Nie będziesz szła sama
Amerykańskie filmy poświęcone szkolnym perypetiom nastolatków rządzą się w większości podobnymi prawami. Społeczność ogólniaka, o czym przekonują choćby „Wredne dziewczyny” (2004) Marka Watersa według scenariusza Tiny Fey, dzieli się na pewne grupy. Są więc kujony, atleci, nerdzi, wypaleni, napaleni, popularne plastiki oraz wiele innych mniej lub bardziej rzucających się w oczy klik. Jest coś szalenie niewłaściwego w rzeczonym podziale, ale to, co dzieje się w „Moxie” (2021) w reżyserii Amy Poehler – niegdyś jednej z twarzy programu rozrywkowego „Saturday Night Live” (w latach 2001-2008), występującej tam u boku wspominanej Fey – przekracza granice dobrego smaku.
Sala gimnastyczna liceum Rockport w stanie Oregon. Na trybunach zasiadają prawdopodobnie wszyscy uczniowie. W tej samej chwili z telefonów każdego z nich dobiegają dźwięki powiadomień. Oto lista została opublikowana! W zestawieniu, wiszącym gdzieś w mediach społecznościowych, oceniane są wyłącznie dziewczyny, którym chłopacy przypinają krzywdzące łatki: „Najlepszy tyłek”, „Największe cycki”, „Pierwsza do zaliczenia”. Dla bagatelizującej wszelkie przejawy mowy nienawiści dyrektorki (Marcia Gay Harden) to tylko słowa. Scena, w której jedna z bohaterek skarży się na nieodpowiednie zachowanie kolegi z klasy, przypomina zresztą, choć w dużo łagodniejszej wersji, niezwykle mocny moment z filmu „Obiecująca. Młoda. Kobieta” (2020) autorstwa Emerald Fennell.
Gdzieś pośrodku, jeśli chodzi o stosunek do listy, stoi Vivian (Hadley Robinson). Z jednej strony ranking ją irytuje, dostrzega jego seksistowski i uprzedmiatawiający charakter, ale z drugiej – to właśnie od jawnie ekscytującej rozmowy o planowanej publikacji etykietek rozpoczyna pierwszy dzień nowego roku jako jedenastoklasistka. Ma szesnaście lat, od małego przyjaźni się z Claudią (Lauren Tsai), z którą spędza każdą przerwę. W teście osobowości obu wyszło, że są introwertyczkami, a to dodatkowo cementuje ich relację. Matka Vivian (Amy Poehler) czuje podskórnie, że córka się od niej oddala – chciałaby wiedzieć więcej, ale nie rozmawiają już tyle, co kiedyś.
Wszystko zmienia pojawienie się w szkole nowej uczennicy imieniem Lucy (Alycia Pascual-Peña), która nie tylko kwestionuje obowiązującą na zajęciach z angielskiego listę lektur (za mało kobiet i czarnych twórców), ale też stawia czoła kapitanowi lokalnej drużyny i bożyszczu tłumów, Mitchellowi (Patrick Schwarzenegger), będącemu – co tu dużo mówić – zwykłym gnojkiem. „Ignoruj go” – sugeruje Vivian. „Niby dlaczego miałabym to robić? Niech on się poprawi. Jest niebezpieczny” – odpowiada Lucy. „Jest po prostu upierdliwy; nie wychylaj się, a da ci spokój” – ciągnie Vivian, co Lucy kwituje następująco, w swoim stylu: „Dzięki za radę, ale będę szła z podniesioną głową”.
