Wspinaczka
Tytułowy Evan Hansen (Ben Platt), rozpoczynający ostatni rok nauki w liceum, ma rękę w gipsie (złamał ją ponoć, spadając z drzewa), na którym nikt – nawet najbliższy mu, przynajmniej w teorii, kolega imieniem Jared (znany z nadawanego w latach 2017-2021 serialu „Atypowy” Nik Dodani, tu niemal w bliźniaczej roli) – nie chce się podpisać. Evan nie radzi sobie w interakcjach międzyludzkich. Cierpi na socjofobię. Być może jest w spektrum autyzmu (być może, bo nikt głośno o tym nie mówi). Nie potrafi zagadać do Zoe Murphy (tradycyjnie znakomita Kaitlyn Dever), dziewczyny, w której od dawna się podkochuje. Gdy staje przed szansą, aby zamienić z nią kilka słów, dłonie pocą mu się do tego stopnia, że w panice ucieka.
By przezwyciężyć lęki, terapeuta zachęca go do korespondowania z samym sobą. Ma pisać wiadomości o charakterze motywacyjnym (w stylu: „To będzie wspaniały dzień!”). Chłopak podejmuje wyzwanie. W jednym z takich maili, kreślonych, nie wiedzieć czemu, w szkole – w której skądinąd wisi plakat z hasłem „Różnorodność jest jedyną prawdziwą rzeczą, która nas łączy” – zadaje sobie pytanie o to, czy ktokolwiek zauważyłby, gdyby jutro tak po prostu zniknął. Wydaje mu się, że jest niewidzialny. Choć, jak sam przyznaje, macha przez okno, by pozdrowić rówieśników, nikt mu nie odmachuje. Chce być inny. Chce, by go wreszcie dostrzeżono. Jego pragnienie spełnia się dość prędko i niespodziewanie. Niejaki Connor (Colton Ryan), brat Zoe zresztą, wyciąga z drukarki list, który Evan właśnie sklecił, zaś widząc czarno na białym imię swojej siostry (zgadza się, Hansen nie omieszkał o niej wspomnieć), wpada w szał i postanawia przywłaszczyć świstek papieru.
Przerażony protagonista boi się, że treść krótkiej notatki trafi do sieci. I oto staje się coś nieprzewidzianego. Connor popełnia samobójstwo. Mając przy sobie kartkę podkradzioną Hansenowi, jego rodzice – Cynthia (Amy Adams) i Larry (Danny Pino) – przekonani są, że to słowa pożegnalne adresowane do Evana (całość zaczyna się wszak od zwrotu „Drogi Evanie Hansenie”) i biorą licealistę za najlepszego przyjaciela ich nieżyjącego już syna. Hansen tymczasem, zaproszony przez nich na obiad, usiadłszy obok Zoe, przy której serce bije mu mocniej, podchwytuje tę narrację, opowiadając familii o tym, jak spędzał czas z Connorem. Niegdyś wdrapywał się na drzewo, z którego spadł. Teraz wspina się po szczeblach popularności, wreszcie zwracając na siebie uwagę zarówno współuczniów, jak i – co naturalnie najważniejsze – dziewczyny darzonej przezeń silnym uczuciem.
Film „Drogi Evanie Hansenie” (2021) w reżyserii Stephena Chbosky’ego, w przeszłości odpowiedzialnego za melodramat „Charlie” (2012), oparty jest nie tylko na broadwayowskim musicalu o dojrzewaniu z 2015 roku, popularnym po obu stronach Atlantyku, nagrodzonym sześcioma nagrodami Tony, powstałym na kanwie książki Stevena Levensona (tu w roli scenarzysty), ale także na wątpliwej z punktu etycznego przesłance. Nie byłoby tej historii, gdyby główny bohater od razu powiedział pogrążonej w żałobie rodzinie prawdę. To, że tego nie robi, można oczywiście złożyć na karb jego lęków społecznych – w trakcie rzeczonego spotkania jest szalenie spięty i zestresowany – ale trudno go usprawiedliwić, gdy brnie dalej w kłamstwo. Zamiast przyznać się przed wszystkimi, iż to absolutny przypadek ich połączył, a on wcale nie znał zmarłego chłopaka, prosi Jareda o pomoc w sfabrykowaniu maili wymienianych rzekomo przez niego z Connorem. Cynthia i Larry, a w końcu także Zoe kupują to oszustwo.
