głową tysiące ton skały, w związku z czym moje życie jest w zagrożeniu». I drugi: «To wąskie przejście jest dla mnie całym światem; pasuje mi to»” – mówi jeden z bohaterów dokumentu „Na ratunek” (2021) autorstwa Elizabeth Chai Vasarhelyi i Jimmy’ego China, małżeństwa nagrodzonego Oscarem za „Free Solo: ekstremalną wspinaczkę” (2018) o wejściu Alexa Honnolda – bez żadnych zabezpieczeń – na ścianę El Capitan w Parku Narodowym Yosemite. Łatwo zgadnąć, czym podziemne groty są dla wypowiadającego te słowa. Inaczej nie byłoby go w czerwcu 2018 roku w Tajlandii; nie brałby udziału w akcji poszukiwawczej i ratowniczej w jaskini Tham Luang pod wapiennym pasmem górskim Doi Nang Non, mającej na celu wydostanie z niej dwunastu chłopców i ich trenera.
Historią rekonstruowaną przez Vasarhelyi i China na zlecenie National Geographic żyli ludzie dookoła globu. Kiedy w Rosji odbywał się wygrany ostatecznie przez Francję mundial, zawodnicy – w wieku od jedenastu do szesnastu lat – i szkoleniowiec juniorskiej drużyny piłki nożnej z dzielnicy Mae Sai w prowincji Chiang Rai utknęli w rzeczonej pieczarze. Pora monsunowa przyszła tego roku wcześniej niż zwykle. Deszcz nie przestawał padać. Ogromna ilość wlewającej się do środka wody odcięła trzynastu sportowcom drogę wyjścia. Czwarty pod względem długości system jaskiń w kraju – liczący ponad dziesięć kilometrów i składający się z trzech głównych korytarzy – który futbolowa ekipa traktowała jak swoisty plac zabaw (to określenie faktycznie pada z ekranu), zmienił się z zdradliwą pułapkę.
Na pomoc ruszyli im wszyscy, ale nie każdy dał radę. Tajscy komandosi, wysłani na miejsce najwcześniej, musieli ustąpić pola innym, ponieważ nie mieli ani sprzętu, ani odpowiedniego doświadczenia. Na domiar złego, z godziny na godzinę w okolicę punktu zero zjeżdżało się coraz więcej osób niezaangażowanych bezpośrednio w misję ratunkową, w tym również dziennikarze (co znamienne, autorzy dokumentu – choć oczywiście włączają w gotowy materiał przekazy medialne zarejestrowane przez stacje telewizyjne z najdalszych zakątków planety – nie tematyzują roli środków masowego przekazu w całym przedsięwzięciu) oraz mieszkańcy okolicznych wiosek. Chaos narastał.
Marynarce wojennej weszło w paradę „kilku obdartusów w średnim wieku”. Do akcji wkroczyli bowiem nurkowie jaskiniowi, prawdopodobnie najlepsi, jacy istnieją, a wśród nich Brytyjczycy Richard Stanton i John Volanthen (Ron Howard przygotowuje skądinąd fabułę dotyczącą tych samych dramatycznych wydarzeń, zaś w przywołanych mężczyzn wcielić się mają odpowiednio Viggo Mortensen i Colin Farrell). To oni w gruncie rzeczy – jak przekonują Vasarhelyi i Chin – zarządzali operacją, zmagając się z barierami kulturowymi i językowymi, a także z rosnącą presją otoczenia. O tym w istocie jest film „Na ratunek”. Nie tyle o uwięzionych chłopcach (prawa do tej historii niemal natychmiast zdobył Netflix), co o spieszących im z odsieczą płetwonurkach, którzy – jak sami siebie nazywają – są po prostu „stukniętymi grotołazami” zafascynowanymi ciemnymi zakamarkami.
Wprawdzie w znacznej mierze obraz Vasarhelyi oraz Chin jawi się jako – i to pomimo faktu, iż doskonale wiadomo, jak kończy się misja – sprawnie skonstruowany i momentami mrożący krew w żyłach thriller, to jednak kluczowym motywem poruszonym przez twórców jest samo nurkowanie. Nie bez przyczyny pojawiają się tu zdjęcia archiwalne pochodzące na przykład z prywatnych kolekcji Richarda i Johna. Panowie dostają szansę, by opowiedzieć o swoim często nierozumianym przez najbliższych niecodziennym i groźnym hobby, którego nie trzeba wcale uprawiać w sposób niebezpieczny. Ludzie będący w młodości wyrzutkami, nienadający się do gier zespołowych, stają się drużyną, jednoczą się w imię wyższego celu, równocześnie pozostając w swoim żywiole i bagatelizując przypisywany im heroizm.
Vasarhelyi i Chin pokazują walkę zarówno z czasem, zwątpieniem i rezygnacją, jak i z przeciwnościami natury (zatrzymanie napływu opadów deszczu do jaskini eksperci bez wahania określają jako inżynieryjny wyczyn). Łącząc ujęcia gadających głów, komputerowe wizualizacje oraz inscenizacje przygotowane specjalnie na potrzeby tego filmu, świetnie operują suspensem. A to zbliża się burza z piorunami, a to w grocie nurkom przeszkadzają kable i druty pozostawione tam przez wcześniejszych bywalców. Komuś z rąk wypada lina prowadząca do wyjścia, mimo iż żelazna zasada mówi, by pod żadnym pozorem nie dopuścić do takiej sytuacji. Któryś z komandosów dosłownie umiera z powodu niskiego poziomu tlenu. Zegar zaś tyka. Okazuje się, że chłopcy i ich trener żyją, ale nie wiadomo, czy wystarczy im sił, by wyjść na powierzchnię. Są głodni, zmęczeni i wychudzeni, ale ich woli przetrwania nie da się objąć umysłem. Szanse maleją wraz z upływem każdej minuty. Rząd Tajlandii nie daje zielonego światła torującego drogę do realizacji kontrowersyjnej metody mającej umożliwić poszkodowanym opuszczenie groty (chodzi o poddanie ich sedacji i przetransportowanie na świeże powietrze w czasie, gdy oni będą nieprzytomni).
Ta opowieść aż prosiła się o film (jeden już zresztą powstał – mowa o „Ocalonych” Toma Wallera z 2019 roku – a kolejne, jako się rzekło, są już w którejś z faz produkcji), dlatego tak szybko wokół sprawy zrobiło się żenujące zamieszanie związane z licencjami. Dramatyczna historia, którą śledzili ludzie zewsząd, zmieniając kanały ze sportowych, transmitujących mistrzostwa świata w piłce nożnej, na informacyjne, relacjonujące przebieg tajskiej operacji, wybrzmiewa tu z niezwykłą siłą. Problem w tym, że poza tym, iż twórcy prezentują widzowi bohaterską walkę nurków jaskiniowych, to dodatkowo – zupełnie niepotrzebnie – manipulują emocjami odbiorcy w iście hollywoodzkim stylu. Wiele partii dzieła zostaje zilustrowana bowiem patetyczną ścieżką muzyczną rodem z finału kina katastroficznego. Wprawdzie da się to uzasadnić dramaturgicznie, ale sam fakt, że tak się dzieje, jest dość niesmaczny.