Ministranci na deskach
W 2008 roku Mikey Alfred wraz z przyjaciółmi założył Illegal Civilization (lub po prostu Illegal Civ), amerykańską markę odzieżową i deskorolkową oraz studio filmowe w jednym (reklamujące się jako pierwsza wytwórnia realizująca kino młodzieżowe) z siedzibą w North Hollywood (dla mieszkańców NoHo). Dekadę później ten dwudziestosześcioletni dziś przedsiębiorca współprodukował debiut Jonaha Hilla za kamerą pod tytułem „Najlepsze lata” (2018), w którym pojawili się skaterzy związani z firmą, a więc między innymi Sunny Suljic, Kevin White, Na-Kel Smith oraz Ryder McLaughlin. Każdego z nich można zobaczyć również w pierwszym obrazie autorstwa samego Alfreda. Wyreżyserowana i napisana przezeń „Młodość w North Hollywood” (2021) – w tyłówce pojawia się wprawdzie informacja, że za scenariusz odpowiada niejaki Rusty Johnson, ale, jak się okazuje, to po prostu pseudonim Alfreda, który chciał w ten sposób uniknąć uiszczania składki na rzecz gildii – to subtelna i ciepła, nie tylko dlatego, że zrealizowana w słońcu Kalifornii, opowieść o nastolatku stojącym na rozdrożu.
Michael (grany przez wspomnianego już McLaughlina), który właśnie ukończył liceum, musi dokonać wyboru: albo pójść na studia, zgodnie zresztą z wolą samotnie wychowującego go ojca (Vince Vaughn; reżyserowi marzyło się zaangażowanie do tej roli Matthew McConaugheya), albo zostać nowym Tonym Hawkiem. Od samego początku wiadomo, że w gruncie rzeczy dużo bardziej zależy mu na tej drugiej ścieżce. Niby przebąkuje coś, że mógłby połączyć i edukację, i jazdę na desce, ale to tylko takie gadanie. Skoro jasne jest, czego chce od życia, to w czym tkwi problem?
Źródeł dylematu należy upatrywać w dwóch co najmniej czynnikach. Pierwszym z nich jest wymagający rodziciel i żywiciel familii zarazem, pracownik budowlany, który nie owija w bawełnę, wspominając własne, szalenie trudne dzieciństwo, i mówiąc, że skateboarding nie jest tak naprawdę pracą, a raczej hobby, i to w dodatku niechętnie przez niego akceptowanym. Michael – jego zdaniem – powinien się wykształcić. Jeśli nie chce tego robić, będzie zaciągnięty do fizycznej roboty. Tym szlakiem idzie już Adolf (Aramis Hudson), przyjaciel głównego bohatera – to drugi z rzeczonych faktorów – który zdążył zrozumieć, że w skakaniu na deskorolce wcale nie jest tak utalentowany, jak jego kumple. Jay (Nico Hiraga; rozpoznawalny dzięki „Szkole melanżu” Olivii Wilde z 2019 roku i dwa lata późniejszemu „Moxie” w reżyserii Amy Poehler) z kolei, kolejna z najbliższych Michaelowi osób (jeszcze do niedawna służyli razem do ołtarza, ale właśnie usłyszeli od księdza, że są już na to za starzy), też coraz rzadziej pojawia się na rampie. Trampki Converse z wypisanym na górnej części podeszwy hasłem „North Hollywood” zamienił na żeglarskie mokasyny, które matka kupiła mu, by porządnie prezentował się na uczelni. Zdaje się więc, że tylko Rachel (Miranda Cosgrove), sympatia protagonisty, wierzy, że chłopak ma jakiekolwiek szanse, by zostać profesjonalnym skaterem, choć i ona, gdy słyszy tę nowinę, pyta go, czy jest w tym dobry („Jeśli chcesz osiągnąć sukces, musisz ciężko pracować” – mówi Michaelowi jej ojciec).
Film Alfreda nie miał łatwej drogi na ekrany. Najpierw został odrzucony przez programujących festiwal Sundance, i to pomimo faktu, że wśród jego producentów znaleźli się muzyk Pharrell Williams oraz znany z hitów Netflixa – jak choćby „Do wszystkich chłopców, których kochałam” (reż. Susan Johnson, 2018) – aktor Noah Centineo, a następnie miał ogromny problem ze znalezieniem dystrybutora (w międzyczasie, jakby tego było mało, wybuchła pandemia koronawirusa). Alfred handlował więc limitowanymi dostępami do projekcji obsługiwanych przez stronę internetową Illegal Civ, ale ostatecznie – ku uciesze zainteresowanych i fanów – utwór trafił na platformy VOD, gdzie z miejsca stał się hitem, w liczbie sprzedanych dostępów pokonując tak głośny tytuł jak „Nomadland” (reż. Chloé Zhao, 2020). Reżyserska pogoń za sukcesem opłaciła się.
Ojciec Michaela chce dla niego dobrze. To, jak się zachowuje, jest wyrazem jego troski o syna – w końcu pragnie dla niego lepszej przyszłości. Nie ma mu się co dziwić, że – nie poznawszy innego życia – wybór chłopaka uważa za mrzonkę. Jego tradycyjne podejście jest jednak tak mało amerykańskie. Zamiast zachęcać dziecko do próbowania – no cóż, najwyżej się sparzy – odwodzi je od tego pomysłu. Deskorolkarstwo nie musi być wszak wyłącznie symbolem wolności i beztroski, jak na przykład w „Skejterce” (reż. Crystal Moselle, 2018); może funkcjonować też po prostu jako sposób na życie, w szerszym nawet znaczeniu niż w dokumencie „Jutro albo pojutrze” (reż. Bing Liu, 2018). „Chcę tylko, żebyś mnie wspierał” – wyznaje Michael ojcu. To jego wizja gonitwy (a raczej jazdy) za szczęściem.
Hollywood ponownie jawi się jako epicentrum Amerykańskiego Snu. Marzycieli można tu znaleźć na każdym kroku. To nie tylko główny bohater filmu, ale również sam jego reżyser, który opowiada powszechnie znaną historię (na poły autobiograficzną) o przyjaźni, dorastaniu i odkrywaniu siebie, przełamując ją – w warstwie audialnej – dość nietypowym wyborem piosenek. To bowiem niemal wyłącznie kawałki z lat pięćdziesiątych – idealnie współgrające z klimatem szalenia na desce – które przywołują inny klasyk kina o wchodzeniu w dorosłość, a mianowicie „Amerykańskie graffiti” (1973) George’a Lucasa.