Jak żyć, czyli ojcowskie zapiski z frontu

W „Dzienniku dla Jordana” (2021) w reżyserii Denzela Washingtona są dwie korespondujące ze sobą na zasadzie kontrastu sceny. Wykorzystany zostaje w nich ten sam atrybut – w obu bohaterowie rozmawiają przez telefon. W pierwszej z nich konwersacja przebiega w sposób bardzo spokojny. W otoczeniu czuć kiełkującą miłość. Żaden z interlokutorów – ani kobieta, ani mężczyzna – nie chce odłożyć słuchawki. „Naprawdę się w to bawimy?” – pyta on, trochę chyba zażenowany tym, co wyprawiają. „Na to wygląda” – odpowiada ona, wyraźnie rozbawiona jego zakłopotaniem. W drugiej zaś ci sami ludzie są od siebie dalej niż kiedykolwiek wcześniej, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Ona: oczekująca dziecka w Nowym Jorku. On: na misji na Bliskim Wschodzie. Nic nie wskazuje na to, że wróci do domu, by chwycić ją za rękę w trakcie porodu. „Muszę kończyć” – rzuca, widząc towarzyszy broni przygotowujących się, by ruszyć do akcji. „Nie! Nie rozłączaj się” – prosi go ukochana błagalnym głosem. Te dwa momenty dzieli kilka lat – dzięki nieodżałowanemu środkowi stylistycznemu, jakim jest elipsa, na ekranie zamyka się to w ciągu godziny. Trudno stwierdzić, co takiego wydarzyło się w międzyczasie, że tak bardzo się poróżnili. Zadaniem równie niełatwym jest uwierzenie w to, że ich uczucie jest tak płomienne, jak mówią.

Czwarty w karierze utwór zrealizowany przez Washingtona – wcześniej zrobił obrazy takie jak „Antwone Fisher” (2002), „Klub dyskusyjny” (2007) oraz „Płoty” (2016) – oparty jest na wspomnieniach nagrodzonej Pulitzerem reporterki gazety „The New York Times”. Dana Canedy była w ciąży, gdy jej partnera, sierżanta sztabowego Charlesa Monroe Kinga, wysłano do Iraku. Nim wyjechał na wojenny front, dostał od kobiety pusty notes, na karty którego miał codziennie przelewać myśli towarzyszące mu na obczyźnie, gdzie wystawiono go na uczestnictwo w skrajnie niebezpiecznym i stresogennym zadaniu. Zapisał cały, dedykując go swemu nienarodzonemu wówczas jeszcze synowi imieniem Jordan. Z dziennika płynęła nauka na całe życie. Ze słów skreślonych w zeszycie chłopiec miał się dowiedzieć tego, jak być mężczyzną.

U Washingtona Dana (Chanté Adams) i Charles (Michael B. Jordan) poznają się w jej rodzinnym domu. Jest rok 1998. Ona przyjeżdża na urodziny swego ojca (Robert Wisdom), byłego wojskowego, który wchodząc do pokoju, zaznacza swą obecność poprzez szorstkość i dystans. On – zdaje się – jest częstym gościem w ich skromnych progach. Jej tatko był niegdyś, zanim przeszedł na emeryturę, jego przełożonym w ulokowanej nieopodal bazie Fort Knox. Coś między młodymi iskrzy. Zaczynają się spotykać, choć na pierwszy rzut oka wcale do siebie nie pasują. Dana jest karierowiczką mieszkającą na co dzień na Upper East Side w Wielkim Jabłku, funkcjonującą tak, jakby pozjadała wszystkie rozumy (oczywiście – z drugiej strony – można po prostu przyjąć, że to pewna siebie i świadoma swej wartości kobieta; skoro zaś tak, to czy musi być niemiła?). Jej wyrafinowanie sprawia, że Charles, wzorcowo wyprostowany dżentelmen słuchający niemodnych (jej zdaniem) ramotek i człowiek zawsze formalny (zwraca się do niej, przynajmniej do momentu, aż ona mu tego nie wypomni, jakby była jego zwierzchniczką w armii), może czuć się w jej obecności mały. Nie tak łatwo Danę polubić, kiedy co rusz zwraca uwagę mężczyźnie: a to ma nieodpowiednie buty, a to zamawia w wyszukanej włoskiej restauracji sałatkę, choć mógłby zjeść coś bardziej finezyjnego. Znamienne jest to, że on również wie, czego chce: nosi adidasy, ponieważ są praktyczne i wygodne, prosi o liście, gdyż nie ma zamiaru wpychać w siebie nadprogramowych węglowodanów. Po co zmieniać go na siłę? Dlaczego – co ważniejsze – jest przez reżysera stylizowany na fajtłapę i ignoranta? Wszak słoma z rzeczonych buciorów wcale mu nie wystaje, mimo iż jest z niezbyt rozległej mieściny. Przyjeżdżając po raz pierwszy na Manhattan, słyszy od Dany dość protekcjonalne wskazówki dotyczące tego, jak odnaleźć się w metropolii. „Wierzę, że wszystkie te szkolenia i doświadczenie bojowe nabyte w Iraku pozwolą mi jakoś przetrwać w Nowym Jorku” – komentuje jej słowa i nie sposób mu wówczas nie przyklasnąć.

