Kobieta pośrodku niczego
Robin Wright, aktorka znana między innymi z „Forresta Gumpa” (reż. Robert Zemeckis, 1994), a ostatnio również z serialu „House of Cards” (2013-2018), na planie którego zdobywała reżyserskie szlify, realizując kilka odcinków (łącznie z finałem), debiutuje pełnometrażowym filmem fikcji pod tytułem „Land” (2021), rzeczą zainscenizowaną poprawnie i kompetentnie, co nie oznacza bynajmniej, że błyskotliwie. Całość wypada dość konwencjonalnie, także z uwagi na fakt, iż echem odbijają się tu inne obrazy podejmujące podobne kwestie, by wspomnieć choćby o takich utworach jak „Wszystko za życie” (reż. Sean Penn, 2007) czy „Dzika droga” (reż. Jean-Marc Vallée, 2014).
Krótki prolog sugeruje, że oto doszło do jakiejś tragedii. Edee (w tej roli twórczyni) jest przytłoczona niewyobrażalnym wprost smutkiem. Udaje się do terapeutki, której wyznaje, że ludzie oczekują od niej, by wreszcie stanęła na nogach. Ona tymczasem woli pozostać ze swoim bólem sama, przepracowując traumę na własnych zasadach. Widząc, że wizyta u specjalistki na nic się zdaje, podejmuje kroki drastyczne, wręcz graniczne. Nie targa się wprawdzie na swoje życie, ale to, na co się decyduje, przypomina misję samobójczą. Edee wyrusza bowiem w Góry Skaliste, by tam odetchnąć wreszcie pełną piersią, by oderwać się od rzeczywistości, by być może znaleźć siebie na nowo. Kupuje działkę gdzieś pośrodku lasu w stanie Wyoming, na której stoi stary domek z bali. Wprowadza się doń, uprzednio pozbywając się telefonu (dosłownie wrzuca go do śmietnika, i to w momencie, gdy dzwoni do niej grana przez Kim Dickens siostra) oraz samochodu. „To niezbyt dobry pomysł, by rezygnować ze środka transportu w takiej dziczy” – ostrzega ją mężczyzna, który sprzedał jej ziemię, ale ona nic sobie z tego nie robi.
Ta nonszalancja daje jej się we znaki niedługo po przybyciu na miejsce. I choć ustawia na półkach zapas konserw na kilka co najmniej tygodni, to wnet okazuje się, że to za mało, tym bardziej, że nie potrafi ani polować, ani nawet posługiwać się siekierą. Co więcej, nie wie, jak rozpalić ogień w kominku, a przecież zima w tych okolicach jest naprawdę sroga. Do tego trzeba jeszcze pamiętać o zasiedlających te tereny wilkach szarych oraz niedźwiedziach grizzly. Czy Edee, kobieta z miasta (w którymś z krótkich ujęć przechadza się po ulicach Chicago), w ogóle pomyślała o zagrożeniach, jakie czyhają na nią na tym odludziu? A może właśnie o to jej chodziło, by umrzeć z dala od cywilizacji, w samotności, niejako mimochodem, z wyziębienia, z głodu lub rozszarpana przez dzikie zwierzę?
Czy zatem moment, w którym nieprzytomną znajduje ją Miguel (Demián Bichir), to chwila przynosząca zbawienie, czy raczej rozczarowanie? Potrzeba czasu, by na jaw wyszło, że jednak to pierwsze, ale Edee długo nie potrafi się przyznać ani przed mężczyzną, ani przed sobą, że potrzebowała tego ratunku. Protagonistka, choć decyduje się przyjąć pomoc ofiarowaną przez nowo poznanego sąsiada (to pojęcie względne, gdyż dzielić może ich kilka kilometrów), stawia pewne warunki. Nie chce przede wszystkim być informowana o jakichkolwiek wieściach płynących ze świata zewnętrznego. Zamyka się, buduje wokół siebie kokon, a zarazem otwiera – Miguel jest bowiem człowiekiem, który, jak łatwo można się domyślić, doświadczył podobnej straty, co ona. Skoro coś ich łączy, rodzi się zaufanie, tworzy się więź. Dzieje się więc to, przed czym Edee uciekła.
O ile ciekawszy byłby debiut Wright, gdyby wyjaśnienie motywacji głównej bohaterki pozostało gdzieś w sferze domysłów czy niedopowiedzeń. Reżyserka natomiast podejmuje decyzję najgorszą z możliwych, sięgając po sfilmowane przy użyciu zmiękczających filtrów retrospekcje oraz ujęcia wizyjne. W przebłyskach, które są efektem jej wyobraźni, pojawiają się dwie osoby: jej nieżyjący już mąż oraz syn. Jakaż szkoda, tym bardziej, że cały utwór zdominowany jest raczej przez ciszę, którą można by wykorzystać również do zaimplementowania wątku traumy. Tak się jednak składa, że Wright, za sprawą scenarzystów, a mianowicie Erin Dignam oraz Jessego Chathama, pozwala swym postaciom mówić, zwłaszcza wtedy, gdy jest to absolutnie zbędne (dialogi są momentami wyjątkowo toporne).
Czas mija. Zmieniają się pory roku, włosy Edee robią się coraz dłuższe, a ona z każdym dniem nie tylko lepiej radzi sobie w szkole przetrwania, ale również zbliża się do Miguela. Innymi słowy: kobieta odnajduje się, rozpoznaje cel. Piękna i surowa natura Gór Skalistych (całość kręcono w kanadyjskiej prowincji Alberta) okazuje się dla niej najlepszą terapią, ale tylko w połowie. Oto w „Land” Wright stara się przekazać, że wcale nie izolacja jest odpowiedzią na bolączki, ale kontakt z drugim człowiekiem. „Dlaczego mi pomagasz?” – pyta Edee. „Ponieważ znalazłaś się na mojej ścieżce” – odpowiada Miguel. Bohaterka mogłaby powiedzieć dokładnie to samo.