Gorączka jednej nocy
Trzy niedźwiadki – czarnoskórzy Kunle (Donald Elise Watkins) i Sean (RJ Cyler) oraz Latynos Carlos (Sebastian Chacon) – znajdują w salonie leżącą nieprzytomnie na podłodze Złotowłosą Emmę (Maddie Nichols). Nie taki był plan. Owszem, miała to być niezapomniana noc, ale ze zgoła odmiennych powodów. Kunle i Sean, nie poinformowawszy Carlosa o swych zamiarach, chcieli ukończyć – jako pierwsi Afroamerykanie na uczelni, na której się kształcą – legendarną trasę zakładającą zaliczenie imprezy w każdym z siedmiu bractw, i to w ciągu kilku zaledwie godzin, jakie dzielą zmierzch od świtu. Nie lada wyzwanie, nie ma co. Bez wątpienia odurzona czymś dziewczyna, na którą natrafiają w wynajmowanym mieszkaniu, okazuje się orzechem twardszym do zgryzienia, niż mogłoby się wydawać. Tak się bowiem składa, że jest biała.
Tyle wystarczy reżyserowi Careyowi Williamsowi oraz jego scenarzystce KD Davili, by nakreślić główną oś konfliktu, wokół której poruszają się bohaterowie „Dylematu” (2022). Tytułowy punkt sporny dotyczy próby znalezienia odpowiedzi na proste, przynajmniej na pozór, pytanie: zadzwonić pod numer alarmowy czy rozwiązać problem na własną rękę? Kunle – najporządniejszy z tria, przykładny uczeń pochodzący z dobrego domu, świeżo przed kontynuacją edukacji na należącym do Ligi Bluszczowej Uniwersytecie Princeton – widzi tylko jedno rozwiązanie: trzeba czym prędzej chwytać za telefon i powiadomić służby o nagłym zajściu. Dla próżnującego na co dzień Seana, młodzieńca, któremu w głowie zabawa, nie nauka, sytuacja jest znacznie bardziej skomplikowana. Chłopak bez mrugnięcia okiem roztacza wizję, w której żaden gliniarz, już po przyjeździe na miejsce, nie uwierzy w ich wersję wydarzeń. W najlepszym wypadku trafią za kratki; w najgorszym – zginą postrzeleni przez stróżów prawa i porządku. Carlos, który skądinąd siedział w oparach dymu przed komputerem, gdy Złotowłosa pojawiła się w ich czterech ścianach, zgadza się z Seanem. Który z amerykańskich policjantów, czując unoszącą się wszędzie woń marihuany i widząc półświadomą białą dziewczynę otoczoną przez trzech ciemnoskórych mężczyzn, nie rozwiązałby zagadki, zanim sami zainteresowani zdążyliby cokolwiek powiedzieć? Panowie wspólnie postanawiają, że darują sobie kontakty z władzą i sami odstawią otumanioną panienkę tam, skąd najprawdopodobniej przyszła. Pech sprawia, że w pościg za nimi rusza Maddie (Sabrina Carpenter), zdeterminowana starsza siostra zaginionej.
„Dylemat” zaczyna się jak kolejna komedia o balandze na studenckim kampusie, film, jakich mnóstwo w jankeskim kinie. Wnet zaś – a właściwie już w pierwszej sekwencji, gdy jedna z wykładowczyń używa negatywnie nacechowanych słów, rzekomo w ściśle akademickich celach, by sprowokować dyskusję z czarną mniejszością – przekształca się w pulsujący thriller, którego nadrzędnym tematem jest rasizm w Stanach Zjednoczonych. Wprawdzie napięcie towarzyszące bohaterom oraz konsekwencje podjętej ostatecznie decyzji są realne, to Williams i Davila przełamują je wstawkami o charakterze czysto komicznym.
Twórcy zręcznie żonglują gatunkowymi tropami, pod którymi ukrywają – na wzór, ot, choćby, „Uciekaj!” (reż. Jordan Peele, 2017) – konkretne przemyślenia na temat sytuacji społeczno-politycznej w USA. Znamienna wydaje się scena, w której Kunle, Sean i Carlos trafiają na przedmieścia zamieszkane najpewniej przez głosujących na Demokratów obywateli. Na jednym z trawników widać wbity w ziemię transparent z napisem „Życie czarnych ma znaczenie”. Tak się składa, że akurat z tej wspierającej – przynajmniej w teorii – ruch Black Lives Matter posiadłości wychodzi małżeństwo, które, widząc Afroamerykanów i Latynosa, reaguje na wskroś stereotypowo. Para starszych ludzi bierze ich za kolesi handlujących narkotykami. Na nic puste slogany – uprzedzenia szerzą się od Nowego Jorku aż po Los Angeles. Jako więc się rzekło, Williams i Davila celnie interpretują gorączkę i emocje rozprzestrzeniające się wzdłuż i wszerz kraju, także te zakorzenione głęboko pod skórą.
Jakby tego było mało, jest tu jeszcze jeden wyraźny konflikt. Chodzi mianowicie o różnice klasowe. Kunle i Seana, mimo iż są najlepszymi przyjaciółmi (to zdecydowanie coś więcej niż przynależność do tego samego – nomen omen – bractwa), dzieli pewna przepaść, która wprost wynika z ich pochodzenia. Może i startują z tego samego poziomu, a ich szanse na zdobycie wykształcenia są podobne, ale to Kunle ma wpojone przez rodziców, że odpowiednia edukacja może zeń uczynić następnego Baracka Obamę, podczas gdy Sean jest bumelantem, całą energię pożytkującym na picie, palenie i hulanki. Ten pierwszy ma żal do kumpla, że marnuje okazję. Ten drugi z kolei zauważa, że w momencie najbardziej newralgicznym, a zatem stając oko w oko z uzbrojonym policjantem, na nic się zda dyplom uczelni z najwyższej półki, jeśli tym, co może przesądzić o życiu lub śmierci, jest kolor skóry.
W filmach tego typu rzeczy nigdy nie dzieją się po myśli bohaterów. Tak jest i w tym przypadku. Panowie zaliczają ostatecznie legendarną trasę, ale nie tę, którą sobie zaplanowali, zahaczając o punkty, których woleliby uniknąć. Znakomicie wypada tu jedna z ostatnich sekwencji, symultanicznie zderzająca ze sobą ujęcia, w których Kunle – siedząc w pędzącym samochodzie – reanimuje Złotowłosą, z tymi prezentującymi policyjny pościg za wspomnianym autem. Szkoda, że „Dylemat”, thriller komediowy i kino jednej nocy zarazem, nie zawsze opiera się na takiej dynamice. Wciąż jednak jest to obraz dużo lepszy i ciekawszy od choćby wyjątkowo żenującej „Pierwszej randki” (reż. Manuel Crosby, Darren Knapp, 2021), która również sięga po gatunkowe tropy, by opowiedzieć znaną historię na opak.