Piekielna dolina

Scott McGehee i David Siegel to scenariopisarsko-reżyserski duet, który w branży działa od niemal trzech dekad, a na koncie ma zaledwie sześć zrealizowanych za stosunkowo niewielkie pieniądze pełnych metraży. To „Szwy” (1993), „Na samym dnie” (2001), „Sezon na słówka” (2005), „Niepewność” (2008), „O czym wiedziała Maisie” (2012) oraz „Montańska opowieść” (2021). W tym ostatnim, zrobionym po dziewięcioletniej przerwie, twórcy przenoszą widza do Krainy Wielkiego Nieba, w okolice Paradise Valley, gdzie życie – wbrew nazwie doliny – wcale nie przypomina raju, o czym świadczą nie tylko nawiązania do poszczególnych kręgów Piekła, opisanych przez Dantego w „Boskiej komedii”, ale również minorowa tonacja oraz powolne tempo narracji.

Cal Thorne (Owen Teague) wraca z oddalonego o niecałe dziesięć godzin jazdy samochodem Cheyenne w stanie Wyoming na rodzinne, otoczone ośnieżonymi górami ranczo, by pożegnać się z umierającym i podłączonym do aparatury medycznej ojcem Wade’em (Rob Story), który – dostawszy udaru – zapadł w śpiączkę. Od tego momentu opiekują się nim Valentina (Kimberly Guerrero), przyjaciółka domu i kobieta doglądająca rozległej farmy, oraz pochodzący z Kenii pielęgniarz imieniem Ace (Gilbert Owuor), człowiek nad wyraz opanowany i obdarzony wyjątkową mądrością.

Co znamienne, Cal, dotarłszy do posiadłości, woli udać się do stajni, by porozmawiać w niej z sędziwym ogierem, niż spędzić trochę czasu przy łóżku własnego staruszka. To sygnał aż nadto wyraźny – relacja łącząca tych mężczyzn nie należała w przeszłości do najłatwiejszych. Młody Thorne robi zatem wszystko, co może, by unikać kontaktu z nieprzytomnym rodzicem. Dobrym pretekstem do opuszczenia posesji i udania się do pobliskiego miasteczka jest fakt, że Wade pogrążył ranczo w gigantycznych długach. Cal stara się odkręcić sprawę, ale w banku słyszy, że jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest sprzedaż majątku, która skądinąd i tak nie pokryje kosztów leczenia.

Kiedy chłopak, nie mając innego wyjścia, zaczyna regulować finanse, do domu wraca jego siostra Erin (Haley Lu Richardson; znana z recenzowanego tu „Testu na przyjaźń” autorstwa Rachel Lee Goldenberg z 2020 roku), po której słuch zaginął na dobre siedem lat. Jeśli wcześniej Cal był sceptycznie nastawiony do przesiadywania w tym samym pomieszczeniu z tatą, to ona wzdryga się na samą myśl o ojcu. „Chcę go tylko jeszcze raz zobaczyć. Wieczorem wyjeżdżam” – mówi dziewczyna, która przybywa aż z północnej części stanu Nowy Jork. Erin także większą troską otacza liczącego sobie ćwierć wieku konia niż Wade’a. Gdy dowiaduje się, że Cal chce uśpić zwierzę, postanawia zostać na dłużej, by w spokoju zastanowić się nad dalszym losem ukochanego wierzchowca. Nie mieści jej się w głowie, że można by go ot tak zabić. Ostatecznie decyduje się przetransportować rumaka tam, gdzie mieszka. W tym celu – od Mohikanina imieniem Mukki (Eugene Brave Rock) – kupuje pikapa z przyczepą do przewozu ogiera. Podróż po sprzęt, w której towarzyszy jej brat, to dobra okazja, by wreszcie porozmawiać i oczyścić atmosferę.

Haley Lu Richardson i Owen Teague w filmie "Montana Story" (reż. Scott McGehee, David Siegel, 2021)

To o tyle trudne, że siedem lat temu, gdy oboje byli uczniami, w ich życiu doszło do tragedii, której sprawcą był – jak można się domyślać od samego początku filmu – ojciec. Z Wade’a żaden kowboj; kowbojski ma co najwyżej temperament. Mężczyzna, niegdyś wzięty prawnik współodpowiedzialny za tuszowanie machlojek i przekrętów działającego w okolicznej kopalni koncernu górniczego, dał się bowiem poznać jako łajdak i przemocowiec, który nie zasługuje teraz na empatię. Uwielbiany w dzieciństwie, obecnie znienawidzony przez potomstwo, a przynajmniej przez córkę. „Kolejne miejsce zbrodni na Dzikim Zachodzie” – mówi Erin, patrząc na ogromną dziurę w ziemi, która uczyniła z ich domu piekło (to dziewczyna opisała tę kwestię w szkolnej gazetce, czym napytała sobie biedy), choć równie dobrze to samo mogłaby powiedzieć o rodzinnym ranczu. „Kiedy dorastaliśmy, indoktrynowano nas opowieściami o niebie Montany, wycieczkami do Yellowstone, bezkresnym horyzontem” – dodaje. Wychowując się w Paradise Valley, jej perspektywa została zaburzona. Musiała wyjechać, by zmienić punkt widzenia.

McGehee i Siegel przyglądają się dramatowi Thorne’ów z nadzieją, wierząc, że istnieją szanse na pojednanie, zabliźnienie długo jątrzących się ran – zarówno tych na ciele, jak i na duszy – oraz zmazanie poczucia winy. Ulokowanie tej anegdoty w konkretnym miejscu – w stanie skarbów, w którym człowiek jest tak mały, że wręcz niedostrzegalny – a także nazwanie jej opowieścią o Montanie paradoksalnie uniwersalizuje tę historię. Dolina jako synekdocha całego kraju, podobnie jak Stany Zjednoczone właśnie, świadkuje grzechom popełnianym przez rodziców, z którymi zmierzyć muszą się ich dzieci. „Jak ktoś tak mocno kochany, mógł być aż tak okrutny?” – zastanawia się Cal. Choć pierwotnie dystans dzielący bohaterów jest tu jednakowo olbrzymi, co odległości pomiędzy kolejnymi osadami na tym obszarze, to nie oznacza to bynajmniej, że nie da się go pokonać. Z piekła, jak się okazuje, istnieje wyjście.

Recenzja filmu Montańska opowieść (Montana Story); reż. Scott McGehee, David Siegel; USA 2021; 113 minut