Dystrykt dojrzewania
Powstała w 1942 roku dzielnica Cabrini-Green w Chicago – dziś, jak gros tego typu miejsc w Stanach Zjednoczonych, dawno już zgentryfikowana – zbudowana została w celu zapewnienia dachu nad głową robotnikom podczas drugiej wojny światowej (mowa głównie o potomkach włoskich i irlandzkich imigrantów). Dwie dekady później okolicę wysokich budynków z jednej i szeregowych domów z czerwonej cegły z drugiej strony zamieszkiwali już w większości Afroamerykanie, w znacznej mierze ci migrujący z Południa na Północ, uciekający przed rasizmem i segregacją, poszukujący dla siebie pracy w lepiej uprzemysłowionej części kraju, a dla swoich dzieci szkół na wyższym poziomie.
Sęk w tym, że dyskryminacja, od której chcieli się uwolnić, dosięgnęła ich również w Wietrznym Mieście. Gwałtowny wzrost ludności z takich obszarów jak choćby Missisipi poskutkował tym, że przybysze zaczęli konkurować ze starymi osadnikami z Europy o dostęp do tanich nieruchomości. To z kolei przyczyniło się do tego, że na Afroamerykanów zaczęto nakładać różne obostrzenia i ograniczenia, które doprowadziły do tego, iż zaczęli się oni kumulować w swoistych gettach, stosunkowo niedrogich, gorzej zarządzanych, pomijanych w planach restrukturyzacyjnych. Cabrini-Green było jednym z nich. Dzielnica ubożała z roku na rok, zwłaszcza że municypalne władze przestały inwestować w jej rozwój. Rosła przestępczość, co doprowadziło do tego, że określano ją mianem najniebezpieczniejszego dystryktu w Chicago. To, co miało być Ziemią Obiecaną, okazało się Małym Piekłem (w połowie XIX wieku, a więc prawie sto lat przed tym, jak postawiono tam pierwsze komunalne bloki, obszar nosił przydomek Little Hell).
Cabrini-Green jawi się jako ruina w filmie „Jesteśmy już duzi” (2023), trzecim – po „One Night” (2016) i „Hali” (2019) – reżyserskim projekcie urodzonej w Chicago Minhal Baig. Jest jesień roku 1992, miasto dopiero co otrząsnęło się po wielkiej kwietniowej powodzi. Byki, prowadzone przez Michaela Jordana i Scottiego Pippena, właśnie zdobyły drugi z rzędu tytuł mistrzowski. Stanowisko burmistrza od trzech lat piastuje Demokrata Richard M. Daley, który skądinąd potem, obiecawszy wyborcom z tego sektora gruszki na wierzbie, wyburzył siedemnaście tysięcy lokali (ostatni z wieżowców runął w 2011 roku, gdy włodarz kończył swą ostatnią kadencję).
Wśród gangsterów, dilerów i grafficiarzy mieszkają dwunastoletni Malik (Blake Cameron James) i Eric (Gian Knight Ramirez), najlepsi przyjaciele od dzieciństwa. Na pierwszy rzut oka młokosi gdzieś mają realia, w jakich dorastają, a jednocześnie – nad wyraz dojrzale – manifestują to, że żyją i coś znaczą, wykrzykując hasło „Istniejemy!”. Malik i Eric marzą o lataniu, nie tyle w przestworzach, co bliżej ziemi, może jak wspomniany już Jordan. By wzbijać się w powietrze, na podwórku, między dziewczynami kręcącymi hula hopami, rozstawiają materace, biorą rozbieg i skaczą, lądując na wieży ułożonej z przedmiotów służących im w nocy do spania. Nie aspirują do unoszenia się na niebie. Wystarczy im to, co mają. Wszak po co mieliby uciekać z Cabrini-Green, gdzie jest wszystko, co im do funkcjonowania potrzebne?
Rzecz w tym, że pojawiają się problemy. Gdy siedmiolatek Dantrell Davis ginie w wyniku postrzału (do zdarzenia doszło faktycznie 13 października 1992 roku), okolica zmienia się nie do poznania, zwłaszcza z perspektywy chłopców, których nigdy dotąd nie budzili policjanci, by przeszukać ich biurka, szafy i łóżka. Sąsiedztwo przestaje być bezpieczne, o czym Dolores (Jurnee Smollett), matka Malika, wiedziała od dawna. Anita (S. Epatha Merkerson), babcia młodzieńca, dotarła do Chicago wraz z nieżyjącym już mężem wraz z drugą falą tak zwanej Wielkiej Migracji, gdy Cabrini-Green była jeszcze względnie spokojna. Teraz, mieszkając z córką i wnukami, zachęca Dolores do wyjazdu, tym bardziej że ta dostaje szansę awansu i możliwość przeprowadzki do oddalonej o niecałe trzy godziny jazdy samochodem Peorii. Grzechem byłoby nie skorzystać, zwłaszcza że czarnym kobietom niełatwo wspiąć się wyżej w hierarchii. Ale co z Erikiem? Co z przyjaźnią rówieśników, skoro jeden z nich miałby opuścić miasto?
Baig, która – niczym Sean Baker w „Projekcie Floryda” (2017) – opowiada historię swoistego mikrokosmosu z perspektywy dzieci, doskonale radzi sobie z kreślonym przez siebie przekazem, wlewając weń – i to pomimo jego ogólnego, raczej posępnego charakteru – mnóstwo ciepła, nie tylko na poziomie wizualnym, ale także na gruncie relacji pomiędzy bohaterami. W domu Malika, choć wcale się nie przelewa, nie brakuje miłości. Dolores i Anita to matriarchinie kochające, starające się zapewnić potomstwu godną egzystencję. Nie inaczej jest w przypadku Jasona (Lil Rel Howery; znany między innymi z „Głębokiej wody” Adriana Lyne’a z 2022 roku), ojca Erica, może i surowego, ale sprawiedliwego, chcącego dla swego syna jak najlepiej.
Reżyserka pokazuje świat oparty na paradoksie; świat, do którego wkrada się niepokój związany z tym, co nadejdzie jutro, ale zarazem, przynajmniej w tych dwóch mieszkaniach, zbudowany na mocnym fundamencie, czyli rodzinie. Gdy na zewnątrz króluje bezprawie, wnętrza domów Malika i Erica są azylami, w których sufity przekształcają się w upstrzony gwiazdami firmament. Dorosłość zbliża się nieubłaganie, ale wciąż jest jeszcze czas na beztroskę.
Wprawdzie Baig tworzy kino zaangażowane i wyraźnie skupione na trudnościach zjadających Amerykę od środka, ale społeczne kwestie nigdy nie przysłaniają tego, co interesuje autorkę najbardziej, a więc przyjaźni, niewinnej, niczym nieskażonej, zdolnej oprzeć się przeciwnościom losu. Owszem, polityka jest stale obecna w tej anegdocie – dobrym tego przykładem są sekwencje, w których uczniowie przysięgają wierność fladze USA, za każdym razem coraz mniej entuzjastycznie, bez przekonania (w końcu – jak łatwo się domyślić – w Ameryce wciąż nie ma szans na „sprawiedliwość dla wszystkich”) – lecz dużo ważniejsze jest to, co gra w duszach chłopaków z sąsiedztwa, zwłaszcza Malika. To on, w przeciwieństwie do Erica, ma w sobie ogromne pokłady fantazji. I to on, nie Eric, wyjeżdża ostatecznie z popadającej w zapomnienie dzielnicy Cabrini-Green. „Nie bój się latać” – mówi Malik, żegnając się z najlepszym kumplem.