Ten krótki dialog na szkolnym korytarzu pozostaje nie bez wpływu na główną bohaterkę. Vivian zaczyna rozumieć, że nie można ot tak, jak gdyby nigdy nic, ignorować podobnych zachowań. Trzeba zatrzymać pędzącą kulturę gwałtu. Powiedzieć, że chłopcy już tacy są, oznacza w gruncie rzeczy legitymizowanie ich okropnych działań, a to musi się skończyć. Gdy protagonistka odkrywa w domu (należy przyznać, że dzieje się to trochę ni stąd, ni zowąd) walizkę z pamiątkami należącymi do jej matki, okazuje się, że ta nudna dziś rodzicielka była w młodości punkrockową buntowniczką walczącą na rzecz równouprawnienia. To inspiruje szesnastolatkę do stworzenia wywrotowego zina, który – kolportowany potajemnie i anonimowo w toaletach – rozpoczyna feministyczną rewolucję. W liceum zawiązuje się grupa o nazwie „Moxie” – co oznacza odwagę, energię i determinację – do której dołączają kolejne osoby – nie tylko dziewczyny – odczuwające, że coś jest nie tak w rządzonym przez facetów świecie. Wśród nich są między innymi Kiera (Sydney Park) i Amaya (Anjelika Washington), dwie utalentowane piłkarki, na co dzień spotykające się z systemową dyskryminacją ze względu na płeć: choć żeńska drużyna osiąga co roku większe sukcesy od męskiej, zawodniczki wciąż muszą grać w starych strojach, podczas gdy w chłopaków inwestuje się ogromne pieniądze. Jest też Kaitlynn (Sabrina Haskett), którą dyrektorka odsyła do domu z uwagi na zanadto odsłaniającą dekolt koszulkę na ramiączkach. Nie trzeba długo czekać, aż wszystkie jej koleżanki przyjdą – w geście wsparcia i sprzeciwu – ubrane tak samo.
Dziewczyny z „Moxie” mają dość, manifestując jedność i siłę kobiet. Akcja – pierwotnie przypominająca raczej powolną i rodzącą się w bólach ewolucję, która nie przyniesie żadnych pozytywnych efektów – ogarnia całą szkołę, co z kolei powoduje rozdźwięk pomiędzy Vivian a Claudią. „Nie mam tego gdzieś, ale pozwól mi być sobą i robić rzeczy po swojemu” – mówi ta druga, co nie od razu zostaje zaakceptowane przez rówieśniczkę.
Lucy sprawia, że Vivian postanawia wywrócić swój system wartości do góry nogami, ale jednocześnie – jak wyznaje swojemu nowemu chłopakowi Sethowi (Nico Hiraga) – nie chce być liderką ruchu, który może mówić sam za siebie. Postanawia zostać w cieniu, co niekoniecznie jest dobrym pomysłem, ponieważ konsekwencje jej czynów i decyzji zaczynają ponosić inni ludzie.
Postulaty wygłaszane przez Poehler w „Moxie” są zwyczajnie słuszne (aż dziw bierze, że wciąż trzeba je wykrzykiwać w XXI wieku), co nie oznacza bynajmniej, że jej drugi film – po debiutanckim „Gorzkim winie” (2019) – wolny jest od wad. Przede wszystkim trwa o wiele za długo (prawie dwugodzinny metraż nie sprzyja opowiadanej historii) i – jak na kino rewolucyjne, wprost nawiązujące do anarchii rodem z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – jego tempo jest zbyt wolne. Ponadto, co akurat wcale nie musi być zarzutem, lecz nie sposób tego nie dostrzec, obraz ten jest prawie całkowicie pozbawiony humoru, a to – biorąc pod uwagę proweniencję jego autorki – wydaje się dość osobliwe. „Moxie” to poprawne dzieło, z nad wyraz wzruszającym finałem, w którym na pierwszy plan wysuwa się solidarnościowe hasło „Nigdy nie będziesz szła sama”, ale w zestawieniu z niedawnymi reprezentantami obrazów o dorastaniu z licealnymi korytarzami w tle – od „Lady Bird” (reż. Greta Gerwig, 2017) przez „Twojego Simona” (reż. Greg Berlanti, 2018) po „Szkołą melanżu” (reż. Olivia Wilde, 2019) – poprawność to zdecydowanie za mało.