Słodsza od marzenia

Nastoletnia Cairo Sweet (Jenna Ortega; znana między innymi z „Następstw” Megan Park z 2021 roku) mieszka samotnie – jej rodzice, wzięci i horrendalnie drodzy prawnicy, są wiecznie nieobecni – w olbrzymiej posiadłości, zwanej przez nią grobowcem, w prowincjonalnym miasteczku w stanie Tennessee. Dziewczyna uczęszcza do ostatniej klasy ogólniaka i marzy o wyrwaniu się z tego zabitego dechami zaścianka, najlepiej na Uniwersytet Yale, gdzie mogłaby wreszcie stanąć w szranki z równymi sobie. Tak się bowiem składa, że Cairo łeb ma nie od parady.

Zdążyła przestudiować nie tylko wszystkie wymagane lektury, ale również te, których na próżno szukać w kanonie, w tym, ot, choćby, tom autorstwa swojego nowego nauczyciela, to jest Jonathana Millera (Martin Freeman). Mężczyzna – choć nie stworzył nic od chwili poślubienia Beatrice (Dagmara Domińczyk) – wciąż ma się za pisarza. Marginalizowany przez emocjonalnie niezaangażowaną żonę, której prozatorska kariera rozwija się – tym bardziej w porównaniu z jego – wyjątkowo błyskawicznie, a także łechtany przez kokieteryjną i, nomen omen, słodką pannę Sweet, zaczyna spędzać coraz więcej czasu z uczennicą. Ta zaś, zachęcana przez najlepszą przyjaciółkę imieniem Winnie (Gideon Adlon), która zaleca się do wuefisty Borisa Fillmore’a (Bashir Salahuddin), inicjuje flirt ze starszym od siebie belfrem.

Otrzymawszy zadanie skomponowania opowiadania inspirowanego stylem swego ulubionego artysty, Cairo wybiera słynącego z lubieżności i wiodącego prym na gruncie beletrystyki w podejściu do seksu Henry’ego Millera (zbieżność nazwisk do bólu nieprzypadkowa). Tak oto młódka kreśli prowokacyjną i nieprzyzwoitą historię na temat intymnej więzi, w jaką wplątują się dydaktyk i licealistka. Jonathan, zapoznawszy się z utworem, każe Cairo zmienić jej treść, gdyż ta – jak stwierdza – jest niestosowna (to, co myśli, nie przeszkadza mu w tym, by masturbować się w trakcie czytania). Urażona Sweet wysyła fabułę do gabinetu dyrekcji, sugerując, jakoby została uwiedziona przez pedagoga.

„Dziewczynę Millera” (2024), debiut reżyserski Jade Halley Bartlett, ogląda się niczym – nie owijając niepotrzebnie w bawełnę – wstęp do filmu pornograficznego, który na domiar złego aż zanadto fetyszyzuje odtwórczynię tytułowej roli (te kuse spódniczki i podkolanówki, nijak mające się do introwertycznej osobowości bohaterki, która „nie lubi tłumów”, a „ukojenie i ucieczkę odnajduje w literaturze”). To niskich lotów thriller erotyczny, szalenie przewidywalny oraz – co gorsza – pretensjonalny. Prowadzonej ponad kadrem narracji wprost nie da się słuchać, podobnie skądinąd jak rozmów, w których Cairo i Jonathan cytują sobie nawzajem, w dodatku z pamięci, obszerne fragmenty napisanych przez siebie tekstów. Nie inaczej jest w przypadku ich pozostałych konwersacji. „Nie boisz się chodzić sama po tym lesie?” – pyta pan Miller. „To ja jestem w nim najstraszniejsza” – odpowiada panna Sweet, niejako antycypując swą przemianę w manipulującą otoczeniem okrutnicę. Nie do wytrzymania jest ilustracja muzyczna Elyssy Samsel. Jakby tego wszystkiego było mało, to z trudem patrzy się też na robotę wykonaną przez zdjęciowca Daniela Brothersa, który bodaj celowo odrealnia amerykańskie Południe, jego gotycki klimat zamykając w sztampie przypominającej reklamę perfum. „Dziewczyna Millera” wygląda jak fantazja i zaiste fantazją jest.

Nie do zniesienia u Bartlett jest – i to być może najcięższy z grzechów popełnionych przez scenarzystkę – głupota protagonistów, a już zwłaszcza Jonathana. Widzowska inteligencja jest tu raz po raz wystawiana przez autorkę na próbę. Wszak pan Miller, ten sam, który zjadł ponoć zęby na przedmiocie swych zainteresowań i badań, zachowuje się tak, jakby nigdy w życiu nie dotknął żadnej książki. Czy Jonathan nie zna – a to tylko pierwszy przykład z brzegu – „Lolity” Vladimira Nabokova, angażując się w relację z Cairo, by nie wiedzieć, jak skończy się ta naruszająca granice dobrego smaku przygoda? Mężczyzna, zafascynowany nimfetką, posuwa się za daleko. Stymulowany zarówno intelektualnie, jak i fizycznie, Jonathan nie radzi sobie z własnymi popędami, w interakcjach z panną Sweet upatrując kompensacji odczuwanych braków: i talentu, i miłości (nie dość, że pisarstwo, które nie przyniosło mu oczekiwanego splendoru, porzucił na rzecz etatu w szkole ogólnokształcącej, to jeszcze jego pożyciu małżeńskiemu z uzależnioną od alkoholu pracoholiczką daleko do sielanki). Oprzytomnienie przychodzi za późno, by uniknąć kary. „To pornografia! Zatrzymaj ją dla siebie i swojego pamiętniczka, ale nie kładź mi jej na biurko” – mówi Miller Sweetównie. To samo można powiedzieć w kontekście filmu Bartlett.

Recenzja filmu Dziewczyna Millera (Miller’s Girl); reż. Jade Halley Bartlett; USA 2024; 93 minuty