W pogoni za synem

Dzień, wydawać by się mogło, jak co dzień. Pochodząca z niewielkiego miasteczka Amy Carr (Naomi Watts) bierze tymczasem urlop na żądanie. Ma ku temu ważny powód – dwanaście miesięcy wcześniej w wypadku samochodowym zginął jej mąż. Wieczór chce więc spędzić z dziećmi: nastoletnim Noahem (Colton Gobbo) oraz młodszą od niego Emily (Sierra Maltby). Zanim jednak zapadnie zmrok, postanawia pobiegać w pobliskim lesie. Córkę wyprawia do szkoły, zaś synowi, który najwyraźniej nie jest w nastroju, by uczestniczyć w lekcjach, pozwala zostać w domu. W końcu sama zapuszcza się w skąpane w żółciach, pomarańczach i brązach knieje (filmowane, rzecz jasna, z drona).

Nie jest to bynajmniej zwykły trucht. Amy, ze smartfonem w ręku, spina przyjemne z pożytecznym. Nieustannie wydaje urządzeniu komendy głosowe, każąc a to wybrać numer do wypożyczalni samochodów, a to dodać do kalendarza jakieś wydarzenie. Na głowie, jak się okazuje, ma całkiem sporo. Załatwiając tak sprawę za sprawą, zauważa coś dziwnego, a mianowicie wzmożoną aktywność policyjnych radiowozów. Coś musiało się stać. Biegnie wciąż przed siebie, gdy otrzymuje powiadomienie, z którego wynika, że w lokalnym liceum doszło do strzelaniny. Zaniepokojona kontaktuje się z wychowawczynią Emily. Córka na szczęście jest bezpieczna. Dmuchając na zimne, telefonuje również do syna. Chłopak nie odbiera. Próbuje jeszcze raz, a potem znowu. Nic z tego. Amy, obawiając się najgorszego, obdzwania różne osoby. Od sąsiadki dowiaduje się wreszcie, że Noah zmienił najwyraźniej zdanie i pojechał do szkoły. Kobieta zaczyna drżeć. Czy jej syn żyje?

Nawigacja podpowiada, że dobiegnięcie do centrum miasta zajmie około godziny. Może dłużej, zwłaszcza że najprawdopodobniej skręciła kostkę. Zamawia podwózkę przez aplikację, ale co rusz tracony zasięg oraz fakt, że się przemieszcza, sprawiają, iż kierowca taksówki nie może jej znaleźć. Oboje kręcą się w kółko. Amy odbiera anonimowe połączenie. To detektyw, który zadaje dość niepokojące pytania. „Czy posiadacie broń?” – pada ze słuchawki. „Tak, ale korzystamy z niej wyłącznie w trakcie polowań” – odpowiada skonsternowana. „Czy syn ma do niej dostęp?”. „Nie, nie zna kodu do sejfu”. „Czy młodzian przyjmuje jakieś leki na receptę?”. „Tak, Lexapro [silny środek o działaniu przeciwdepresyjnym]”. Boląca noga coraz bardziej jej doskwiera. O co tu chodzi? Czyżby Noah był odpowiedzialny za tragedię w ogólniaku?

Naomi Watts w filmie "Decydująca godzina" (reż. Phillip Noyce, 2021)

„Decydująca godzina” (2021) Phillipa Noyce’a, hollywoodzkiego weterana oraz specjalisty od dreszczowców i akcyjniaków – to on wyreżyserował między innymi „Czas patriotów” (1992) i „Stan zagrożenia” (1994), a także „Kolekcjonera kości” (1999) oraz „Salt” (2010) – to kino dość problematyczne. Film ten, napisany przez Chrisa Sparlinga – scenarzysty głośnego „Pogrzebanego” (reż. Rodrigo Cortés, 2010), co dużo mówi o jego dramaturgii – doskonale sprawdza się jako pełen napięcia thriller, który w czasie rzeczywistym skupia się na jednej bohaterce stającej przed nie lada wyzwaniem. Autor wprost fenomenalnie operuje suspensem, tworząc obraz ze wszech miar kinetyczny, oparty na permanentnym ruchu i dzianiu się (niczym „Apocalypto” Mela Gibsona z 2006 roku) oraz mniej lub bardziej zaawansowanym posługiwaniu się telefonem (mieszanka „Locke’a” Stevena Knighta z 2013 roku i „Winnych” Gustava Möllera z 2018 roku). Walka o życie syna przebiega na ekranie sprawnie, gra raz po raz zaczyna się od nowa (wszak najpierw stawką jest życie Noaha, potencjalnej ofiary aktu terroru, zaś następnie – jego losy jako ewentualnego zamachowca).

Nie ulega wątpliwości, że to wysoka cena. Amy jawi się widzowi jako kobieta zdesperowana i nieustraszona – choć oczywiście przerażona sytuacją – która gotowa jest poruszyć niebo i ziemię, byle tylko dowiedzieć się, do czego dokładnie doszło w szkole, na względzie mając przede wszystkim bezpieczeństwo własnych dzieci. Jej postawa zasługuje na pochwałę (może z wyjątkiem tego, iż notorycznie blokuje linie telekomunikacyjne) – wszak skuteczniejsza jest, jak to często bywa w tego typu kinie, nawet od policyjnych negocjatorów. Sęk w tym, że nie sposób nie zauważyć, iż Noyce wykorzystuje ludzkie dramaty – nie tak znowuż rzadkie w Stanach Zjednoczonych (do masowych strzelanin dochodzi tam najczęściej na świecie) – jako pretekst do eksperymentowania z formą i rozwijania filmowych środków wyrazu. W przeciwieństwie do, ot, choćby, „Następstw” (reż. Megan Park, 2021), przyglądających się pokłosiu traum spowodowanych przez licealne zamachy, „Decydująca godzina” to utwór w znacznej mierze skoncentrowany na, co tu dużo mówić, rozrywkowym wymiarze koszmaru. Jest coś cynicznego w żonglowaniu emocjami, niepokojem oraz zwrotami akcji, finalizowanym skądinąd nieprzyzwoitym wręcz apelem, by wreszcie skończyć z tym niewyobrażalnym horrorem. Warto pamiętać, że to przesłanie płynące prosto od twórcy fetyszyzującego dotychczas przemoc oraz wykorzystanie broni.

Recenzja filmu Decydująca godzina (The Desperate Hour); reż. Phillip Noyce; USA 2021; 84 minuty