Fałszywe uczucia

Gdy w 1978 roku sztuka pod tytułem „Cheaters” zadebiutowała na Broadwayu, Michael Jacobs, jej autor, miał zaledwie dwadzieścia dwa lata, co sytuuje go w gronie najmłodszych dramaturgów mogących poszczycić się obecnością w nowojorskim teatrze głównego nurtu. Na deskach spektakl wytrzymał niecały miesiąc. Wystawiono go nieco ponad trzydzieści razy. Istna klapa, nie ma co. Od tego czasu niezadowolony Jacobs kilkakrotnie aktualizował treść dwuaktówki, chcąc dostosować ją do zmieniających się realiów. Zdaje się, że nieskutecznie, skoro jej ekranizacja – zrealizowany przezeń film „Czym jest miłość?” (2023) – to jedna z najbardziej konserwatywnych komedii romantycznych XXI wieku, do tego na wskroś sztuczna, nużąca i absolutnie nieśmieszna.

Michelle (Emma Roberts) i Allen (Luke Bracey) są na tyle długo razem, że czeka ich rozmowa o ślubie. Pretekstem do dyskusji jest sytuacja mająca miejsce w trakcie wesela przyjaciół. Oto Allen, niczym w lipnym kinie akcji, skacze przez pół sali, by uniemożliwić Michelle złapanie bukietu (ten żenujący moment można śmiało uplasować na liście najgorszych scen tego stulecia). Jego zachowanie oznacza jedno, a mianowicie to, że wciąż nie jest gotowy, by zaangażować się bez reszty. Robi się z tego niezła awantura, zwłaszcza że Michelle wierzy w niemal rytualną moc zabobonu. Dla niej włożenie obrączek na palce, przypieczętowujące ich związek, stanowi nie tyle priorytet, co sens życia. Ona chce wyjść za mąż, gdyż w ceremonialnym połączeniu się węzłem małżeńskim widzi podstawę ich wspólnej przyszłości; on zaś nie ma zamiaru się żenić, bo wychodzi z założenia, że potencjalny mariaż nie ma żadnego wpływu na to, co do siebie czują. Tego oczywiście za wiele. Obrażona Michelle udaje się do rodziców. Allen – z braku laku – jedzie do swoich.

Na tym etapie powinno być już zabawnie, zwłaszcza że konfiguracje pomiędzy poszczególnymi postaciami są iście szalone, ale – jako się rzekło – nie jest. Monica (Susan Sarandon; znana z recenzowanego tu filmu „Bez pożegnania” Rogera Michella z 2019 roku), świadoma tego, że zegar tyka matka Allena, ma romans z Howardem (Richard Gere), ojcem Michelle, a właściwie miała, ponieważ on – po kilku miesiącach potajemnych schadzek w hotelach i leżeniu na łóżku w bodaj nigdy nienoszonych butach – zdążył się nią znudzić (można odhaczyć kwestię problemu z okazywaniem emocji). Grace (Diane Keaton) natomiast, matula dziewczyny, spotyka się z tatkiem chłopaka, czyli Samem (William H. Macy). Wprawdzie spędzili razem tylko jedną noc, podczas której do niczego zresztą nie doszło, ale duchowa bliskość, jaka ich spoiła, oparta na głębokiej potrzebie obcowania i konwersowania z drugim człowiekiem, silniejsza jest w tym przypadku od seksualnych uniesień. Tęskniący i szukający nici porozumienia Michelle i Allen, nieświadomi istnienia tego przedziwnego czworokąta, aranżują kolację, na której zapoznają ze sobą swoich staruszków, licząc na to, że ci pomogą im wyjść z ambarasu. Sęk w tym, że Monica, Sam, Grace i Howard (jak inaczej, nawiasem mówiąc, mógłby mieć na imię jeden z bohaterów amerykańskiej farsy?) wpakowali się w taką kabałę, że nie sposób upatrywać w nich ekspertów od stosunków damsko-męskich.

Susan Sarandon, Emma Roberts i Luke Bracey w filmie "Czym jest miłość?" (reż. Michael Jacobs, 2023)

Teatralna proweniencja daje się we znaki w trakcie oglądania filmu „Czym jest miłość?”. I choć nie ma bynajmniej nic złego w obrazach wyrosłych bezpośrednio ze sceny i osnutych wyłącznie wokół dialogu, to trudno o utwór będący imitacją w większym stopniu niż dzieło Jacobsa. Wszystko w zasadzie jest tu fałszywe. Nieautentyczne są zarówno dekoracje i rekwizyty (od przestrzeni rodem z katalogów wnętrzarskich po kubełek skrzydełek, którymi objadają się niedoszli kochankowie w przydrożnym motelu, składającym się, rzecz jasna, na element symulacji zbudowanej pod dachem studia), jak i – co gorsza – relacje, w jakie wchodzą protagoniści krzątający się bezmyślnie po scenografii. Ich wypowiedzi są o niczym. Wiadomo, o czym rozprawiają – przynajmniej z punktu widzenia semantyki (nic dziwnego, że Sam mówi następujące zdanie: „Miłość to tylko słowo przypisane uczuciu, którego nie rozumiemy”) – ale to rozmowy prowadzące donikąd, z całą pewnością niedające odpowiedzi na pytanie postawione w polskim tytule filmu.

U Jacobsa seniorzy karmią się resentymentami, rozpamiętując dawno utraconą przeszłość i żałując podjętych decyzji. Nie wiedzą już, czym jest szczęście. Nie doświadcza go ani Monica, ani Grace, ani Sam, ani Howard. O idei małżeństwa każde z nich ma nie najlepsze zdanie. Dostrzega to twardo stąpający po ziemi Allen, który nie chce skończyć jak oni. Z kolei jego tkwiąca w minionej epoce partnerka świat postrzega zerojedynkowo – albo ślub, albo rozstanie – nie dając chłopakowi przestrzeni do negocjacji w obliczu tak wystosowanego ultimatum i nawet nie zdając sobie sprawy ze swego toksycznego postępowania. Tam, gdzie należałoby skonfrontować swe poglądy z najdroższą osobą, jest głucha cisza, która prowadzi ostatecznie do tradycyjnego i z góry założonego przez Jacobsa finału, a więc ceremonii ożenku Michelle z Allenem.

To wprost niesamowite, że w tak głęboko niedzisiejszej komedii romantycznej zdecydowały się wystąpić gwiazdy kojarzone raczej z wyzwolonymi przekonaniami, manifestowanymi przez nich we wcześniejszych fazach karier, począwszy od Keaton i Gere’a, którzy zagrali u swego boku w filmie „W poszukiwaniu zaginionego kochanka” (reż. Richard Brooks, 1977), przez Sarandon z „Białego pałacu” (reż. Luis Mandoki, 1990) aż po Macy’ego z „Boogie Nights” (reż. Paul Thomas Anderson, 1997). To być może przykry dowód na to, jak trudno aktorom w ich wieku – wszyscy są już po siedemdziesiątce, zaś Keaton bliżej wręcz do osiemdziesiątki – znaleźć role godne ich talentu.

Recenzja filmu Czym jest miłość? (Maybe I Do); reż. Michael Jacobs; USA 2023; 95 minut