Wszyscy za jednego

W 1902 roku Edith Nesbit, niesłychanie wpływowa pisarka i poetka brytyjska, jedna z przedstawicielek złotego wieku powieści dla najmłodszych, napisała książkę „Pięcioro dzieci i Coś” (w Polsce wydana po raz pierwszy w roku 1957 w tłumaczeniu Ireny Tuwim). To historia rodzeństwa z Londynu, które wakacje pełne przygód spędza na najprawdziwszej wsi w hrabstwie Kent, z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Tam, w opuszczonym kamieniołomie, dwie dziewczynki i trzech chłopców (w tym niemowlę) odnajdują duszka Piaskoludka, stworzenie zdolne spełnić, choć bardzo niechętnie, ich życzenia. Obowiązuje właściwie jedna zasada: efekty znikają wraz z zachodem słońca.

Dokładnie 110 lat później, bo w roku 2012, Jacqueline Wilson, poczytna autorka prozy dziecięcej i młodzieżowej (na całym świecie sprzedało się ponad 40 milionów egzemplarzy jej dzieł), wydała kontynuację, komplikując nieco świat przedstawiony i dopasowując go do aktualnych warunków. W lekturze zatytułowanej „Czworo dzieci i Coś” już nie edwardiańska Anglia stanowi tło dla perypetii bohaterów, ale jak najbardziej współczesne realia, na które składają się zjawiska takie, jak choćby patchworkowa rodzina oraz kult celebrytów. Autorka skupia się w swoich publikacjach na tematach często niewygodnych i owiniętych aurą tabu, a mianowicie na rozwodach i depresji, nie tylko wśród dorosłych, ale również wśród ich córek i synów, zbliżając się w ten sposób do tropów znanych między innymi z „Ani z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery.

Po motywy te sięga w adaptacji powieści Andy De Emmony, dotąd głównie reżyser telewizyjny, rzadko zapuszczający się w rejony związane z pełnometrażowym filmem kinowym. W jego obrazie postaci także trafiają na magicznego stworka, gromadzącego śmieci trolla, który w zamian za wręczone mu podarki spełnia wszelkie zachcianki. „Oczka miało osadzone na długich nóżkach, jak u ślimaka, i mogło je wysuwać, i wciągać jak lunety; uszka miało podobne do uszu nietoperza, a pękaty tułów był w kształcie pająka, tylko pokrytego gęstym i miękkim futrem; nóżki i rączki miało też futerkowe, a dłonie i stopy całkiem jak u małpy” – tak scharakteryzowała magiczną istotę Nesbit. I choć u De Emmony’ego wygląda zgoła inaczej, trochę jak wygenerowany cyfrowo E.T. z nadwagą, to umiejętności ma jak najbardziej te same (już zresztą w ekranizacji „Pięciorga dzieci i Czegoś” z 2004 roku, autorstwa Johna Stephensona, oblicze Piaskoludka odbiegało od tego opisu).

Teddie-Rose Malleson-Allen w filmie "Czworo dzieci i Coś" (reż. Andy De Emmony, 2020)

Anglik David (Matthew Goode) i jego nowa partnerka, Amerykanka Alice (Paula Patton; jej pochodzenie to skądinąd pretekst do jednego z żartów na temat różnic w akcentach, zupełnie niewybrzmiewającego w polskim, nieudanym niestety dubbingu) zabierają swoje dzieci na krótkie wczasy na brytyjskim wybrzeżu, chcąc, by ich pociechy mogły się poznać, a przy okazji dowiedzieć także, że tych dwoje jest w związku. Będąca molem książkowym Róża i jej uzależniony od gier brat Robert oraz buntownicza Psujka i jej nieopierzona siostrzyczka Magdalena są przerażeni takim obrotem spraw. Dzieli ich w zasadzie wszystko, szczególnie zaś to, że nie wyobrażają sobie, iż mogliby zostać rodzeństwem. Łączy jedno: żadne z nich nie zamierza spędzić ani chwili dłużej w domku letniskowym. Trzynastoletnia Róża wciąż wierzy, że rodzice się zejdą. Z kolei będąca w tym samym wieku Psujka liczy na to, że prawdziwe wakacje będzie spędzać z tatą na Seszelach. Obie nawet nie przypuszczają, że nie ma dla nich miejsca w na nowo zorganizowanych życiach matki i ojca.

