Pogorzelisko

Owen (Jake Weber), usłyszawszy informację, że prokurator okręgowy, dla którego pracował jako audytor śledczy, ginie na skutek rzekomego wybuchu instalacji gazowej w swoim własnym domu, wie, że będzie następny. Narobił sobie wrogów, odkrywając jakieś finansowe nieprawidłowości. Bierze więc nastoletniego syna Connora (Finn Little), wsiada z nim w samochód i wyrusza w podróż trwającą bez mała 34 godziny jazdy, z północnej części Florydy aż do gęstych i suchych lasów Montany. O tym, że przyjeżdża, powiadamia jedynie Ethana (Jon Bernthal), swego szwagra – a właściwie byłego szwagra, bo żona Owena zmarła przed laty na raka – i zastępcę szeryfa w niewielkiej mieścinie leżącej na trasie, którą niegdyś, na początku XIX wieku, przemierzali pionierzy Meriwether Lewis i William Clark, przecierając szlak ze Wschodu na Zachód Stanów Zjednoczonych.

Pościg za Owenem i Connorem podejmują źli mężczyźni w czarnych garniturach, a mianowicie Jack (Aidan Gillen) i Patrick (Nicholas Hoult), według książki Michaela Koryty, na podstawie której powstał film „Ci, którzy życzą mi śmierci” (2021) Taylora Sheridana, bracia, ale w utworze nic na to bezpośrednio nie wskazuje. Cóż to jest za pogoń! Podczas gdy ojciec i syn przejeżdżają niemal całą Amerykę w celu odnalezienia azylu (z obowiązkowym przystankiem na nocleg w klasycznie jankeskim motelu), dwaj nikczemnicy ładują się na pokład prywatnego odrzutowca, by zaraz potem być już na miejscu. Skąd wiedzą, dokąd się udać? To proste. Przeczesując mieszkanie Owena, jeden z nich podchodzi do ściany pełnej zdjęć – fotografii naprawdę jest dużo, pewnie z ponad tuzin! – i na chybił trafił wybiera jedno z nich. Eureka, mistrz dedukcji! Właśnie tam należy się spodziewać konfrontacji. A skoro ci dwaj, którzy życzą wszystkim śmierci, mają do dyspozycji szybki samolot, wiadomo, że znajdą czas, by zastawić pułapkę na niczego niespodziewającą się dwuosobową rodzinkę.

Ethan, jak można się domyślać, jest w stanie pomóc, jeśli nie w rozprawieniu się z rzezimieszkami w bezpośrednim starciu, twarzą w twarz, niczym w westernie (widz jest wszak na Dzikim Zachodzie), to przynajmniej ściągając do miasteczka media, dzięki którym uda się nagłośnić to, co zwęszył Owen. Szwagier (lub eks-szwagier) ma partnerkę w zaawansowanej ciąży. Wspólnie prowadzą szkołę przetrwania. Informacja ta jest na tyle istotna, że w momencie, gdy obojgu przyjdzie się zmierzyć z nieustępliwymi typami spod ciemnej gwiazdy, to będą mogli wykorzystać wszystkie surwiwalowe chwyty, jakimi dysponują. W życiu Ethana jest jeszcze jedna kobieta – to jego była. Hannah (Angelina Jolie) do niedawna jeszcze pracowała w spadochronowej jednostce gaśniczej. Teraz została jednak zdegradowana. Oblała ostatnią ewaluację u psychiatry. Jest już zwykłą (choć wciąż niezwykłą) strażaczką, przez przełożonych wysłaną na wieżę, z której obserwować ma okolicę. Robota nudna i niewdzięczna, ale ważna i konieczna do wykonania. To ona ma wypatrywać dymu, którego nie ma przecież bez ognia. To ona również ma ostrzec pozostałych przed niebezpieczeństwem, tak, by jej koleżanki i koledzy z drużyny zdążyli działać.

