Bohater z sąsiedztwa
Wyraźnie zmęczony egzystencją mężczyzna ma już dosyć. Jego doczesna wędrówka nie potoczyła się tak, jak sobie wymarzył, w związku z czym powziął decyzję, by ją zakończyć, na własną rękę. Gdy prószący śnieg przykrywa zamieszkiwane przezeń miasteczko, na które – na domiar złego – dybie już majętny człowiek w białej koszuli, on szykuje się do popełnienia samobójstwa. Procederowi zapobiega pojawiający się niespodziewanie anioł stróż, który zaraz potem pokazuje swemu podopiecznemu, jak wyglądałaby okolica, gdyby nieszczęśnika nie było. Przyglądając się tej posępnej wizji, podniesiony na duchu osobnik, do niedawna gotów umrzeć, zmienia zdanie i postanawia spróbować od początku, raz jeszcze.
Tak – w telegraficznym, rzecz jasna, skrócie – rysuje się anegdota filmu „To wspaniałe życie” (reż. Frank Capra, 1946), lecz przytoczony zarys śmiało można by przyłożyć do komediodramatu „Mężczyzna imieniem Otto” (reż. Marc Forster, 2022), któremu – zdaje się – bliżej do ponadczasowego bożonarodzeniowego klasyka niż do szwedzkiego wzorca, a mianowicie powstałego na podstawie książki Fredrika Backmana „Mężczyzny imieniem Ove” (reż. Hannes Holm, 2015). Jasne, historia w obu utworach, zarówno w oryginale, jak i w amerykańskiej powtórce, przynajmniej na pierwszy rzut oka, jest identyczna, lecz każdy z nich adaptuje ją na swój sposób.
U Forstera – twórcy i „Marzyciela” (2004), i „World War Z” (2013), projektów jakże różniących się od siebie – Otto (znakomity i z radością grający na przekór emploi Tom Hanks) wstaje punktualnie o 5:30. Po porannej toalecie, zjedzeniu śniadania i wypiciu kawy wyrusza na rytualny wręcz obchód po osiedlu, na które składają się dwa szeregi identycznych domów. Sprawdza, czy śmieci zostały poprawnie posegregowane. Przestawia źle zaparkowane rowery. Upewnia się, czy dobrze zamknięto bramę wjazdową. Przy okazji poucza kurierkę, która wjechała na teren prywatny, ignorując zakaz, i czepia się młodej damulki pozwalającej na to, by jej pies oddawał mocz na jego trawnik. To bez wątpienia zgryźliwy tetryk (zaiste w tradycji Jacka Lemmona i Waltera Matthaua), warczący na każdego, kto stanie mu na drodze, i wszystkich wyzywający od idiotów.
Kiedy Otto wyegzekwuje już przepisy, wraca do siebie, by dokonać żywota. Straciwszy żonę, pragnie do niej dołączyć. W tym celu, zaopatrzony w co należy, kręci – i to dosłownie – stryczek na własną szyję, lecz w dokonaniu swych dni, niczym granemu przez Jamesa Stewarta George’owi Baileyowi u Capry, przeszkadza anielica, a właściwie nowa sąsiadka, która wraz z rodziną, generując przy tym potężny harmider, wprowadza się do posesji naprzeciwko. Marisol (irytująca i momentami przerysowana, a zarazem epatująca ciepłem Mariana Treviño), bo o niej mowa, robi tak duże zamieszanie, że pedantyczny Otto (tę cechę charakteru wyraża u Forstera symetryczne kadrowanie bohatera) musi odłożyć swe teoretycznie niecierpiące zwłoki plany na później, zwłaszcza że widzi, iż Tommy (Manuel Garcia-Rulfo), mąż kobiety, wykonując manewr cofania, niszczy mu skrzynkę na listy. Chlebem i solą bynajmniej Otto przybyszów nie wita, a kilkoma cierpkimi słowami, wypowiadanymi – a jakże! – opryskliwym tonem. Sęk w tym, że nie z Marisol takie numery. Już ona się postara, by zmiękczyć starego zrzędę i rozmrozić jego skute lodem – jak u Ebenezera Scrooge’a z „Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa – serce.
Otto nie zawsze był takim malkontentem, co reżyser relacjonuje za pomocą aż nazbyt trącących komunałem retrospekcji. Co innego, jeśli chodzi o przestrzeganie zasad – tą akurat ścieżką kroczył przez całe życie. „Lubię wiedzieć, jak co działa” – wyznaje w trakcie pierwszej randki Sonyi (Rachel Keller), swej przyszłej żonie, tej, która wniosła kolor do jego czarno-białej rzeczywistości. Ich miłość była dla Ottona – we wspomnieniach interpretowanego przez Trumana Hanksa – wszystkim. Śmierć partnerki odcisnęła na nim trwałe piętno. Wpędziła w depresję i zwróciła całą uwagę na swoistą pracę u podstaw oraz próbę uczynienia z sąsiedztwa sprawnie funkcjonującego mechanizmu.
Czy w takim razie Otto jest mizantropem? Owszem, narzeka, marudzi i jest zgorzkniały, zaś tych, z którymi obcuje (niechętnie, wiadomo), traktuje protekcjonalnie. Ale czy jest niemiły z premedytacją? Niekoniecznie. On nie może znieść tego, że inni ludzie nie potrafią dostosować się do pewnych drogowskazów. Przychodząc na cmentarz i siadając przy grobie Sonyi, zwierza się zmarłej małżonce, mówiąc, że nic nie jest takie jak kiedyś, a osiedle zeszło na psy. Jakby zaś tego było mało, seniorów chce przesiedlić krwiożercza korporacja o nazwie Dye & Merica („Umieraj, Ameryko”?), parająca się deweloperką i reprezentowana przez aroganckiego faceta w białym kołnierzyku (Mike Birbiglia).
Z perspektywy mężczyzny imieniem Otto świat jest nieznośnym miejscem. Zarządcy budynków nie chcą stawiać podjazdów dla osób z niepełnosprawnościami, gdyż takie inwestycje są nieopłacalne. Rodzice wrzucają z domów swe dzieci, bo te przyznają się im do tego, iż są transpłciowe. Kierowcy, wbrew logice, wsiadają do samochodów marki Ford, Toyota czy Volkswagen, choć wiadomo przecież, że najbardziej niezawodne auta produkuje Chevrolet. Ten ostatni przykład w tym kontekście to oczywiście żart, lecz faktem jest to, iż Otto obnaża głupotę, którą obserwuje na co dzień, szukając przy tym sprawiedliwości dla słabych i pokrzywdzonych.
I choć sam zmaga się z głęboką depresją, pogrążony jest w tęsknocie i rozpaczy, a na koncie ma kilka prób samobójczych, co uzewnętrznia się w postaci nieuprzejmości, a czasami wręcz chamstwa, to jednocześnie podejmuje działania kroki mające przyczynić się do poprawy losów tych, na których – choć na głos tego nie potwierdzi – mu zależy. Może i po śmierci żony stał się samotnikiem – niczym kot, który się doń przyplątał – ale także on potrzebuje powtórnego udomowienia, bliskości oraz ciepłego obiadu, niegdyś gotowanego przez Sonyę, teraz podawanego mu przez Marisol. Pod maską typa nie do zniesienia kryje się człowiek o za dużym sercu, gotowy do powrotu znad przepaści bohater z sąsiedztwa. Obraz Forstera, podobnie jak uniwersalne arcydzieło Capry, to kino afirmujące tę właśnie postawę i samo życie.