Dziewczynki dojrzewają, zaczynają mierzyć się z realnym światem, a jednocześnie dostają szansę, być może ostatnią, by raz jeszcze zanurzyć się w krainie fantazji. Mający mistyczną moc Piaskoludek, pamiętający, jak mówi (w oryginale charakterystycznym głosem Michaela Caine’a), erę dinozaurów, może dać im wszystko, przynajmniej do końca dnia. I na tym poziomie dzieje się rzecz zupełnie niebywała. Psujka, która w tajemnicy przed pozostałą trójką udaje się na plażę, by wypowiedzieć życzenie – tęskniąca za rodzicem nastolatka! – prosi nie o spotkanie z mężczyzną (niewykluczone, iż byłoby to jedynie doraźne pocieszenie), ale o to, by zostać gwiazdą popu. Samotność kompensowana popularnością na globalną skalę – cóż za przykry portret XXI wieku i pokolenia z generacji Z. Otoczona przez fanów dziewczyna jest wreszcie szczęśliwa. Gdy w którejś ze scen bohaterowie zaczynają rozmawiać o tym, że można by poprosić o pokój na świecie (znowu – nawet jeśli tylko na kilkanaście godzin), Piaskoludek wydaje się wyraźnie poruszony, ponieważ nikt wcześniej nie wypowiedział takiego życzenia. I nikt go nie wypowiada. Nie ma miejsca na altruizm – dużo większą frajdą będzie możliwość cofnięcia się w czasie.

Dzieci są wyraźnie zepsute i egoistyczne, także zaczytująca się w książkach Róża, która powinna mieć przynajmniej nieco większą świadomość. Proszą, podobnie jak w oryginale Nesbit, o rzeczy doczesne: może nie tyle o piękno i bogactwo bezpośrednio, ale o umiejętność latania, tym razem nie na skrzydłach, a w stylu komiksowych superbohaterów (w angielskim tytule filmu też następuje swoista zmiana, którą można tłumaczyć tak oto, że dzieci stają się dzieciakami). Przypomina to sytuację z „Charliego i fabryki czekolady” Roalda Dahla, powieści, w której przekraczający bramy przedsiębiorstwa należącego do Willy’ego Wonki, ucieleśniali znane powszechnie w chrześcijaństwie grzechy główne, prowadzące ich wszak do zguby.

Przed dwoma rodzeństwami długa droga, podczas której muszą się nauczyć współpracy, wzajemnego zrozumienia, szacunku i zaufania. To w istocie podróż, której celem jest odrzucenie indywidualnych priorytetów na rzecz wspólnoty i rodziny. Na całe szczęście w osiągnięciu tego punktu jest coś, co im przeszkadza i pozwala się zjednoczyć: to czarny charakter Tristan Trent (Russell Brand), niemal imperialistyczny łowca, który z dziada pradziada poluje na stworka, chcąc nie tylko prosić go o spełnienie życzeń, ale również włączyć go do swojej kolekcji wypchanych zwierząt, najczęściej albo już wymarłych, albo zagrożonych wyginięciem. Ten ekologiczny komentarz sprawia, że nie ma żadnych złudzeń, kto tu jest tym złym. Dobrze więc, że się pojawił, bo to jednak przede wszystkim film dla najmłodszej widowni, który okazać się może zbyt nużący dla dorosłych. Niemniej, ważne, by z tej historii pełnej magii, dzieci wyciągnęły jak najbardziej realną lekcję.

Recenzja filmu Czworo dzieci i Coś (Four Kids and It); reż. Andy De Emmony; Wielka Brytania 2020; 110 minut