Chanté Adams i Michael B. Jordan w filmie "Dziennik dla Jordana" (reż. Denzel Washington, 2021)

Ich relacja rozwija się głównie na odległość. Ona pędzi bez przerwy, chcąc osiągnąć sukces, on zaś szkoli młodych adeptów w Kentucky (w koszarach zachowuje się skądinąd zupełnie inaczej niż przy niej; krzycząc na swych podopiecznych, przypomina sierżanta Hartmana z „Full Metal Jacket” Stanleya Kubricka z 1987 roku). Komunikują się głównie – jako się rzekło – przez telefon. Mają się ku sobie, ale ona nie jest pewna, czy chce z nim być (jej wahań nie czuć, zostają wyrażone na poziomie dialogów). Będąc córką wojskowego, zna realia podobnych związków z pierwszej ręki. Trudno być z żołnierzem, gdyż ci często nad własną rodzinę przedkładają pomyślność swych kompanów. Tak się zresztą dzieje z Charlesem. To powód kłótni, do jakich dochodzi pomiędzy nim a Daną. Mężczyzna ginie, choć – pada tu taka sugestia – wcale nie musiał umierać. Mówi się, że poległ jak bohater, uczestnicząc w wypowiedzianej przez George’a W. Busha po 11 września 2001 roku wojnie z terroryzmem, ale jednocześnie padają tu słowa, jakoby tego konkretnego dnia wyruszył on na misję, mimo iż mógł siedzieć w bazie. „Nigdy nie prosił swoich ludzi o coś, czego sam nie był gotów zrobić” – mówi Dana Jordanowi (Jalon Christian), wciąż mając najpewniej w pamięci, że nie miał go przy sobie, gdy rodziła ich wspólne dziecko.

Oparty na retrospekcjach film Washingtona – być może lepszego aktora niż reżysera – zawiera momenty interesujące. Jordan czyta w dzienniku napisanym przez ojca, którego tak naprawdę nigdy nie poznał, że chłopcom też wolno płakać, ponieważ łzy pozwalają pozbyć się bólu i stresu oraz w żaden sposób nie ujmują męskości. Chłopak, zaatakowany w szkole przez rasistowskich kolegów z klasy, szuka pocieszania w słowach taty i rzeczywiście je tam znajduje („Jordan, jesteś Afroamerykaninem. Nikt nigdy ci tego nie odbierze. Będziesz atakowany ze względu na kolor skóry i kolor oczu. Ale niech świadczą o tobie twój charakter i uczynki”). Są tu również chwile absolutnie niezrozumiałe, wręcz nieakceptowalne z dzisiejszej perspektywy. W scenie, gdy Dana opowiada jakąś intymną historię, kamera powoli kadruje jej odsłonięte nogi. Dlaczego tak się dzieje? Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie. Ważne, że – niejako dla równowagi – pojawia się tu nieuzasadnione ujęcie eksponujące nagie pośladki Charlesa. Scenariusz pełen jest niestety frazesów, z których widz musi zrekonstruować tę anegdotę, ponieważ nie pozwala na to dość nieudolna reżyseria Washingtona.

Recenzja filmu Dziennik dla Jordana (A Journal for Jordan); reż. Denzel Washington; USA 2021; 131 minut