Evan żeruje zatem na czyjejś śmierci, zdobywając to, czego nigdy nie miał: dziewczynę oraz – co ciekawe – nowy dom (tak się bowiem składa, że ojciec zostawił go, gdy miał siedem lat, zaś matka, grana przez Julianne Moore, jest zapracowana i wiecznie nieobecna). Hansen zaczyna żyć życiem, którego dotąd nie znał. Otwiera się na świat, a ten świat otwiera się na niego. Okazuje się bowiem, że nie tylko on zmaga się z trudności, ale także Alana (Amandla Stenberg), lokalna aktywistka i przewodnicząca samorządu szkolnego, na pierwszy rzut oka radosna i gotowa do działania, w gruncie rzeczy zaś – przyjmująca cały szereg farmaceutyków przeciwdepresyjnych i uśmierzających zaburzenia lękowe.
Benj Pasek i Justin Paul, autorzy piosenek – jak z dumą przekonuje plakat promujący film – do „La La Land” (reż. Damien Chazelle, 2016) i „Króla rozrywki” (reż. Michael Gracey, 2017), zdobią musical Chbosky’ego takimi sobie utworami. Gdy wydawać by się mogło, że gatunek przeżywa swoisty renesans – tylko w ostatnim czasie premiery miały takie obrazy jak „Cyrano” (reż. Joe Wright, 2021), „Tick, Tick… Boom!” (reż. Lin-Manuel Miranda; również ze scenariuszem Levensona) oraz „West Side Story” (reż. Steven Spielberg, 2021) – „Drogi Evanie Hansenie” sabotuje niejako tę tezę. To, co śpiewają bohaterowie, z naprawdę niewielkimi wyjątkami – mowa choćby o kawałku „Sincerely, Me”, który opiera się na dość interesującym koncepcie formalno-narracyjnym, czy o poruszającym, pozbawionym wizualnych fajerwerków i błyskawicznego montażu rodem z wideoklipów „So Big / So Small” w wykonaniu Moore, a także o „If I Could Tell Her”, gdzie główny bohater, opisując domniemane uczucia Connora do siostry, wyznaje w istocie miłość Zoe) – owszem, pomaga im wysłowić to, co najgłębiej skrywane, ale niekoniecznie wpada w ucho odbiorcy.
Na te muzycznie niedociągnięcia dałoby się pewnie przymknąć oko, gdyby film nie traktował po macoszemu poważnych problemów związanych ze zdrowiem psychicznym. Chłopak popełnia samobójstwo (poza kadrem, a jakże), inny młodziak staje się gwiazdą mediów społecznościowych, cynicznie wykorzystując tragiczną śmierć nastolatka. Odebranie sobie życia jest tu katalizatorem akcji, zaś sam motyw przepracowany jest następnie co najwyżej powierzchownie (zamiast zastanowić się nad tą przygnębiająca materią, dotykającą rzesze licealistów każdego roku, twórcy każą swym bohaterom zrobić zrzutkę na pomnik – w postaci sadu – mający upamiętnić zmarłego). Jedną z niewielu scen pulsujących od najprawdziwszych emocji jest u Chbosky’ego ta, w której matka Evana odrzuca od Cynthii i Larry’ego pieniądze na edukację syna, odkładane przez nich niegdyś, by wykształcić Connora. Kobieta nie chce jałmużny od obcych, woli sama zarobić na godną przyszłość dziecka, choćby i on nie zauważał jej wysiłku. Najbardziej w tym całym spektaklu zastanawia to, dlaczego Jared, od samego początku zaangażowany w gierkę Hansena, nie puszcza pary, trzymając język za zębami. On także miał wpływ na to, by ulżyć finalnemu cierpieniu sporej grupy osób. Nie zrobił nic.