Angelina Jolie w filmie "Ci, którzy życzą mi śmierci" (reż. Taylor Sheridan, 2021)

Hannah dźwiga na swych barkach ciężkie brzemię. W poprzednim ogromnym pożarze lasu nie udało jej się uratować ludzi, nawiedzających ją obecnie w snach. Trauma i zespół stresu pourazowego towarzyszą jej także za dnia. Sięga więc po alkohol na służbie, chcąc zagłuszyć demony, ale rzeczą oczywistą jest, co się dzieje po połączeniu spirytusu z czerwonym kurem. Są na szczęście inne też sposoby, by sobie z wyrzutami sumienia poradzić. Jednym z nich jest szalona przejażdżka na pace półciężarówki, z której dosłownie odlatuje, otwierając uprzednio spadochron. Gdy natrafia na przestraszonego i samotnego, szukającego pomocy i błądzącego po lesie Connora, znowu dociera w sam środek inferna, zwłaszcza że goniący chłopca mężczyźni podpalili ściółkę w celu odwrócenia uwagi od siebie. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Karma powróci, to pewne. Żywioł, prędzej czy później, zemści się na człowieku. Równie bezdyskusyjne jest to, że kobiecie uda się zyskać spokój, dostąpić odkupienia. Można to założyć na samym początku przygody z tym filmem. Zbawienie, niczym w Biblii, przyjdzie przez wodę, a konkretniej: strumień, w którym Hannah wraz z Connorem ukryją się przed płomieniami (nie przez wyskokowe trunki).

Sheridan, doświadczony scenarzysta – autor tekstów między innymi do nieudanego „Sicario” (reż. Denis Villeneuve, 2015) oraz znakomitego „Aż do piekła” (reż. David Mackenzie, 2017) – który w swych skryptach łączy elementy napiętych thrillerów ze złożonymi studiami nad postaciami, a przy okazji reżyser „Wind River. Na przeklętej ziemi” (2017), tym razem daje popis niekompetencji w kreśleniu narracji i bohaterów. Sięgając po konwencję kina katastroficznego rodem z lat siedemdziesiątych – dobrym odniesieniem jest z całą pewnością powodujący u widza stan podgorączkowy „Płonący wieżowiec” (reż. John Guillermin, 1974) z Paulem Newmanem i Steve’em McQueenem w rolach głównych – tak bardzo skupia się na czyhającym na ludzi żywiole, że zapomina o człowieku. I choć dużo mówi się tu o strażakach-spadochroniarzach, to ich samych jest jak na lekarstwo. Na próżno wypatrywać wiwisekcji tego środowiska i wglądu w umysły kobiet i mężczyzn gaszących pożary.

Hannah, która w pewnym momencie wyznaje ze łzami w oczach, że ratuje innych, nie bacząc na przeciwności i zdając sobie sprawę, że ryzyko wpisane jest w jej zawód (w jednej ze scen – przypominających jakąś grę zręcznościową – niemal razi ją piorun), zostaje ograniczona do powierzchownych oczywistości. Co tu dużo mówić: psychologiczna głębia jest tak płytka – a może i płytsza – jak wspomniany potok, w którym bohaterowie osłaniają się przed ogniem. Czas ucieka, z każdą minutą kolejne hektary lasu zostają pochłonięte przez niszczycielską siłę. W relacji protagonistki z Connorem tkwi ogromny potencjał dramaturgiczny, bezczelnie niewykorzystany przez reżysera, który raz po raz przenosi akcję w zupełnie inne rejony, skupiając się na postaciach Ethana i jego ciężarnej żony (owszem, ich losy również mogą doprowadzić do wrzenia, ale całość sprawia wrażenie oglądania dwóch różnych filmów).

Znamienne jest to, z jaką intensywnością Sheridan skupia kamerę na twarzy Jolie, na której pojawia się cała gama emocji – od dzikości przez smutek i nostalgię aż po desperację – ale również piękno, podtrzymując tym samym jej gwiazdorski wizerunek. Aktorki nie wystarczy przybrudzić sadzą, by mogła stracić swój blask. Bo choć wkoło wszystko wali się i pali, jej makijaż pozostaje nienaruszony. Dość kardynalny błąd, tym bardziej, że to nie kino w stylu glamour z lat trzydziestych czy czterdziestych, a ociekający sensacją film katastroficzny z XXI wieku. I właśnie, skoro o czasie akcji mowa: pewnie byłoby łatwiej, gdyby główna bohaterka, poza radiem, miała przy sobie także smartfona, za pomocą którego mogłaby bez problemu wezwać pomoc.

Recenzja filmu Ci, którzy życzą mi śmierci (Those Who Wish Me Dead); reż. Taylor Sheridan; Kanada — USA 2021; 99 minut