Weteran, którego zawiódł kraj

Dokładnie 892 dolary i 34 centy. Tyle urząd do spraw weteranów winny jest bohaterowi opartego na faktach filmu „Breaking” (reż. Abi Damaris Corbin, 2022).

Brian Brown-Easley (John Boyega) to były żołnierz amerykańskiej piechoty morskiej. Służył w Iraku, zwolniono go z honorami. Po powrocie do kraju zdiagnozowano u niego, jak i u wielu towarzyszy broni, zespół stresu pourazowego oraz zaburzenia paranoidalne. Rozstawszy się z żoną Cassandrą (Olivia Washington), której powierzono opiekę nad córką imieniem Kiah (London Covington), przeniósł się do przydrożnego i kosztującego 25 dolarów za dobę motelu. Dolegliwości zdrowotne, jakich nabawił się podczas misji, sprawiły, że nie mógł utrzymać pracy, mimo iż tyrał na kilku etatach. Dostał wprawdzie rentę, ale stracił ją, gdy wycofano jego zaświadczenie o niepełnosprawności. Teraz, ledwo wiążąc koniec z końcem, porywa się na krok ostateczny. Napada na bank.

Mężczyzna przekracza próg placówki Wells Fargo w Atlancie w stanie Georgia. Podchodzi do stanowiska obsługiwanego przez Rosę (Selenis Leyva). Próbuje żartować, lecz z czoła spływają mu krople potu. Może to przez panujący na zewnątrz upał, a może przez noszoną przezeń bluzę. Wypłaca kwotę, która pozwoli mu opłacić kolejną noc w obskurnym pokoju, po czym – ni stąd, ni zowąd – przekazuje kasjerce kartkę z wszystko mówiącym napisem: „Mam bombę”. Nakazuje ludziom opuszczenie oddziału. Z trudem udaje mu się utrzymać spokój. Rosę prosi, by została. Ją oraz kierowniczkę zmiany, a mianowicie Estel (Nicole Beharie). We troje zamykają się w budynku. Brian zleca kobietom, by włączyły alarm i zadzwoniły zarówno na policję, jak i do mediów. Opieszała dyspozytorka numeru alarmowego wysyła na miejsce całą armię: od szeregowych gliniarzy przez oddział specjalny aż po negocjatora. Eli Bernard (Michael Kenneth Williams), bo o nim mowa, łączy się z Brianem telefonicznie i rozpoczyna pertraktacje, a jako że w przeszłości też był w marines, szybko łapie nić porozumienia z interlokutorem. Sytuacji przyglądają się lokalne stacje telewizyjne, na żywo nadając programy specjalne.

Brown-Easley raz po raz powtarza Rosie i Estel, że nie ma zamiaru nikogo skrzywdzić, i uprzejmie przeprasza za pat, do jakiego doprowadził. Zależy mu jedynie na tym, by zwrócono na niego uwagę, a właściwie – na kwestię utraconych przez niego pieniędzy. Lub – jeszcze szerzej – na problem, z jakim borykają się jankescy weterani, przez władze Stanów Zjednoczonych porzuceni na pastwę losu. „Nie dam się snajperowi, bo ustrzelą mnie, zanim powiem, o co mi chodzi” – mówi, zasłaniając żaluzje w pomieszczeniu. Brian jest na kolejnej misji. Walczy za siebie oraz za koleżanki i kolegów po fachu. Kiedy przestraszone zakładniczki sugerują mu, że mogą bez problemu zrobić przelew na jego konto, on kategorycznie odmawia: „Nie chcę forsy banku; chcę to, co mi odebrano!”.

Równe – jako się rzekło – 892 dolary i 34 centy. Nic ponadto. Rosie i Estel wprost nie mogą uwierzyć, że chodzi o takie grosze. Zaczynają współczuć swojemu oprawcy, który coraz bardziej nerwowo miota się po lokalu. Skontaktowawszy się z dziennikarką Lisą Larson (Connie Britton), słyszy od niej pytanie: „Dlaczego napadł pan na bank?”. „Bo urząd dla weteranów ma mnie gdzieś” – odpowiada bez zawahania, a reżyserka niezauważenie przekierowuje sympatię widza na głównego bohatera tej emocjonującej opowieści. W centrum anegdoty stoi Brian, mężczyzna balansujący na krawędzi, z każdą minutą przekonujący się o tym, że wkrótce zginie („Nie czeka mnie nic oprócz kulki”), a przy okazji wciąż ignorowany, zbywany i zaniedbywany przez system. Nie jest chciwy. Jego żądania nie są zaś wygórowane. Liczy po prostu na sprawiedliwość, której odmówili mu biurokraci, wpędzając go w poważny kryzys.

Corbin dramatyzuje tragedię, do jakiej doszło latem 2017 roku, obnażając nie tyle zachowanie zapędzonego w kozi róg Briana, działającego wszak – jak by nie patrzeć – wbrew prawu, a niedoskonałości maszyny zwanej Ameryką. „Dziękujemy za twoją służbę” – powtarzają często obywatele USA, na czele, rzecz jasna, z politykami, lecz, jak przekonuje przypadek protagonisty „Breaking”, to tylko puste słowa, za którymi nie idą żadne czyny. Brown-Easley, trzydziestotrzylatek bezceremonialnie kropnięty przez snajpera (do dziś skądinąd nie wiadomo, kto wydał upoważnienie do oddania strzału), zaledwie trzy dni po Święcie Niepodległości, jest symbolem i dowodem na niechlujność państwa. Weteran, którego zawiódł kraj. „Nie musieli go zabijać” – grzmiała opinia publiczna, w tym również przetrzymywane przezeń zakładniczki (film powstał zresztą na podstawie artykułu Aarona Gella pod wymownym tytułem „They Didn’t Have to Kill Him”, opublikowanego w kwietniu 2018 roku na łamach magazynu „Task & Purpose”).

Film Corbin, nie bez powodu porównywany do „Pieskiego popołudnia” (reż. Sidney Lumet, 1975), którego inspirowana prawdziwymi wydarzeniami akcja również dotyczy nieudanego napadu na bank, rodzącej się nici sympatii pomiędzy napastnikami a pracownikami placówki oraz zgromadzonym na ulicy tłumem, buńczucznie nastawionym do policji (i to w jeden z najgorętszych dni w roku), ogląda się jak na szpilkach. Reżyserce wystarczą krótkie reminiscencje, by widz w mig zrozumiał, jakimi pobudkami kieruje się Brian. Autorce nie trzeba bynajmniej analizować postępowania władz, by odbiorca czuł skalę rozczarowania, jakie towarzyszy głównemu bohaterowi. Mocne kino, chwilami wręcz frustrujące, która przeradza się we wzburzenie, zwłaszcza wtedy, gdy na ekranie pojawia się plansza zamykająca całość: „Bliscy Briana nigdy nie otrzymali pieniędzy od biura do spraw weteranów”.

Recenzja filmu Breaking; reż. Abi Damaris Corbin; USA 2022; 103 minuty